O książkach w starożytności i w mniszej celi (III)
O piśmiennictwie w starożytności wiemy już prawie wszystko: że pisano i czytano wiele,
choć nie łatwo było książkę kupić a jeszcze trudniej było wydać już napisaną. Że były
podówczas wielkie biblioteki publiczne, jak w Aleksandrii czy w Pergamonie, ale rzecz
jasna wielu chciało mieć własne zbiory, choć tylko nielicznych stać było na naprawdę
dużą bibliotekę. Że księgi zwijano lub składano w kodeksy i że w świecie hellenistycznym
najczęściej pisano i czytano po grecku. A wreszcie, że także chrześcijanie od zarania
dziejów chcieli czytać i chcieli być czytani, bo tylko w ten sposób można utrwalić
słowo, które daje życie wieczne. Tylko tak można głosić Chrystusa w każdym miejscu
i w każdym czasie. Również tylko w ten sposób można było bronić wiary i odpowiadać
na co rusz to pojawiające się pisma polemiczne. Dlatego na przykład Orygenes, wielki
teolog i egzegeta aleksandryjski, kazał skrzętnie stenografować dysputę, jaką przeprowadził
z niejakim Herakleonem. Ten sam Orygenes pozostawił na piśmie również obszerną odpowiedź
na zarzuty, jakie w swojej księdze przeciwko chrześcijanom kilkadziesiąt lat wcześniej
przedstawił niejaki Celsus. Wszystko po to, by słowo nie przepadło, by było narzędziem
przeciw innym słowom.
A chrześcijańscy mnisi? Mówiliśmy już o tym, że bardzo
często byli analfabetami. Co jednak nie oznacza, że nie znali Pisma Świętego. Wprost
przeciwnie. Owi prości eremici znad Nilu często znali je na pamięć, i to nierzadko
w całości. Bo pamięć w starożytności ludzie miewali dużo lepszą, niż to się nam dziś
przytrafia. Wiemy na przykład, że niejaki Dydym potrafił recytować Pismo Święte całymi
księgami, niemal bezbłędnie i to w różnych wersjach greckiego przekładu. W jego przypadku
było to akurat koniecznością. Biedak stracił bowiem wzrok mając zaledwie cztery lata.
Nie przeszkodziło mu to jednak, by zostać mnichem i niemal zawodowo trudnić się komentowaniem
Biblii. Musiał tylko nauczyć się jej na pamięć. Podobną znajomość Pisma Świętego miał
wspomniany już Orygenes, a potem także Hieronim i chyba również Augustyn z Hippony.
Wszyscy oni dobrze wiedzieli, że nie można być chrześcijaninem nie znając Chrystusa.
A że mówi o Nim całe Pismo Święte, przeto chcieli je poznać jak najlepiej.
Święty
abba Antoni kiedyś mówił swoim uczniom: „Dokądkolwiek pójdziesz, zawsze miej Boga
przed oczami. Cokolwiek robisz albo mówisz, opieraj to na Piśmie Świętym. Gdziekolwiek
zamieszkasz, nie odchodź stamtąd zbyt łatwo. Tych trzech rzeczy przestrzegaj a będziesz
zbawiony” (por. Geront. 3). A gdy go kiedyś prosili, by im powiedział słowo
życia, święty odrzekł: „Słyszeliście słowa Pisma? One wam pomogą” (por. Geront.
19). Także Epifaniusz, który był eremitą, zanim jeszcze został biskupem Salaminy na
Cyprze, mawiał, że czytanie Pisma Świętego zabezpiecza mnichów przed popadaniem w
grzechy (por. Geront. 204), a jego nieznajomość sprawia, że chrześcijanin staje
nad wielką otchłanią i ryzykuje upadek w głęboką przepaść (por. Geront. 205).
Jednak ojcowie na pustyni mieli świadomość, że sama znajomość świętych słów Pisma
nie wystarcza, że trzeba nimi żyć naprawdę. Dlatego kiedy abba Ammun z Raithu zwrócił
się do abba Sisoesa, mówiąc: „Kiedy czytam Pismo Święte, mam ochotę uczyć się go na
pamięć, choćby po to tylko, żeby jego słowami móc odpowiadać na postawione pytania”,
starzec mu odpowiedział: „To niepotrzebne. Raczej bacz, byś przez czystość swoich
myśli osiągnął spokój i tak doszedł do poznania słowa, które naprawdę daje życie”
(por. Geront. 820). Bo przecież nawet Chrystus mówi w Ewangelii, że „jeśli
wasza sprawiedliwość nie przewyższy sprawiedliwości uczonych w Piśmie i faryzeuszów,
nie wejdziecie do Królestwa niebieskiego” (por. Mt 5, 20).
Mnisi egipscy modlili
się przez cały dzień recytując Psalmy. Ale przecież uczyli się na pamięć także tekstów
proroków Starego Testamentu. Mniszy kronikarz Palladiusz opowiadał o abba Herionie,
że kiedyś podróżowali razem do Sketis, a mieli do przejścia około 40 mil. Po drodze,
by nie tracić czasu na nieużyteczne rozmowy, odmówili najpierw 15 psalmów, potem jeszcze
tzw. Wielki Psalm, a więc ten oznaczony numerem 118., potem recytowali List do Hebrajczyków,
potem Księgę Izajasza, część Jeremiasza, Ewangelię Łukasza i wreszcie Księgę Przysłów.
A kiedy doszli do celu..., to się jeszcze pomodlili z innymi braćmi... (por. Palladiusz,
Żywot Herona, 2). Jak widać mnisi czytali i lgnęli do wszelkiej formy słowa. Chcieli
być dziedzicami prawdziwej mądrości. Ale nie zawsze było tak różowo. Kiedyś prości
mnisi egipscy naczytali się arcytrudnych dzieł Orygenesa. I chociaż niewiele z nich
zrozumieli, to jednak wyuczyli się ich na pamięć i zaczęli bezrozumnie powtarzać niektóre
tezy wielkiego teologa niczym prawdy absolutne. Nie trzeba dodawać, że wszystko im
się w głowach pomieszało, tak że wielokrotnie ingerować musieli lokalni biskupi. Wreszcie
wszystkim zakazano tej niełatwej lektury, a biednego Orygenesa, w trzysta lat po śmierci,
cesarz Justynian ogłosił heretykiem i kazał palić wszystkie jego dzieła. Na szczęście
nie do końca się to udało. Jak widać, jeśli kto zabiera się za studia, nie wystarczy,
że będzie nieprzytomnie recytował wykute fragmenty. Bo studiować nade wszystko trzeba
z głową, a nie na kolanach. Księgi wymagają szacunku, tak samo dziś jak i w starożytności.
Jeśli już zaczynamy czytać, ale warto za ich pomocą podążać do Tego, który jest źródłem
prawdziwej mądrości.
* * * Mawiał abba Epifaniusz, biskup Cypru, że posiadanie
książek jest dla chrześcijanina rzeczą niezwykle korzystną. Już bowiem sam ich widok
osłabia w nas chęć do grzechu i pobudza do ćwiczenia się w doskonałości, a co dopiero
ich studiowanie... (por. Geront. 203).