Chrystus bowiem umarł za nas, jako za grzeszników, w oznaczonym czasie, gdyśmy
byli bezsilni. A nawet za człowieka sprawiedliwego podejmuje się ktoś umrzeć tylko
z największą trudnością. Chociaż może jeszcze za człowieka życzliwego odważyłby się
ktoś ponieść śmierć. Bóg zaś okazuje nam swoją miłość [właśnie] przez to, że Chrystus
umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami (Rz 5,6-8), pisał św. Paweł do chrześcijan
w Rzymie.
W starożytnej literaturze spotykamy często opowiadania o ludziach,
którzy umieli poświęcić swoje życie za państwo, miasto, a nawet za osoby ukochane,
jak eurypidesowa Alkestis - za męża.
W Nowym Testamencie Chrystus nie poświęca
swojego życia za państwo, miasto ani nawet za drogą osobę – On umiera za grzesznych
ludzi, bezsilnych wobec grzechu pierworodnego. I to nie za jednego, ale za wszystkich.
To znaczy i za siostry zakonne żyjące świątobliwie w klasztorze kontemplacyjnym i
za najgorszego łajdusa, pijaka i zbrodniarza. Czy my, oglądając w telewizorze morderców,
gwałcicieli, cynicznych polityków powodujących śmierć tysięcy ludzi, umiemy powiedzieć
sobie: I za nich umarł Chrystus?
I na tym polega jeden z paradoksów chrześcijaństwa,
że Chrystus głoszący najbardziej wzniosłą etycznie naukę świętości i miłości, w centrum
swojej działalności stawia najbardziej drańskiego i obleśnego grzesznika: zostawia
dziewięćdziesiąt dziewięć owiec sprawiedliwych i idzie za nim, by go ocalić. I w kręgu
jego zainteresowania znajduje się nie tyle sprawiedliwie żyjący spokojny i stateczny
starszy brat, ale właśnie syn marnotrawny, który cały swój majątek przełajdaczył i
powraca do domu w łachmanach; i jego właśnie z miłością przygarnia do serca.
Dziwna
i trudna do zrozumienia jest Boża logika, ale pamiętajmy: myśli moje nie są myślami
waszymi, mówi Pan. Dziwi się temu św. Paweł i my także się temu dziwimy. I prawdę
tę zrozumiemy dopiero wtedy, kiedy my sami upadłszy, będziemy potrzebowali Bożego
miłosierdzia i Jego przebaczenia...