Przeniknąć do serca – rozmowa z polskim biskupem boliwijskich Indian
O indiańskim baroku, potomkach Indian z jezuickich redukcji, którzy po wygnaniu misjonarzy
przez ponad 150 lat sami dbali o swą chrześcijańską tożsamość, opowiada bp Antoni
Reimann OFM, wikariusz apostolski w Ñuflo de Chávez.
-
W Episkopacie jest stosunkowo dużo Polaków. Skąd w ogóle tak wielu polskich
misjonarzy w Boliwii?
Bp. A. Reimann: To sprawa Bożej Opatrzności.
Od 1939 r. w Boliwii pracują franciszkanie. Polscy franciszkanie z prowincji św. Jadwigi
przybyli do wikariatu apostolskiego Ñuflo de Chávez w 1979 r. na zaproszenie franciszkanów,
którzy pracują tam od 1939 r. Od ponad 30 lat są tam też franciszkanie konwentualni.
Myślę, że to Opatrzność Boża sprawiła, że bp Stanisław Dowlaszewicz, franciszkanin
konwentualny, i ja, z Zakonu Braci Mniejszych, zostaliśmy skierowani do tej pracy.
Od 1983 r. przez 10 lat pracowałem w duszpasterstwie, potem, na prośbę ojca wizytatora,
przez 6 lat pracowałem w formacji franciszkańskiej w Cochabambie, dwa lata w nowicjacie.
Kiedy w Ñuflo de Chávez zmarł biskup, przypomniano sobie o mnie, że tam pracowałem,
i stwierdzono, że mógłbym być biskupem.
- Czy mógłby nam
Ksiądz Biskup powiedzieć coś o tym wikariacie apostolskim, gdzie jest
położony, jaka ludność tam żyje?
Bp. A. Reimann: W całej Boliwii
mamy 18 kościelnych jednostek administracyjnych, w tym pięć wikariatów apostolskich
na terenach misyjnych, gdzie nie ma wystarczającej liczby miejscowych księży i sióstr
zakonnych. Mój wikariat apostolski liczy ok. 90 tys. km². Jest to więc bardzo duży
obszar, choć mieszkańców jest stosunkowo mało, bo tylko 160 tys. Cały wikariat jest
podzielony na trzy strefy. Strefa północno-wschodnia była ewangelizowana od 1709 r.
przez jezuitów. W tym roku 8 grudnia rozpoczniemy dziękczynienie za 300 lat ewangelizacji.
W północnej części wikariatu większość mieszkańców mówi językiem guarayo. Prawdopodobnie
kilkaset lat temu przybyli oni z południa, z północy Paragwaju. Tam ewangelizacja
prowadzona jest od r. 1820. Najmłodszą strefą kościelną jest południowa, gdzie były
wielkie lasy, tzw. mato grosso. Ewangelizacja trwa tam od prawie 50 lat. Jest to teren
najtrudniejszy, również dlatego, że żyjący tam ludzie należą do dziewięciu departamentów
i mówią w różnych językach, choć językiem narodowym jest tu hiszpański. Budowanie
wspólnoty jest tam bardzo trudne i tam też pracuje się najtrudniej.
-
Jakie są preferencje, główne zaangażowania duszpasterskie w wikariacie apostolskim
Ñuflo de Chávez?
Bp. A. Reimann: Głównym promotorem misji
jest Duch Święty. To On prowadzi na spotkanie z Jezusem Chrystusem. A my, opierając
się na tym spotkaniu z Jezusem Chrystusem, z Jego słowem, z Chrystusem obecnym w Eucharystii,
staramy się prowadzić apostolstwo w trzech dziedzinach: ewangelizacja, promocja ludzka
i duszpasterstwa specyficzne. W ten sposób chcemy stworzyć z tego Kościoła wspólnotę
pełną wiary, jedności, solidarności, wrażliwą na potrzeby bliźnich.
- Czy
po tych 300 latach ewangelizacji można już mówić o jakiejś tradycji
katolickiej? Jaki charakter ma wiara Boliwijczyków w tym regionie?
Bp.
A. Reimann: To zależy, w jakiej strefie. W regionie północno-wschodnim ewangelizacja
uwzględniała specyfikę żyjących tam ludzi. Jezuici starali się gromadzić plemiona
w tzw. redukcje, czyli zredukować kilka plemion do jednej miejscowości. Potrafili
oni odkryć dary naturalne, którymi Pan Bóg obdarzył tych ludzi. Jednym z tych darów
są uzdolnienia muzyczne.
- Czy ta tradycja jest kontynuowana?
Bp.
A. Reimann: Tak,na północy istnieją nawet chóry. Chodzi tu o tzw. muzykę
barkową Chiquitos, która została spopularyzowana przez o. Piotra Nawrota SVD. W okolicach
San Rafael Hans Roth, architekt szwajcarski, odkrył nuty, które teraz są przechowywane
w archiwum w Concepción. Ta muzyka stała się bardzo popularna. Przyjeżdżają nawet
chóry z Europy, w tym z Polski, na tzw. koncerty muzyki barkowej Chiquitania, które
odbywają się co dwa lata. Tak więc muzyka jest jednym z instrumentów ewangelizacji.
Opatrznościowe było też to, że Towarzystwo Jezusowe wszędzie tam, gdzie pracowało,
zostawiało tzw. liderów, dziś moglibyśmy powiedzieć katechistów, którzy dbali o zachowanie
tradycji chrześcijańskiej. W 1767 r. jezuici musieli opuścić tę misję, lecz tradycja
chrześcijańska nadal trwała. Księża diecezjalni, którzy później przez 150 lat prowadzili
duszpasterstwo, przybywali tam sporadycznie, a cały ciężar ewangelizacji był na barkach
tamtejszych ludzi. I to da się odczuć do dzisiaj. Sądzę, że ewangelizacja powinna
iść w tym właśnie kierunku, powinna być połączona z kulturą. Jeśli przenikniemy do
serca, do korzenia kultury, i tam ci ludzie utożsamią się z wiarą, to wtedy możemy
być spokojni o rozwój wiary.
- Wspomniał Ksiądz
Biskup o drugim sektorze działalności: społecznym, socjalnym.
Jakie są problemy na tym terenie? Nie jest to teren mocno rozwinięty pod względem
przemysłowym, gospodarczym. Jakie inicjatywy rozwoju są tu podejmowane?
Bp.
A. Reimann: O ten rozwój stara się również rząd. Ale główne inicjatywy podjął
Kościół,starając się nie tylko o ewangelizację ducha, lecz całego człowieka.
W naszym wikariacie charakterystyczne jest to, że przy każdej misji po jednej stronie
kościoła jest szpital albo przychodnia lekarska, gdzie pracowały siostry albo księża
misjonarze, a po drugiej stronie kościoła jest szkoła. Starano się zatem zadbać o
całościową ewangelizację. Do dzisiaj w naszym wikariacie jest wiele szkół, które prowadzi
Kościół, gdzie osobą odpowiedzialną jest osoba zakonna albo ksiądz, a także wierni
świeccy, ale w mniejszej mierze. Posiadamy też własne szpitale. Teraz chodzi o to,
żeby państwo dojrzewało do troski o edukację, wychowanie i zdrowie człowieka, ale
w duchu chrześcijańskim, zgodnie z nauką społeczną Kościoła. Jeden szpital przekazaliśmy
już nawet gminie. Martwimy się jednak, aby w tych przekazanych placówkach nie dochodziło
do nadużyć, by nie troszczono się jedynie o własne korzyści, o własne rodziny. Boimy
się, że może zabraknąć etycznego spojrzenia na zdrowie. To wszystko musi jeszcze dojrzewać.
-
Ksiądz Biskup jest odpowiedzialny w Episkopacie za Komisję ds. Zakonników i
Zakonnic. Jak jest w Boliwii z powołaniami zakonnymi i kapłańskimi?
Bp.
A. Reimann: Odnoszę wrażenie, że wizyta Ojca Świętego w 1988 r. była przebudzeniem
świadomości tego, że odpowiedzialność za misję, ewangelizację powinna przejmować miejscowa
młodzież. Dzisiaj w Boliwii jest ok. 1350 kapłanów, w tym 800 zakonników. Pozostali
to księża diecezjalni, zarówno miejscowi, jak i misjonarze fidei donum. W moim
wikariacie mam np. trzech księży, których dwa lata temu przysłał bp Wiktor Skworc
z Tarnowa.
Powróćmy do tematu powołań. Te powołania są, ale często
brakuje im wytrwałości. Wydaje mi się, że wielką rolę, zarówno na misjach, jak i w
Polsce, a także na całym świecie, odgrywa tu rodzina. Dlatego wielkim zadaniem Kościoła
w Boliwii jest przede wszystkim troska o rodzinę. Tamtejsze rodziny są często rozbite.
Jest wiele matek z dziećmi, bo ojciec wyjechał do Ameryki. Teraz wielu wyjeżdża też
do Hiszpanii. Tak, że ta młodzież, która po egzaminie maturalnym trafia do naszych
seminariów albo do domów zakonnych, w wielu wypadkach wychodzi z rodzin skomplikowanych,
z rodzin, które przeżywają wiele trudności. Wydaje mi się, że Pan Bóg powołuje z różnych
rodzin. Trzeba tylko pojednać się ze swoją historią, pracować nad nią, zaufać Bogu,
który pomimo mojej słabości mnie powołał, mnie potrzebuje. Z dziesięciu seminarzystów,
którzy rozpoczynają formację, trzech kończy studia teologiczne. Z tej trójki później
może tylko jeden czy dwóch decyduje się na święcenia. Zdarzają się również wypadki
odchodzenia już po ślubach wieczystych czy po święceniach.
Trzeba pracować
nad wytrwałością w powołaniu. Podobnie jest z resztą na całym świecie. Mnie się wydaje,
że powinniśmy ciągle powracać do rodziny i, prowadząc duszpasterstwo powołaniowe,
mieć na uwadze rodzinę, z której dana osoba wychodzi. Pomóc temu człowiekowi zaakceptować
swoją historię, być wdzięcznym, pracować nad swoimi ranami. W ten sposób można uniknąć
różnych komplikacji w przyszłości.
- Ksiądz Biskup wiele lat pracuje
w Boliwii. Czy człowiek, który przyjeżdża z Polski, Polak z pewną tradycją
katolicką, mógłby się czegoś od Boliwijczyków nauczyć w przeżywaniu swojej wiary?
Bp.
A. Reimann: Tak, bardzo wiele, przede wszystkim zobaczyć to, co kiedyś było u
nas. Ja urodziłem się koło Opola, pamiętam moje dzieciństwo, sąsiadów, wszyscy trzymaliśmy
się razem, czuło się wiele więzów wspólnotowych. Dzisiaj już tego nie zauważam. A
w Boliwii przeciwnie, widzi się wiele prostoty, wiele dobroci, również dzielenia się
między sobą. Wydaje mi się, że można się wiele nauczyć i że w gruncie rzeczy, chociaż
oni może nie zdają sobie z tego sprawy, jest tu wielu „anonimowych chrześcijan” z
samej natury, przez dobroć, serdeczność, przez otwarcie na drugiego. W tym sensie
uczą nas wiele. I po urlopie zawsze z radością wracamy do Boliwii. Myślę, że każdy
misjonarz może to potwierdzić.