Mówiliśmy kiedyś o świętym Makarym
z przydomkiem Wielki, czyli o słynnym pustelniku, ascecie i cudotwórcy żyjącym w Egipcie
w czwartym wieku. Już wtedy wspominaliśmy, że była to postać do tego stopnia nietuzinkowa,
iż wielu ówczesnych chrześcijan usilnie chciało go naśladować. A jeśli komuś to nie
wychodziło, to przynajmniej nadawał jego imię swoim dzieciom. Nic zatem dziwnego,
że w owych czasach także wielu egipskich mnichów zwało się Makarymi, i że niektórzy
z nich – podobnie jak święty protoplasta – zawędrowali na ołtarze i do ksiąg opowiadających
ich żywoty. Dzisiaj chciałbym zatrzymać się nad historią Makarego z Aleksandrii. Dla
odróżnienia od tego Wielkiego, późniejsi kronikarze dali mu przydomek „ho Politikós”,
co moglibyśmy przetłumaczyć za pomocą określenia „Obywatel”, albo nawet „Mieszczuch”.
Bowiem, jak się już rzekło, pochodził ze stolicy starożytnego Egiptu, jedynego prawdziwego
miasta w tej części świata, czyli właśnie ze sławetnej Aleksandrii.
Według
hagiografa Palladiusza nasz Makary za młodu miał być sprzedawcą słodkości. Miał się
nawrócić i zapragnąć życia monastycznego dopiero w wieku około lat 40. Zrazu śladem
sławnych mnichów oddawał się wyniszczającym praktykom ascetycznym. Potem mu przeszło,
zmądrzał i ustatkował się znakomicie. Około roku 355 został nawet wyświęcony na kapłana.
Otrzymał wówczas pod opiekę kościół w Kellia i szybko zyskał sobie szacunek pośród
mnichów zamieszkujących w tamtych okolicach. Pod koniec IV wieku miało tam być ich
około 600. Kiedy Ewagriusz z Pontu odwiedzał tamtejsze wspólnoty około roku 385, tak
bardzo zbudował się świętością Makarego, że zatrzymał się tam na dłużej i został jego
uczniem.
Od tego samego Ewagriusza dowiadujemy się, że bohater naszej dzisiejszej
opowieści żywił ogromny szacunek wobec Orygenesa. Nie dziwi zatem, że Ewagriusz i
jego przyjaciele, także będący wielbicielami duchowej spuścizny sławnego egzegety,
w Kelli poczuli się jak w domu. Musimy pamiętać, że za chwilę kontrowersja wokół postaci
aleksandryjskiego teologa wybuchnie z całą mocą i wówczas okazywanie jakiejkolwiek
sympatii wobec Orygenesa stanie się rzeczą nader niebezpieczną. Ale póki co nasz Makary
mógł się niczego nie obawiać. Był przecież postacią niezwykle szanowaną, pod jego
wpływem pozostawały wspólnoty monastyczne na pustyni nitryjskiej i w Sketis, a regularne
kontakty z nim utrzymywał i porady zasięgał nawet sam abba Makary, zwanym Wielkim.
Historyk Kościoła tych czasów, Sokrates Scholastyk, zapewnia, że nasz Makary odznaczał
się jowialnym usposobieniem, że zawsze był pogodny i uśmiechnięty, i że nader chętnie
przekomarzał się ze swoimi młodszymi braćmi. Palladiusz ponadto opisuje go jako człowieka
niskiego wzrostu i szczupłej postury, na twarzy prawie pozbawionego zarostu. Ot, taki
mniszy Pan Wołodyjowski…
Wydaje się, że po Makarym z Aleksandrii nie pozostały
żadne pisma. Łacińskie reguły monastyczne przekazane pod jego imieniem z pewnością
mają innego autora. Niektórzy badacze w ogóle powątpiewają w możliwość istnienia jakiejkolwiek
wspólnej reguły porządkującej życie mnichów w Kellia, w Nitrii czy Sketis w tym okresie.
Zdaje się, że nakłonienie do stałości, do posłuszeństwa i karności tak wielu prostych
mnichów, obdarzonych przecież nader wybujałą osobowością, przekraczało możliwości
nawet tak świętego przewodnika, jakim był nasz Makary. Posiadamy za to kilka przypisywanych
mu apoftegmatów oraz opowieści hagiograficzne. Makary umarł ponoć około roku 394,
do końca otaczany szacunkiem i miłością swych uczniów.
Palladiusz opowiada,
że gdy młody jeszcze Makary wybrał się w odwiedziny i po nauki do świętego abba Antoniego,
pierwszego pośród wszystkich ascetów egipskich, ten uprzejmie przyjął go w swojej
celi, co już uznać należało za wielkie wyróżnienie. Kiedy Makary zobaczył gałązki
palmowe, które słynny asceta sobie nazbierał, by coś z nich wyplatać, spytał go, czy
nie zechciałby się nimi podzielić. Wówczas Antoni z pełną surowością odpowiedział
mu: „Mój synu, napisane jest, że nie należy pożądać cudzej własności”. W tym samym
momencie wszystkie te palemki samorzutnie zajęły się ogniem i spłonęły. Na widok takiego
cudu święty abba Antoni zdziwił się bardzo, i rzekł po namyśle: „Mój synu, rzeczywiście
Duch Święty spoczął na tobie. I jak się wydaje, uczynił cię także moim następcą…”
Wielka
była pochwała Antoniego, choć pewnie z naszej perspektywy trzeba ją uznać za hagiograficzny
sztafaż. Bo przecież o Antonim wiemy prawie wszystko, a o Makarym zdecydowanie niewiele.
Na szczęście jednak nie zawsze sława wśród potomnych jest najważniejszym wyznacznikiem
tego, jacy byliśmy za życia. Może istotnie część chrześcijańskiego ducha, jakim odznaczał
się święty Antoni, towarzyszyła później Makaremu z Aleksandrii, skoro tak bardzo szanowali
go jego bliscy i przyjaciele. Może taki szacunek i miłość ma większą wartość niż wszystkie
panegiryki, pomniki i tablice pamiątkowe. Oby i nasze imiona zostały zapisane przede
wszystkim w żywych sercach.