2008-09-21 17:27:24

Ks. Sopoćko czerpał siły ze zjednoczenia z Bogiem – rozmowa z abp. E. Ozorowskim


Był wykładowcą, ale przede wszystkim wychowawcą. Pokazywał, jak żyć i zachęcał, by się wszechstronnie rozwijać. Tak ks. Michała Sopoćkę wspomina abp Edward Ozorowski, który z przyszłym błogosławionym spotkał się w białostockim seminarium duchownym. Według metropolity białostockiego ks. Sopoćko może stać się patronem wszystkich ludzi, którzy pokładają nadzieję w Bogu. Z abp. Edwardem Ozorowskim rozmawia ks. Józef Polak SI.


- Jak Ksiądz Arcybiskup wspomina ks. Michała Sopoćkę?

Abp E. Ozorowski: Życie ks. Michała Sopoćki było niezwykle trudne, ale jednocześnie piękne, dzięki temu, że na każdym jego etapie był przy nim Pan Bóg, zwłaszcza w osobie Jezusa Chrystusa. To trudne życie przygotowywało go do specjalnej misji, jaką Jezus mu zlecił. Z tego, co osobiście pamiętam i co czytałem, ks. Michała cechowała głównie gorliwość w głoszeniu Ewangelii. Opowiadał, jak był kapelanem wojskowym i głosił żołnierzom różnego rodzaju kazania i pogadanki. Wspominał, jak w czasie wojny rozmawiał z żołnierzami rosyjskimi. Byli oni ludźmi niewierzącymi, a on do nich mówił przekonująco.

Ks. Sopoćko przyjechał do Polski w 1947 r., po oddzieleniu jej od Wilna granicą polityczną z ZSRR. Abp Romuald Jałbrzykowski przybył do Białegostoku w roku 1945. Ks. Sopoćko chciał pozostać w Wilnie mimo reżimu komunistycznego i nadal głosić Jezusa Chrystusa. Jest charakterystyczne i ciekawe, że nie szukał wygód, lekkiego życia, lecz ciągle miał na uwadze głoszenie Ewangelii. Osobiście spotkałem ks. Michała Sopoćkę w roku 1958, czyli 11 lat po jego przybyciu do Polski. Byłem wówczas na pierwszym roku w seminarium. Wtedy uderzało w nim to, że obok bycia wykładowcą był też wychowawcą. Przez cały czas, podczas wykładów i na spacerach, gdziekolwiek byśmy się spotykali, wskazywał, co trzeba czynić. Uczył na przykład, żeby się nie garbić, żeby rano myć się zimną wodą, żeby chodzić na spacery, żeby czytać nie tylko dzieła teologiczne, ale także i beletrystykę, by rozwinąć wyobraźnię, poprawić język itd. Słowem, jego osobiste życie było stopione z posługą. Jego życie było jednocześnie misją, dawał świadectwo i słowem, i postępowaniem.

Wtedy oczywiście były inne czasy, ale np. zachęta do mycia się rano zimną wodą może się wydawać dziwna dzisiaj, gdy wszyscy mają ciepłą wodę. Czy to była kwestia ascezy? Czy można powiedzieć, że ks. Sopoćko był postacią bardzo ascetyczną, czy też w zetknięciu z nim uderzały jakieś inne cechy?
 
Abp E. Ozorowski: Była to asceza, ale też higiena osobista, zdrowotna. Ks. Michał Sopoćko ukończył pedagogikę i zdobywał stopnie naukowe z tej dziedziny. Myślę, że miał szczególny zmysł pedagogiczny i wychowawczy. Dbał nie tylko o zdrowie duchowe, ale także i o zdrowie ciała. Uważał, że ciało i dusza w człowieku muszą być zdrowe, bo wtedy dopiero zdrowy jest cały człowiek.

Zachęta do szerszego spojrzenia, do sięgania również po beletrystykę, to dbałość o język przyszłych księży. Czy zdarzało się, że sam proponował coś, na przykład z rzeczy nieteologicznych, co warto przeczytać?
 
Abp E. Ozorowski: Tak, polecał wielkie dzieła naszych polskich pisarzy, ale także zapoznawał nas z literaturą rosyjską, bo uczył nas tego języka. Nauczył nas na przykład bajek Kryłowa, i to prawie w całości na pamięć. Kiedy po raz pierwszy pojechałem z wykładami do Sankt Petersburga, bardzo mi się te bajki przydały. Tamtejsi młodzi ludzie już ich nie znali, a ja z pamięci potrafiłem je opowiadać. Brzmiało to przekonująco, ponieważ język bajki jest uniwersalny i przemawia do każdego człowieka, zwłaszcza gdy jest jego własnym językiem.

– Czy było coś, co już wówczas w jakiś sposób mogło uderzać w postaci ks. Sopoćki? Czy wtedy komukolwiek przyszła do głowy myśl, że oto mamy do czynienia z przyszłym błogosławionym?

Abp E. Ozorowski: Jak słucham naocznych świadków, a jeszcze tacy żyją, to wielu z nich było cały czas przekonanych, że prawda jest po jego stronie. Sam ks. Michał Sopoćko był, myślę, introwertykiem. Jego patrzenie zawsze kierowało się do wewnątrz, to nie był człowiek rozbiegany. Jego wyobraźnia ciągle była skupiona jakby na jednym punkcie. Potem, zwłaszcza, gdy posuwał się w latach, bywało i tak, że przechodził przez ulicę, nie patrząc ani na lewo, ani na prawo. Pewne kłopoty w komunikacji wynikały z tego powodu. On cały czas pozostawał zjednoczony z Panem Bogiem. Z tego zjednoczenia czerpał dla siebie siły, zwłaszcza wtedy, kiedy spotykał różnego rodzaju trudności.

Dzisiaj na ks. Michała Sopoćkę patrzymy jako na wielkiego spowiednika siostry Faustyny, na teologa Bożego Miłosierdzia. Czy wówczas coś przemawiało za tym, że przez tego człowieka Pan Bóg zechce przypomnieć prawdę o Miłosierdziu?

 
Abp E. Ozorowski: Wszystkie tzw. trudne prawdy przechodzą okres próby. Gdy żył ks. Michał Sopoćko, wielu wątpiło, czy rzeczywiście to, czego uczy, jest prawdą, czy nie są to jakieś urojenia. On był bardzo na to wyczulony i gdy tylko siostra Faustyna zaczęła mu mówić o tym, co słyszy, skierował ją na badania psychologiczne. To, że była to osoba zdrowa, bardzo pomogło w samym procesie. Nie był głuchy na słowa krytyki. Szukał uzasadnienia i potwierdzenia tego, co głosił jako przejęte z objawienia otrzymanego przez siostrę Faustynę. On do końca był przekonany, że ta prawda zwycięży. Często mówił: Za mego życia – nie, ale po mojej śmierci będzie to do przyjęcia dla wszystkich.

Miłosierdzie Boże ma w sobie tę cechę, że ratuje człowieka w sytuacji nieraz najgłębszej desperacji. Znamienny jest cud, zatwierdzony do beatyfikacji, który zdarzył się właśnie w środowisku seminaryjnym. Chodziło o młodego człowieka, który w rozpaczy próbował popełnić samobójstwo przez otrucie się. Natomiast z niewyjaśnionych od strony medycznej przyczyn spożyta wówczas potężna dawka lizolu nie doprowadziła do śmierci, bo wspólnota seminaryjna pod przewodnictwem rektora modliła się za tego człowieka, a modliła się właśnie za wstawiennictwem ks. Sopoćki. Księże Arcybiskupie, również dzisiaj są rodziny, które mierzą się z przypadkami prób samobójczych. Czy postać ks. Michała Sopoćki może tutaj wnieść jakieś światło i ukojenie?

 
Abp E. Ozorowski: Powinna przede wszystkim przypominać, kim jest człowiek, jaki jest sens jego życia i dokąd zdąża. Bo gdy ludzie patrzą na siebie tylko wycinkowo, kiedy znajdą się w tzw. dołku psychicznym, to wydaje im się, że wszystko się zawaliło i życie nie ma sensu. Natomiast ten sens jest i zawsze można wyjść z dołka. Ks. Michał Sopoćko, głosząc prawdę o Bożym Miłosierdziu, niewątpliwie wskazuje człowiekowi drogę życia. Boże Miłosierdzie to ta wszechogarniająca miłość Pana Boga, która jest większa niż wszystkie potknięcia, niż wszystkie grzechy ludzkie, niż wszelkie zło, które ludzie czynią. Bóg jest większy niż to wszystko. Ci, którzy popatrzą na siebie z wiarą, zawsze znajdą jakby linę ratunkową, która ich wyciągnie ze stanu, w jakim się znaleźli. Nie trzeba patrzeć na Boże Miłosierdzie w sposób smutny. Niekiedy się słyszy, że są i tacy, którzy modlą się do Boga o miłosierdzie, żeby Go już więcej nie potrzebować. To tak, jakby chcieć z całości życia ojcowskiego wyciąć ten fragment, gdzie okazane jest miłosierdzie, a resztę zostawić. A tymczasem miłosierdzie to całość Bożej miłości, która ogarnia człowieka we wszystkich sytuacjach jego życia.

– Czyim patronem może być przyszły błogosławiony Michał Sopoćko?
 
Abp E. Ozorowski: Może być patronem wszystkich tych, którzy pokładają nadzieję w Panu Bogu, którzy powinni ją w Nim pokładać. Myślę, że beatyfikacja merytorycznie wiąże się z encykliką Benedykta XVI „Spe salvi (facti sumus)” – w nadziei już zostaliśmy zbawieni. Zbawieni nie przez kogoś innego, tylko przez Jezusa Chrystusa i w Jezusie Chrystusie, który przypominał i teraz przypomina, że jest miłosierny i że trzeba zwracać się do Niego: „Jezu, ufam Tobie”.


Rozm. ks. J. Polak SJ/ rv 







All the contents on this site are copyrighted ©.