Polscy misjonarze z nadzieją przyjmują wiadomości o rozmowach między wysłannikiem
ONZ, a przywódcą kongijskich rebeliantów. Mówią jednak, że od sierpnia nie dotarła
do nich żadna pomoc, brakuje żywności, a zapasy leków są na wyczerpaniu.
W
Ntamugenga, gdzie boją się wjeżdżać nawet organizacje humanitarne, pracują Polki ze
zgromadzenia Sióstr od Aniołów. Od 10 lat prowadzą w buszu szpital. W tym okresie
co najmniej dwa lata spędziły „na walizkach” chroniąc się w Rutshuru u sióstr pallotynek.
Tak jest i teraz. Mimo tego, jak mówi odpowiedzialna za szpital w Ntamugenga, siostra
Barbara, ośrodek cały czas pracuje.
„Mimo wielu tygodni walk, które rozgrywały
się właśnie na naszym terenie, ośrodek nigdy nie przerwał swojej działalności m.in.
dzięki oddanemu całym sercem personelowi. Było ogromne bombardowanie, placówka znalazła
się w zasięgu walk, ciągle spadały kule. Ludzie uciekli ze swych domów. Wszyscy schronili
się na terenie ośrodka, który okazał się jedyną w miarę bezpieczną oazą” - mówi w
rozmowie z Radiem Watykańskim polska misjonarka. 26 października uchodźcy zaczęli
opuszczać ośrodek, praktycznie z pustymi rękami wracając do tego, co pozostało z ich
domów. Któryś raz z kolei przychodzi im zaczynać życie na nowo.
Z radością
s. Barbara opowiada, że w niedzielę 16 listopada, po raz pierwszy od czterech miesięcy
odbyła się w Ntamugenga Msza św. „Ludzie okazywali nam swoją wdzięczność, radość że
jesteśmy z nimi, że mogli przetrwać te trudne czasy właśnie wspólnie z nami. Kazanie
było nietypowe, bo ksiądz tłumaczył, jak można ochronić się przed cholerą” – mówi
misjonarka.
Temat podyktowała konieczność, gdyż wybuchła epidemia cholery.
„Na dzień dzisiejszy mamy u nas już ponad 50 przypadków zachorowań. Są to ludzie,
którzy przychodzą zarażeni z miejsc gdzie się schronili przed wojną” – mówi s. Barbara.
Misjonarki były zdane na własne siły, gdyż organizacja, która im wcześniej pomagała,
opuściła zagrożony teren. „Do tej pory nie dotarła do nas żadna pomoc humanitarna.
Od końca sierpnia nie dostałyśmy żadnych leków czy żywności. Mogłyśmy nieść pomoc
dzięki zapasom, które zrobiłyśmy przed wojną” – opowiada misjonarka przyznając, że
była pełna obaw. - Cały czas się bałam, że zacznie brakować kroplówek, tak koniecznych
chociażby przy leczeniu cholery”. Wskazuje na ogromne cierpienia miejscowej ludności.
„Nie mogą nawet zebrać tego, co ewentualnie posadzili na swoich polach. Rebelianci
przypędzają tam bowiem stada własnych krów, które doszczętnie niszczą plony”.
Obecnie
droga do Gomy jest częściowo zablokowana i wciąż jest na niej niebezpiecznie. „Trudno
dostarczyć leki. Boimy się, że jeżeli napięta sytuacja będzie się przeciągać, zostaniemy
bez środków” – mówi s. Barbara ze Zgromadzenia Sióstr od Aniołów.
W regionie
Północnego Kivu, gdzie toczy się regularna wojna, pracują cztery Polskie misjonarki:
dwie pallotyni – siostry Dominika i Grażyna oraz dwie siostry od Aniołów: Barbara
i Mirosława. Obecni są także polscy księża pallotyni.