„Miłosierdzie Boże zwycięży” – rozmowa z kard. H. Gulbinowiczem o ks. M. Sopoćce
- Ksiądz Kardynał miał w swoim długim i ciekawym życiu wiele bliskich kontaktów
z ks. Michałem Sopoćko. Czy pamięta Ksiądz Kardynał pierwsze spotkanie? Kard.
H. Gulbinowicz: Był Wielki Tydzień 1935 lub 1936 r. Byłem w szóstej klasie szkoły
podstawowej. W Wilnie istnieje piękna tradycja, że w Wielką Sobotę trzeba odwiedzić
wszystkie świątynie, w których są Groby Pana Jezusa. Postanowiłem więc z kolegą pójść
do różnych kościołów i zobaczyć, jak to wygląda. Weszliśmy do jednego z nich i przeżyliśmy
ogromne zaskoczenie. Nie było skał, wielu kwiatów czy świec, tylko z filaru zwisał
jasnoczerwony materiał, jakby tron. Na tronie tym ustawiona była monstrancja, a na
dole figura zmarłego Chrystusa, przy niej trochę kwiatów, parę świec. Skrytykowaliśmy
to, jak to młodzież potrafi. Wydawało nam się, że kościół był zupełnie pusty i mogliśmy
sobie pozwolić na taką krytykę. Nagle zza filaru wychodzi ksiądz i tłumaczy nam: „Słuchajcie,
chłopcy! Chrystus Pan, umierając na krzyżu, dokonał odkupienia ludzkości. Powinien
być za to uwielbiony. Okazał w stosunku do rodzaju ludzkiego swoje wielkie miłosierdzie.
Chrystus naprawił wszystko to, co Adam popsuł”. My tak słuchaliśmy, ale najważniejsze
było, że on na nas nie krzyczał za to, że w kościele zachowywaliśmy się głośno. To
nas bardzo ujęło. Jak wróciłem do domu, zapytałem: Co to za ksiądz, co to za kościół?
Wtedy wyjaśniono mi, że to ks. Michał Sopoćko, który jest spowiednikiem siostry Faustyny.
To było moje pierwsze spotkanie z nim. On mi się wtedy nie przedstawił, ja też mu
nie powiedziałem mojego nazwiska, bo bałem się, że dostanę po uszach, ale to wszystko
potoczyło się dosyć sympatycznie.
- Potem były kolejne spotkania
podczas studiów seminaryjnych. Czym odróżniał się ks.
Sopoćko od innych profesorów? Kard. H. Gulbinowicz: Kiedy
ks. Sopoćko przyjechał do Białegostoku i zaczął wykłady na Papieskim Wydziale Teologicznym,
wybrałem go jako swojego spowiednika. Jemu zawdzięczam dopuszczenie mnie do niższych
święceń, subdiakonatu, a potem diakonatu; to on mi właśnie jako spowiednik na to pozwolił.
Jeśli chodzi o jego wykłady z katechetyki, były bardzo praktyczne. Pokazywały, jak
trafić do psychiki dzieci czy młodzieży. Słuchaliśmy ich zawsze z zainteresowaniem,
bo były ilustrowane rozmaitymi przykładami. Czasem te przykłady nas rozśmieszały,
ale student lubi takie zagrania profesora. Czym się poza tym wyróżniał? Wiedzieliśmy,
że był stuprocentowym abstynentem. Nie pił, nie częstował i w swojej obecności nikomu
nie pozwalał spożywać alkoholu. My byliśmy wychowywani w kierunku abstynencji. Warto
wspomnieć, że najstarszą organizacją w wileńskim seminarium było właśnie Kółko Abstynentów.
Dlatego też on chciał, żeby ta piękna tradycja w seminarium została uratowana.
Na
spotkaniach był zawsze konkretny. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek nie odpowiedział
na chrześcijańskie przywitanie ze strony studentów. My, młodzi, wiedzieliśmy, że on
zawsze stanie po naszej stronie. Na podstawie przecieków z posiedzeń rady pedagogicznej
wiadomo było, że brał w obronę tych, którzy budzili jakieś zastrzeżenia. Był zatem
człowiekiem miłosierdzia i przy każdej okazji o nim nam mówił. Kiedy przychodził na
wykłady, rozmawialiśmy też o siostrze Faustynie. Pytaliśmy, kto księdzu profesorowi
podpowiedział, że powinno się ją posłać do lekarza psychiatry, by zbadać, czy nie
ma jakichś zaburzeń. Zresztą, to była decyzja ogromnie praktyczna, gdyż pewność, że
to był człowiek całkowicie pełen rozeznania i świadomości, była bardzo istotna. W
Wilnie, trzeba pamiętać, zachowywano w tym względzie pewną ostrożność. Ludzie Wschodu
mają bowiem to do siebie, że czasem im się coś wydaje. Nie należy się zatem dziwić
abp. Jałbrzykowskiemu, który jako metropolita wileński był na tym punkcie bardzo wrażliwy.
-
Ksiądz Kardynał był ordynariuszem ks. Sopoćki.
Jeszcze za jego życia, w 1973 r., uroczyście umieścił obraz Bożego
Miłosierdzia w prokatedrze białostockiej, a to świadczyłoby, że Ksiądz
Kardynałpopierał jego wielkie zaangażowanie na rzecz upowszechnienia
prawdy o Bożym Miłosierdziu, oczywiście, na ile to wtedy było możliwe...
Kard.
H. Gulbinowicz: Moja sakra biskupia odbyła się 8 lutego 1970 r. Wiedziałem wówczas,
że ks. Michał Sopoćko żyje i działa. Przyszedłem akurat wtedy, kiedy były trudności
z obrazem Miłosierdzia Bożego, kiedy Rzym miał inne zdanie, aniżeli pragnął tego ks.
Sopoćko. Przychodził on do mnie i ciągle miał jakieś sprawy związane z kultem Miłosierdzia
Bożego. Te jego jego postulaty, pisma trzeba było doręczać Prymasowi. Pamiętam pierwsze
takie pismo. Ksiądz profesor prosił, żebym je przedstawił na sesji episkopatu. Ja
jako początkujący, niemający doświadczenia biskup, pytałem Prymasa, jak to zrobić.
Prymas powiedział mi wtedy: „Najgorsze za nami. Rzym wycofał się ze swych zastrzeżeń,
ale w tej chwili atmosfera w episkopacie jest taka, że z tym pismem i projektem ks.
prof. Sopoćki trzeba zaczekać”. Ja posłuchałem i po powrocie z konferencji powiedziałem
księdzu profesorowi, że Prymas radzi sprawę odłożyć. Nie był tym bardzo zachwycony
i powiedział: „A Miłosierdzie Boże zwycięży!”.
Ksiądz Prymas powrócił do całej
sprawy, kiedy uznał za stosowne. Uważałem, że musi być ktoś, kto zrobi pierwszy krok.
W pacierzach mówiłem siostrze Faustynie: „Słuchaj, powiedz ks. Sopoćce, żeby to on
naciskał”. Przyszedł więc ksiądz profesor i powiedział, że ma bardzo ważną sprawę:
Rzym wycofał się z tych zastrzeżeń, a ludzie chcą nadal czcić Miłosierdzie Boże w
naszej katedrze (wtedy jeszcze prokatedrze) w Białymstoku, więc trzeba koronkę do
Miłosierdzia Bożego odmawiać itd. Wtedy zaprosiłem wikariusza generalnego i kanclerza,
i powiedziałem im, że po wysłuchaniu księdza profesora doszedłem do wniosku, iż powinniśmy
postąpić zgodnie z jego radą. Poleciłem ks. Sopoćce, by wybrał stosowne miejsce w
prokatedrze. I wybrał – nad grobem arcybiskupa Jałbrzykowskiego. Kiedy mówiłem: „Poczekajmy
jeszcze trochę”, on był twardy i mówił: „Jemu też potrzebne jest Boże Miłosierdzie”.
Na co ja: „Chyba tak, ale przenieśmy obraz między dwa ołtarze, gdzie ludzie będą mogli
w większym skupieniu odmawiać koronkę”. I tam, między ołtarzem św. Antoniego i bardzo
pięknym ołtarzem Matki Bożej Częstochowskiej, został umieszczony. Wtedy zaczęto tam
właśnie odmawiać o godzinie 15.00 koronkę do Miłosierdzia Bożego, z czego korzystało
coraz więcej ludzi.
Ks. Sopoćko cieszył się z tego wszystkiego. Myślałem,
jak by go jakoś w archidiecezji uhonorować. Wniosłem na posiedzeniu kapituły, żeby
ks. Sopoćkę włączyć w jej grono. Wtedy jeszcze była to wileńska kapituła metropolitalna.
On był chyba jednym z ostatnich kanoników mianowanych zanim Jan Paweł II powołał diecezję
białostocką, która później stała się metropolią. Potem musiałem już pojechać do Wrocławia,
a na niego przyszła godzina przejścia do Domu Ojca.
- Po śmierci
ks. Sopoćki Ksiądz Kardynał prowadził jego pogrzeb.
Uczestniczyły w nim tłumy ludzi. Pomimo 33 lat od jego śmierci nie słabnie zainteresowanie
jego osobą. Czym pociągał ks. Sopoćko sobie współczesnych i co mógłby zaoferować
nam?
Kard. H. Gulbinowicz: Zawsze zyskujemy,
kiedy do człowieka podchodzimy z życzliwością, dobrocią, cierpliwością i szacunkiem.
Właśnie taką cechę posiadał ks. Sopoćko. Pamiętam jeszcze jego wskazówki jako spowiednika,
jego rady, pouczenia. Nigdy nie było w nim chęci, by człowieka jakoś podeptać, jego
uwagi zawsze były podnoszące na duchu. „Jezu, ufam Tobie” – często powtarzał. Myślę,
że pociągał właśnie tą niezmierną życzliwością do człowieka, a w życzliwości jest
zawsze miłosierdzie. Chrystus podzielił się z nim darem swojego nieskończonego Miłosierdzia
do człowieka i on to w życiu realizował.
- Gdy Ksiądz Kardynał wspomina
dziś ks. Sopoćkę, jaka jego cecha wysuwa się na pierwszy plan?
Kard.
H. Gulbinowicz: Wiara, że Bóg posługuje się człowiekiem w realizacji swoich planów.
Gdyby on nie miał tej wiary, zabrakłoby cierpliwości i tego pozytywnego „uporu”, że
pomimo ataków z różnych stron, przekreślania jego dotychczasowego myślenia czy działania,
jednak zwycięży. Z tego wypływa zaufanie Bogu, które zostało wyrażone bardzo prosto
i przystępnie dla każdego człowieka. Zatem pierwsze musi być zawierzenie, a potem
przychodzi następne: „Jezu, ufam Tobie!”.
- 28 września w Białymstoku odbędzie
się beatyfikacja ks. Sopoćki. Czyim patronem może on być
dzisiaj? Kard. H. Gulbinowicz: Ks. Sopoćko powinien być
patronem tych, którzy doświadczają w życiu rozmaitych niepowodzeń, napotykają sytuacje,
kiedy wszystko przemawia na ich niekorzyść. Oby nie zapomnieli wtedy, że jest Bóg,
który chce dla nich dobra. Dlatego właśnie, kiedy nie wiemy, co zrobić, kiedy nam
się wydaje, że jesteśmy u kresu sił, że już nic nie warto – wtedy trzeba zaufać. Zaufać
temu, że Bóg nas zna lepiej niż my samych siebie.