Zagłada Żydów i stosunek do niej chrześcijan jest tematem dokumentu, który przed 10
laty (16 marca 1998 r.) wydała watykańska Komisja ds. Kontaktów Religijnych z Judaizmem
(przy Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan). Nosi on tytuł: „Pamiętamy:
Refleksje nad Szoah”. Czytamy tam m.in.:
„W krajach, gdzie naziści rozpoczęli
masowe deportacje, brutalność, z jaką przeprowadzano te przymusowe przesiedlenia bezbronnych
ludzi, powinna była wzbudzić najgorsze podejrzenia. Czy chrześcijanie udzielili wówczas
wszelkiej możliwej pomocy prześladowanym, a zwłaszcza prześladowanym Żydom? Wielu
tak uczyniło, inni jednak nie. Nie wolno zapomnieć o tych, którzy pomagali ratować
Żydów, tylu ilu mogli, nawet narażając swe życie. W czasie wojny i po jej zakończeniu
żydowskie społeczności i ich przywódcy wyrażali wdzięczność za wszelką okazaną im
pomoc, w tym także za to, co Papież Pius XII uczynił osobiście lub za pośrednictwem
swoich przedstawicieli, aby uratować życie setek tysięcy Żydów. Wielu katolickich
biskupów, kapłanów, zakonników i wiernych świeckich zostało za to uhonorowanych przez
Państwo Izrael”.
Wspomniane w watykańskim dokumencie „uhonorowanie przez Państwo
Izrael” to nadawany przez Instytut Pamięci Narodowej „Yad Vashem” w Jerozolimie tytuł
„Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. Wyróżnia się nim tych, którzy podczas zagłady
– sami nie będąc Żydami – ratowali zagrożonych Żydów. Otrzymało go dotychczas ponad
20 tys. osób. Z tego najwięcej, bo prawie jedna trzecia, to Polacy. Ich liczba przekracza
6 tys. A przecież, podczas gdy np. we Francji ukrywający Żyda narażał się na więzienie
czy obóz, a w Niemczech od razu na śmierć, to tylko w Polsce płacił on w razie wykrycia
życiem nie tylko własnym, ale i całej rodziny. Tak zginęło wiele polskich rodzin.
Właśnie przed 10 dniami (25 kwietnia 2008 r.) zakończył się w diecezji przemyskiej
proces rogatoryjny trzynaściorga męczenników II wojny światowej – w tym rodziny Ulmów
z Markowej koło Łańcuta, wymordowanej za ukrywanie ośmiorga Żydów. 24 marca 1944 r.
Wiktoria i Józef Ulmowie oddali życie wraz z sześciorgiem dzieci, z których najstarsze
miało 8 lat, a najmłodsze – półtora roku. W 1995 r. przyznano im pośmiertnie tytuł
„Sprawiedliwych wśród Narodów Świata”. Ich proces beatyfikacyjny, rozpoczęty 5 lat
temu (w 2003 r.) w Przemyślu, toczy się dalej w trybunale kościelnym w Pelplinie,
skąd zostanie przekazany do Rzymu.
W dokumencie watykańskiej Komisji ds. Kontaktów
Religijnych z Judaizmem postawiono też pytanie: „Czy chrześcijanie udzielili wówczas
wszelkiej możliwej pomocy prześladowanym, a zwłaszcza prześladowanym Żydom?”. Dano
na nie odpowiedź: „Wielu tak uczyniło, inni jednak nie”. Przypomina to o przeżywanym
podczas wojny przez wielu chrześcijan dylemacie między nakazem sumienia a zupełnie
realną obawą o los własny i najbliższych osób. Odczuwali to zwłaszcza sami Niemcy,
u których dodatkowym współczynnikiem było wpojone przez tradycyjne niemieckie wychowanie
posłuszeństwo władzy i szowinistycznie nieraz przeżywany patriotyzm. Ta mentalność
odbijała się nawet na postawie biskupów, którzy z trudem stawiali opór hitlerowcom,
choć trzeba przyznać, że od samego początku wyraźnie odrzucali nazistowski rasizm.
Swój patriotyzm oraz stałą modlitwę za naród, rząd i samego Führera podkreślał nawet
słynny biskup Münsteru, bł. Clemens August von Galen, który był przecież zdecydowanym
przeciwnikiem nazistów, od pierwszych lat reżimu odważnie piętnującym stosowaną przez
nich eutanazję i sterylizację. Zaraz po wojnie Pius XII wyniósł go do godności kardynalskiej,
a przed niespełna trzema laty (9 października 2005 r.) hierarcha został beatyfikowany.
Tym
bardziej zatem należy docenić nielicznych wprawdzie Niemców, którzy nie ulegali propagandzie
ani terrorowi Hitlera, lecz podawali pomocną dłoń prześladowanym Żydom. Nieraz byli
w tym motywowani wiarą katolicką. Jedną z tych postaci przypomniał przed kilku laty
(w 2002 r.) film Romana Polańskiego „Pianista”. Kapitan Wehrmachtu Wilm Hosenfeld
ocalił w Warszawie znanego muzyka żydowskiego pochodzenia, Władysława Szpilmana. Pomógł
też zresztą wielu innym Polakom i Żydom. Zachował się pamiętnik tego oficera, dobrze
obrazujący jego postawę, która zresztą dojrzewała powoli, bo przed wojną zapisał się
on do NSDAP i nawet do partyjnych oddziałów zbrojnych SA. Gdy został wysłany do okupowanej
Polski, wiara pomogła mu spojrzeć na hitleryzm krytycznie. Już na początku 1942 r.
Hosenfeld w swym pamiętniku zrobił uwagę, że podobnie jak rewolucja francuska i bolszewicka
wystąpiły przeciw religii katolickiej, również naziści „niszczą chrześcijańskie Kościoły
i prowadzą z nimi potajemną walkę”, a „Polakom i Żydom odbiera się ich dobra, by je
sobie przywłaszczyć”. Po kilku miesiącach tak pisał w okupowanej Warszawie:
„Z
katolickiego kościoła słyszę dźwięk organów i śpiew. Wchodzę do środka. Przed ołtarzem
stoją dzieci do Pierwszej Komunii Świętej, ubrane w białe szaty. W kościele jest wielu
ludzi, śpiewają «Tantum ergo», ksiądz udziela błogosławieństwa wszystkim, w tym mnie.
Stoją małe niewinne dzieci, tu w polskim mieście i tam w niemieckim mieście albo w
innym państwie, i modlą się wszystkie do Boga. A za parę lat wyruszą do boju oślepione
nienawiścią i będą się nawzajem zabijać”.
Niemiecki oficer widział, że w okupowanej
przez jego rodaków Europie „odchodzi się od chrześcijaństwa”. Zdawał sobie sprawę,
że „bezprawie nie może zapanować na zawsze i niemieckie metody panowania w podbitych
krajach wcześniej czy później muszą wywołać opór”.
„Nasz rachunek dodatkowo
obciąża oburzające bezprawie, jakim jest wymordowanie ludności żydowskiej. Trwa nadal
akcja likwidacji Żydów, która była celem niemieckiej administracji cywilnej, policji
i gestapo już od początku okupacji ziem wschodnich, ale teraz najwyraźniej ma zostać
zakończona z rozmachem i radykalnie”.
Hosenfeld odnotował też wówczas, że jego
naród „kiedyś będzie musiał za te barbarzyństwa odpokutować”. Latem 1942 r. pisał
o „potwornym bestialstwie Niemców w getcie”:
„W głębi człowieka jest wiele
zła i zwierzęcych instynktów. Wychodzą one na jaw, gdy mogą się bez przeszkód rozwijać.
Tak, trzeba najniższych instynktów, by móc dokonywać mordów i zabójstw na Żydach i
Polakach (...) Cóż z nas za tchórze, że na coś takiego pozwalamy, choć nie chcemy.
Dlatego też będziemy razem ukarani (...) Trzeba by ludziom raz uświadomić, do czego
się posunęli w swojej bezbożności. Najpierw bolszewicy wymordowali miliony, żeby wprowadzić
nowy porządek świata. Było to możliwe tylko dlatego, że odwrócili się od Boga i nauk
chrześcijańskich, zaś narodowi socjaliści w Niemczech postępują tak samo. Zabraniają
praktyk religijnych, wychowują młodzież bez wiary, prowadzą walkę przeciw Kościołowi”.
W lutym 1943 r. oficer zadawał sobie pytanie: „Jak mogliśmy dokonać tak potwornych
zbrodni na bezbronnej ludności cywilnej, na Żydach”. Gorzkie refleksje kontynuował
kilka miesięcy później, już po stłumieniu powstania w getcie warszawskim:
„Tym
masowym mordem na Żydach przegraliśmy ostatecznie wojnę (…) Wszyscy jesteśmy współwinni.
Wstydzę się wychodzić do miasta. Każdy Polak ma prawo plunąć nam w twarz (...) Nic
nie zrobiliśmy, by zapobiec dojściu nazistów do władzy. Zdradziliśmy własne ideały
– ideały wolności osobistej, demokracji i wolności religijnej”.
Wilm Hosenfeld,
który jasno dostrzegał błędy zarówno hitleryzmu, jak i komunizmu, padł w końcu ofiarą
tego ostatniego. 17 stycznia 1945 r. dostał się do niewoli radzieckiej i zmarł po
siedmiu latach (13 sierpnia 1952 r.) w łagrze pod Stalingradem. Rok po aresztowaniu
(w 1946 r.) udało mu się przesłać do rodziny listę osób, którym pomógł podczas wojny.
Wymienił tam też Szpilmana. Rozstając się ze swym wybawcą jeszcze podczas okupacji
muzyk nie chciał znać jego nazwiska, by go nie wydać Niemcom, gdyby został złapany
i torturowany. Dotarło ono do Szpilmana dopiero pięć lat po wojnie za pośrednictwem
innego polskiego Żyda, Leona Warma, również uratowanonego przez Hosenfelda, który
odnalazł w Niemczech jego rodzinę. Chcąc ocalić swego wybawcę, muzyk udał się wówczas
do jednego z najbardziej osławionych stalinowskich rządców PRL. Tak opowiadał o tym
blisko pół wieku później (w 1997 r.) niemieckiemu poecie Wolfowi Biermannowi:
„Gdy
w 1950 r. poznałem w końcu nazwisko tego Niemca, pokonałem strach i przezwyciężyłem
pogardę. Zwróciłem się z prośbą do zbrodniarza, z którym żaden przyzwoity człowiek
w Polsce by nie rozmawiał. Był to Jakub Berman – jako szef polskiego wydziału NKWD
najbardziej wpływowy człowiek w Polsce. Był świnią – każdy to wiedział. Jakub Berman
miał więcej do powiedzenia niż nasz minister spraw wewnętrznych. Postanowiłem zrobić
wszystko co możliwe, poszedłem więc do niego i opowiedziałem mu o wszystkim. Także
o tym, że Hosenfeld ratował nie tylko mnie, ale też małe dzieci żydowskie, którym
kupował już na początku wojny buty i jedzenie (...) Wielu ludzi zawdzięcza mu życie.
Berman był uprzejmy i obiecał, że zrobi, co się da. Po kilku dniach sam do mnie zadzwonił:
«Niestety! Nic się nie da zrobić. Gdyby ten Niemiec był w Polsce, moglibyśmy go wyciągnąć,
ale towarzysze radzieccy nie chcą go wypuścić. Mówią, że był członkiem jednostki zajmującej
się szpiegostwem. Tu Polacy nie mogą nic zdziałać. Jestem bezsilny» – powiedział ten,
który swą wszechmoc zawdzięczał łaskom Stalina”.
W związku z tą nieudaną interwencją
kompozytora u komunistycznego potentata przypomnijmy, że w 1945 r. Jakub Berman umożliwił
wyjazd z PRL Zofii Kossak, ostrzegając ją przed grożącymi represjami. Odwdzięczył
się jej w ten sposób za uratowanie z getta dzieci jego brata. Dodajmy, że w 17 lat
po śmierci (w 1985 r.) pisarka została wyróżniona w Izraelu tytułem „Sprawiedliwy
wśród Narodów Świata”. O takie samo odznaczenie dla wybawcy swego ojca zabiega syn
Władysława Szpilmana, Andrzej. Natomiast w ub. r. (2007) Wilmowi Hosenfeldowi przyznany
został pośmiertnie przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego krzyż komandorski Orderu Odrodzenia
Polski.