Ingrid Betancourt: winniśmy cenić, co mamy - wywiad
Ponad 200 dziennikarzy uczestniczyło 1 września w konferencji prasowej Ingrid
Betancourt, kolumbijskiej polityk, kandydatki na prezydenta, która przez ponad
sześć lat żyła w dżungli, w rękach porywaczy. W poniedziałek została
ona przyjęta przez Benedykta XVI w Castelgandolfo. O audiencję u Papieża
zabiegała od pierwszego dnia wolności. W wywiadzie udzielonym Radiu Watykańskiemu
powiedziała, dlaczego spotkanie z Papieżem było dla niej aż tak ważne.
I.
Betancourt: Przede wszystkim jest to marzenie każdego chrześcijanina. Myślę, że
wszyscy marzą o tym, by spotkać Papieża, uścisnąć jego dłoń, nawiązać z nim kontakt:
z tym człowiekiem, który dla nas jest tak bardzo blisko Boga, jest następcą apostołów,
uosobieniem tradycji. Dwa tysiące lat nieprzerwanej ciągłości, od Chrystusa aż do
dziś. A zatem to przede wszystkim. Poza tym, kiedy byłam uwięziona, spotkało mnie
coś niezwykłego. Pewnego dnia maszerowaliśmy przez dziesięć godzin, z ciężkim plecakiem,
głodni i spragnieni, wszędzie pełno komarów i okropności, które sprawiają, że życie
staje się pasmem tortur, że już sama egzystencja jest torturą. W końcu rozbiliśmy
obóz, zawiesiłam hamak, moskitierę, znalazłam się w tej mojej małej enklawie, by spędzić
w niej noc. W tej atmosferze grozy, w poczuciu rezygnacji, smutku wynikającego z faktu,
że ta sytuacja przeciąga się w nieskończoność i nie wiem, jak się skończy. Włączyłam
wtedy radio. I usłyszałam głos Ojca Świętego, który prosił o uwolnienie zakładników
w Kolumbii i wypowiedział moje nazwisko. Jak mam wytłumaczyć, co wtedy czułam? Dla
kogoś, kto stał się przedmiotem handlu, rzeczą, którą się transportuje, kto nie ma
prawa głosu, kto jest nieustannie upokarzany... sam fakt, że Papież wiedział, że istnieję,
jak się nazywam, że dla niego byłam kimś, sprawił, że na nowo stałam się człowiekiem.
Jak
przeżyła Pani spotkanie z Ojcem Świętym?
I. Betancourt: Przede
wszystkim było to spotkanie z człowiekiem, który mnie wspierał w tym czasie grozy.
Poza tym mogłam z nim porozmawiać o wielu sprawach, nad którymi człowiek się zastanawia
jako katolik, nad którymi się zastanawiałam w dżungli, kiedy czytałam Biblię. Postawiłam
mu szereg pytań teologicznych, dotyczących naszej chrześcijańskiej wiary, naszych
obrzędów. Bardzo zasmuca mnie fakt, że wielu braci i sióstr chrześcijan nie znają
Maryi Dziewicy. Ja tymczasem odkryłam Ją w dżungli, czytając Ewangelie i stała się
Ona dla mnie światłem. Muszę wyjaśnić, że przedtem dla mnie Maryja Dziewica to była
młoda, może nawet miła dziewczyna, która miała szczęście stać się matką Jezusa. Nic
więcej. Ale czytając Ewangelię, zrozumiałam wielkość tej Kobiety, Jej charakter, odwagę,
inteligencję. Zrozumiałam Jej wielkość i zrozumiałam też, że mogę z Nią rozmawiać.
Wiedziałam, że mnie zrozumie. I tak zaczęła się bardzo osobista relacja z Maryją Dziewicą.
Brakowało mi śmiałości, by rozmawiać z Jezusem. Wydawał mi się zbyt wyniosły, daleki
i doskonały, zbyt boski. Tymczasem Maryja była ludzka, stała się jakby członkiem rodziny,
kimś, kto może mnie zrozumieć. Nieraz myślę, że są ludzie, którzy nie rozumieją, co
Ona może dla nas zrobić. I to nie tylko jako pośrednik między nami i Jezusem w naszych
modlitwach i potrzebach, bo oczywiście trzeba nam uczucia, pracy, pieniędzy, wykształcenia...
O tym wszystkim można Jezusowi powiedzieć i On nas wysłucha. Ale spotkać tę Kobietę,
która nie tylko nas słucha, ale i odpowiada... by nam powiedzieć: bądź spokojny, bardziej
cierpliwy, nie bój się rozmawiać z Jezusem, wiedz, że możesz, nie potrzebujesz mnie
do tego. Gdybym chciała opowiedzieć o tym wszystkim, musielibyśmy rozmawiać przez
kilka godzin... Bóg dobrze wszystkim rozporządza.
Często mówi Pani o cudzie.
Czy czuła Pani potrzebę podziękowania Papieżowi za ten cud?
I. Betancourt: W
pewnym momencie naszej rozmowy, kiedy już opowiedziałam mnóstwo rzeczy, było mi głupio,
że tak się rozgadałam, a Papież odpowiadał na to wszystko inteligentnym, przenikliwym
spojrzeniem, które potrafi rozszyfrować ludzką duszę – jest to święty człowiek, a
przy tym bardzo światły. W pewnym momencie powiedziałam mu, że mówię mu o tym wszystkim,
bo chciałabym o tym opowiedzieć Bogu, a skoro Ojciec Święty jest najbliżej Boga, to
pragnę Mu w ten sposób za to podziękować. Papież się roześmiał i rozumiem, co sobie
mógł wtedy pomyśleć. Ale ja naprawdę tak to odbieram. W rzeczywistości w jego uśmiechu
było wiele pokory. Odniosłam wrażenie, że jestem z kimś bardzo bliskim, jakbym go
znała od dawna.
Była pani symbolem dramatu kolumbijskich zakładników. Dziś
stała się Pani symbolem nadziei. Jakie przesłanie mogłaby Pani skierować do wszystkich,
którzy wciąż są uwięzieni w Kolumbii i innych krajach świata? I.
Betancourt: Jest tylko jedno zawsze aktualne przesłanie. W człowieku istnieje
bardzo szczególny wymiar, przestrzeń ducha. Trzeba szukać w sobie ducha. Światu trzeba
odpowiadać duchem, a zwłaszcza wtedy, kiedy świat jest nam wrogi, kiedy przeżywamy
cierpienie, kiedy stajemy w obliczu ludzi, którzy zadają nam ból. Źródłem jest zawsze
życie duchowe.
Jest pani szczęśliwa? I. Betancourt: Jestem
bardzo, ale to bardzo szczęśliwa. Każdego dnia dziękuję Bogu za to szczęście. I nie
chcę nigdy zapomnieć, że to szczęście jest. Nie chcę wracać do życia, w którym się
zapomina, że już sam fakt, iż żyjemy, jest cudem, że wolność jest cudem, to, iż mogę
otworzyć lodówkę i zjeść jabłko, jest już cudem, że mogę spać w łóżku w pościeli,
jest cudem, że mogę wybierać, jakie buty dziś założę, jest już cudem. Bo to naprawdę
jest cudowne. Musimy zdawać sobie sprawę z tego, co mamy, abyśmy rzeczywiście mogli
dziękować Bogu, widzieć to wielkie, kumulujące się błogosławieństwo. W przeciwnym
razie będziemy postępować tak, jak byśmy mieli do tego prawo. Nie, nie mamy prawa
do niczego. Na Zachodzie ludzie są zbyt rozpieszczani przez los. Nie zdajemy sobie
sprawy z tego, co mamy.