Akceptacja i chłonięcie inności czynią Kościół bogatszym – rozmowa z ks. W. Słowikiem
SJ
Przy okazji Światowych Dni Młodzieży w Sydney o specyfikę duszpasterstwa wśród
australijskiej Polonii zapytaliśmy ks. Wiesława Słowika SJ, rektora Polskiej Misji
Katolickiej.
W. Słowik SJ: 150 lat temu przybyła do
Australii pierwsza polska emigracja. Była to niewielka grupa, która osiedliła się
w południowej części kraju. Wraz z nimi przybył jezuita, o. Rogalski, pierwszy duszpasterz.
Obecnie mówi się o mniej więcej 200 tys. Australijczyków przyznających się do polskich
korzeni. W większości są to, oczywiście, katolicy, chociaż 15 proc. australijskiej
Polonii stanowią polscy żydzi.
Mamy w Australii Polską Misję Katolicką, która
pełni raczej symboliczną rolę, bo nigdy nie miała ona, ani jej rektor, pełnej jurysdykcji.
Tutejszy Kościół bronił się przed tego rodzaju rozwiązaniami, poniekąd słusznie. Bowiem
jeśli weźmie się pod uwagę 200 różnych narodowości obecnych na kontynencie, to gdyby
każda z nich chciała mieć swój odrębny Kościół lokalny czy własne struktury, byłoby
to niemożliwe. Jesteśmy częścią powszechnego, australijskiego Kościoła, aczkolwiek
nadajemy mu własny charakter. Około 45 polskich księży pracuje w tej chwili na pełnym
etacie wśród Polonii australijskiej, ponad 50 innych – w duszpasterstwie australijskim.
Jest to spory wkład Polski w australijski Kościół, a tutejszą Polonię uważam za bardzo
uprzywilejowaną. Wiele innych narodowości patrzy na nas z zazdrością, bo mamy bardzo
dużo księży polskich, którzy mogą być „pomostami” dla Polonii i pomagać emigrantom
wejść w pełni w tutejszy Kościół.
- Zdołaliście zachować nie tylko
wiarę, ale też zwyczaje, kulturę, tradycje. Istnieją kluby, zespoły artystyczne, nawet
kółka sportowe – Polonia organizuje się na różne sposoby. Czy
jesteście w stanie podołać temu, co już jest? Czy są nowe
pomysły na przyszłość?
W. Słowik SJ: Mamy
sporo wyzwań, bo jednak nasza polska społeczność bardzo się starzeje. Przychodzą nowe
pokolenia – to już trzecia, czwarta generacja, która rośnie na terenie Australii –
i one mają prawo świętować polskość inaczej. Mamy zatem mnóstwo ciekawych inicjatyw.
Jedną z bardziej znaczących jest doroczny festiwal polski w samym centrum Melbourne.
W ubiegłym roku ściągnął on ponad 40 tys. osób, a trzeba zaznaczyć, że jest on już
teraz organizowany przez młodzież. Inną inicjatywą jest oficjalna kolacja przy okazji
rocznicy 3 Maja: zaprasza się różnych polityków i podkreśla znaczenie nie tylko tamtej
Konstytucji, ale też polskiego wkładu i naszej obecności w tym stanie. Do tego typu
inicjatyw należy ostatnio także festiwal pod Górą Kościuszki.
- W
zaangażowaniu Polaków w Australii uderza jedno: wielu z nich jest w
stanie pracować zupełnie społecznie...
W.
Słowik SJ: Cała nasza praca na tym stoi. Nikt z zasiadających w zarządzie
nie może brać za to pensji. W zasadzie żadna organizacja społeczna nie mogłaby istnieć
odpłatnie, bo przecież nic by nie zrobiła. Wszystkie domy polskie i ośrodki są tworzone
zupełnie społecznie, co jest siłą naszych organizacji. Dopóki opierają się one na
tych zasadach, dopóty jesteśmy nie do pokonania.
- A zatem rektor polskiej
misji – przy organizowaniu różnego rodzaju wydarzeń, jak chociażby teraz, podczas
Światowych Dni Młodzieży – wie, że może liczyć na konkretne wsparcie
swoich wiernych? W. Słowik SJ: Jak najbardziej. Chociażby
podjęcie na terenie archidiecezji melbourneńskiej 830 pielgrzymów z Polski, znalezienie
dla nich otwartych domów i serc – to wszystko udaje się dzięki społecznemu zaangażowaniu.
Ludzie sami się zgłaszają, dzwonią. Jak nie mogą pomóc inaczej, to przynajmniej przekazują
parę groszy na wyżywienie dla pielgrzymów czy na zorganizowanie czegokolwiek dla nich.
To są naturalne formy, którymi ludzie faktycznie żyją.
- W polskim Kościele
toczyła się niedawno dyskusja związana ze zjawiskiem licznych wyjazdów
naszych rodaków do pracy na Wyspy Brytyjskie. Mówiono o kwestii inkulturacji; zwracano
uwagę, że lokalny Kościół bardzo chętnie widziałby ich w swoich szeregach,
zwłaszcza biorąc pod uwagę kurczenie się liczby wiernych, Polacy natomiast
szukają własnych kościołów. Czy duszpasterstwo etniczne jest jakimś
niebezpieczeństwem?
W. Słowik
SJ: Właśnie tak to często wygląda dla lokalnego Kościoła. Wyobraźmy sobie, że
jakaś grupa na terenie Polski, powiedzmy Szkoci, nie chcą się włączyć w polską liturgię,
żądają szkockiej mszy i szukają własnego duszpasterza. To wydaje się być nam obce,
ale jednocześnie to jest jedyna droga. Tzw. integracja (bo już nie mówimy o asymilacji,
zwłaszcza w kontekście Kościoła lokalnego) to jest bardzo długa i skomplikowana droga.
Człowiek swoją religijność wyraża przede wszystkim poprzez własną kulturę. Religia
wyraża się w kulturze i ona jest istotna w każdej praktyce religijnej. Tu nie chodzi
wyłącznie o język: czy ktoś zna angielski, czy nie, i czy powinien się włączyć w życie
lokalnego Kościoła. Chodzi jeszcze o formę sprawowania liturgii, o oprawę kulturową,
w której człowiek wyrósł. Jest mu ona potrzebna i czasem odczuwa jej brak. Właśnie
ta potrzeba domaga się etnicznego duszpasterstwa, które byłoby jednocześnie „pomostem”.
Jestem
przekonany, że nasza polska liturgia, sprawowana od blisko 60 lat na terenie Australii,
ma już trochę australijską, emigracyjną specyfikę, niespotykaną gdzie indziej. I na
tym polega cały jej urok. Sądzę, że otwarcie się Kościoła lokalnego na te uroki, akceptacja
i chłonięcie inności czynią go bogatszym. Jednocześnie potrzeba sporo cierpliwości
z obydwu stron, sporo otwartości i czasu. Zauważyłem, że ludzie, którzy tu przyjeżdżają,
po pewnym czasie czują się bardzo obco w australijskim Kościele. Jest im tam nudno
i źle. Dlatego szukają polskiej Mszy i czasami gotowi są pokonać wiele kilometrów,
żeby w niej uczestniczyć. Ale czasem zadziwia mnie wypowiedź np. młodego człowieka,
który na moje pytanie: „Czemu cię nie ma na polskiej Mszy?” odpowiada: „Bo tu jest
nudno”. Ten młody człowiek czuje się lepiej w australijskim Kościele. To jest ten
proces integracyjny, który czasami potrzebuje aż pokoleń, żeby faktycznie się zrodzić
i nabrać sensu.