2008-05-05 18:54:36

Katolicy ratujący Żydów c.d.


Zagłada Żydów i stosunek do niej chrześcijan jest tematem dokumentu, który przed 10 laty (16 marca 1998 r.) wydała watykańska Komisja ds. Kontaktów Religijnych z Judaizmem (przy Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan). Nosi on tytuł: „Pamiętamy: Refleksje nad Szoah”. Czytamy tam m.in.:

„W krajach, gdzie naziści rozpoczęli masowe deportacje, brutalność, z jaką przeprowadzano te przymusowe przesiedlenia bezbronnych ludzi, powinna była wzbudzić najgorsze podejrzenia. Czy chrześcijanie udzielili wówczas wszelkiej możliwej pomocy prześladowanym, a zwłaszcza prześladowanym Żydom? Wielu tak uczyniło, inni jednak nie. Nie wolno zapomnieć o tych, którzy pomagali ratować Żydów, tylu ilu mogli, nawet narażając swe życie. W czasie wojny i po jej zakończeniu żydowskie społeczności i ich przywódcy wyrażali wdzięczność za wszelką okazaną im pomoc, w tym także za to, co Papież Pius XII uczynił osobiście lub za pośrednictwem swoich przedstawicieli, aby uratować życie setek tysięcy Żydów. Wielu katolickich biskupów, kapłanów, zakonników i wiernych świeckich zostało za to uhonorowanych przez Państwo Izrael”.

Wspomniane w watykańskim dokumencie „uhonorowanie przez Państwo Izrael” to nadawany przez Instytut Pamięci Narodowej „Yad Vashem” w Jerozolimie tytuł „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. Wyróżnia się nim tych, którzy podczas zagłady – sami nie będąc Żydami – ratowali zagrożonych Żydów. Otrzymało go dotychczas ponad 20 tys. osób. Z tego najwięcej, bo prawie jedna trzecia, to Polacy. Ich liczba przekracza 6 tys. A przecież, podczas gdy np. we Francji ukrywający Żyda narażał się na więzienie czy obóz, a w Niemczech od razu na śmierć, to tylko w Polsce płacił on w razie wykrycia życiem nie tylko własnym, ale i całej rodziny. Tak zginęło wiele polskich rodzin. Właśnie przed 10 dniami (25 kwietnia 2008 r.) zakończył się w diecezji przemyskiej proces rogatoryjny trzynaściorga męczenników II wojny światowej – w tym rodziny Ulmów z Markowej koło Łańcuta, wymordowanej za ukrywanie ośmiorga Żydów. 24 marca 1944 r. Wiktoria i Józef Ulmowie oddali życie wraz z sześciorgiem dzieci, z których najstarsze miało 8 lat, a najmłodsze – półtora roku. W 1995 r. przyznano im pośmiertnie tytuł „Sprawiedliwych wśród Narodów Świata”. Ich proces beatyfikacyjny, rozpoczęty 5 lat temu (w 2003 r.) w Przemyślu, toczy się dalej w trybunale kościelnym w Pelplinie, skąd zostanie przekazany do Rzymu.

W dokumencie watykańskiej Komisji ds. Kontaktów Religijnych z Judaizmem postawiono też pytanie: „Czy chrześcijanie udzielili wówczas wszelkiej możliwej pomocy prześladowanym, a zwłaszcza prześladowanym Żydom?”. Dano na nie odpowiedź: „Wielu tak uczyniło, inni jednak nie”. Przypomina to o przeżywanym podczas wojny przez wielu chrześcijan dylemacie między nakazem sumienia a zupełnie realną obawą o los własny i najbliższych osób. Odczuwali to zwłaszcza sami Niemcy, u których dodatkowym współczynnikiem było wpojone przez tradycyjne niemieckie wychowanie posłuszeństwo władzy i szowinistycznie nieraz przeżywany patriotyzm. Ta mentalność odbijała się nawet na postawie biskupów, którzy z trudem stawiali opór hitlerowcom, choć trzeba przyznać, że od samego początku wyraźnie odrzucali nazistowski rasizm. Swój patriotyzm oraz stałą modlitwę za naród, rząd i samego Führera podkreślał nawet słynny biskup Münsteru, bł. Clemens August von Galen, który był przecież zdecydowanym przeciwnikiem nazistów, od pierwszych lat reżimu odważnie piętnującym stosowaną przez nich eutanazję i sterylizację. Zaraz po wojnie Pius XII wyniósł go do godności kardynalskiej, a przed niespełna trzema laty (9 października 2005 r.) hierarcha został beatyfikowany.

Tym bardziej zatem należy docenić nielicznych wprawdzie Niemców, którzy nie ulegali propagandzie ani terrorowi Hitlera, lecz podawali pomocną dłoń prześladowanym Żydom. Nieraz byli w tym motywowani wiarą katolicką. Jedną z tych postaci przypomniał przed kilku laty (w 2002 r.) film Romana Polańskiego „Pianista”. Kapitan Wehrmachtu Wilm Hosenfeld ocalił w Warszawie znanego muzyka żydowskiego pochodzenia, Władysława Szpilmana. Pomógł też zresztą wielu innym Polakom i Żydom. Zachował się pamiętnik tego oficera, dobrze obrazujący jego postawę, która zresztą dojrzewała powoli, bo przed wojną zapisał się on do NSDAP i nawet do partyjnych oddziałów zbrojnych SA. Gdy został wysłany do okupowanej Polski, wiara pomogła mu spojrzeć na hitleryzm krytycznie. Już na początku 1942 r. Hosenfeld w swym pamiętniku zrobił uwagę, że podobnie jak rewolucja francuska i bolszewicka wystąpiły przeciw religii katolickiej, również naziści „niszczą chrześcijańskie Kościoły i prowadzą z nimi potajemną walkę”, a „Polakom i Żydom odbiera się ich dobra, by je sobie przywłaszczyć”. Po kilku miesiącach tak pisał w okupowanej Warszawie:

„Z katolickiego kościoła słyszę dźwięk organów i śpiew. Wchodzę do środka. Przed ołtarzem stoją dzieci do Pierwszej Komunii Świętej, ubrane w białe szaty. W kościele jest wielu ludzi, śpiewają «Tantum ergo», ksiądz udziela błogosławieństwa wszystkim, w tym mnie. Stoją małe niewinne dzieci, tu w polskim mieście i tam w niemieckim mieście albo w innym państwie, i modlą się wszystkie do Boga. A za parę lat wyruszą do boju oślepione nienawiścią i będą się nawzajem zabijać”.

Niemiecki oficer widział, że w okupowanej przez jego rodaków Europie „odchodzi się od chrześcijaństwa”. Zdawał sobie sprawę, że „bezprawie nie może zapanować na zawsze i niemieckie metody panowania w podbitych krajach wcześniej czy później muszą wywołać opór”.

„Nasz rachunek dodatkowo obciąża oburzające bezprawie, jakim jest wymordowanie ludności żydowskiej. Trwa nadal akcja likwidacji Żydów, która była celem niemieckiej administracji cywilnej, policji i gestapo już od początku okupacji ziem wschodnich, ale teraz najwyraźniej ma zostać zakończona z rozmachem i radykalnie”.

Hosenfeld odnotował też wówczas, że jego naród „kiedyś będzie musiał za te barbarzyństwa odpokutować”. Latem 1942 r. pisał o „potwornym bestialstwie Niemców w getcie”:

„W głębi człowieka jest wiele zła i zwierzęcych instynktów. Wychodzą one na jaw, gdy mogą się bez przeszkód rozwijać. Tak, trzeba najniższych instynktów, by móc dokonywać mordów i zabójstw na Żydach i Polakach (...) Cóż z nas za tchórze, że na coś takiego pozwalamy, choć nie chcemy. Dlatego też będziemy razem ukarani (...) Trzeba by ludziom raz uświadomić, do czego się posunęli w swojej bezbożności. Najpierw bolszewicy wymordowali miliony, żeby wprowadzić nowy porządek świata. Było to możliwe tylko dlatego, że odwrócili się od Boga i nauk chrześcijańskich, zaś narodowi socjaliści w Niemczech postępują tak samo. Zabraniają praktyk religijnych, wychowują młodzież bez wiary, prowadzą walkę przeciw Kościołowi”.

W lutym 1943 r. oficer zadawał sobie pytanie: „Jak mogliśmy dokonać tak potwornych zbrodni na bezbronnej ludności cywilnej, na Żydach”. Gorzkie refleksje kontynuował kilka miesięcy później, już po stłumieniu powstania w getcie warszawskim:

„Tym masowym mordem na Żydach przegraliśmy ostatecznie wojnę (…) Wszyscy jesteśmy współwinni. Wstydzę się wychodzić do miasta. Każdy Polak ma prawo plunąć nam w twarz (...) Nic nie zrobiliśmy, by zapobiec dojściu nazistów do władzy. Zdradziliśmy własne ideały – ideały wolności osobistej, demokracji i wolności religijnej”.

Wilm Hosenfeld, który jasno dostrzegał błędy zarówno hitleryzmu, jak i komunizmu, padł w końcu ofiarą tego ostatniego. 17 stycznia 1945 r. dostał się do niewoli radzieckiej i zmarł po siedmiu latach (13 sierpnia 1952 r.) w łagrze pod Stalingradem. Rok po aresztowaniu (w 1946 r.) udało mu się przesłać do rodziny listę osób, którym pomógł podczas wojny. Wymienił tam też Szpilmana. Rozstając się ze swym wybawcą jeszcze podczas okupacji muzyk nie chciał znać jego nazwiska, by go nie wydać Niemcom, gdyby został złapany i torturowany. Dotarło ono do Szpilmana dopiero pięć lat po wojnie za pośrednictwem innego polskiego Żyda, Leona Warma, również uratowanonego przez Hosenfelda, który odnalazł w Niemczech jego rodzinę. Chcąc ocalić swego wybawcę, muzyk udał się wówczas do jednego z najbardziej osławionych stalinowskich rządców PRL. Tak opowiadał o tym blisko pół wieku później (w 1997 r.) niemieckiemu poecie Wolfowi Biermannowi:

„Gdy w 1950 r. poznałem w końcu nazwisko tego Niemca, pokonałem strach i przezwyciężyłem pogardę. Zwróciłem się z prośbą do zbrodniarza, z którym żaden przyzwoity człowiek w Polsce by nie rozmawiał. Był to Jakub Berman – jako szef polskiego wydziału NKWD najbardziej wpływowy człowiek w Polsce. Był świnią – każdy to wiedział. Jakub Berman miał więcej do powiedzenia niż nasz minister spraw wewnętrznych. Postanowiłem zrobić wszystko co możliwe, poszedłem więc do niego i opowiedziałem mu o wszystkim. Także o tym, że Hosenfeld ratował nie tylko mnie, ale też małe dzieci żydowskie, którym kupował już na początku wojny buty i jedzenie (...) Wielu ludzi zawdzięcza mu życie. Berman był uprzejmy i obiecał, że zrobi, co się da. Po kilku dniach sam do mnie zadzwonił: «Niestety! Nic się nie da zrobić. Gdyby ten Niemiec był w Polsce, moglibyśmy go wyciągnąć, ale towarzysze radzieccy nie chcą go wypuścić. Mówią, że był członkiem jednostki zajmującej się szpiegostwem. Tu Polacy nie mogą nic zdziałać. Jestem bezsilny» – powiedział ten, który swą wszechmoc zawdzięczał łaskom Stalina”.

W związku z tą nieudaną interwencją kompozytora u komunistycznego potentata przypomnijmy, że w 1945 r. Jakub Berman umożliwił wyjazd z PRL Zofii Kossak, ostrzegając ją przed grożącymi represjami. Odwdzięczył się jej w ten sposób za uratowanie z getta dzieci jego brata. Dodajmy, że w 17 lat po śmierci (w 1985 r.) pisarka została wyróżniona w Izraelu tytułem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. O takie samo odznaczenie dla wybawcy swego ojca zabiega syn Władysława Szpilmana, Andrzej. Natomiast w ub. r. (2007) Wilmowi Hosenfeldowi przyznany został pośmiertnie przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego krzyż komandorski Orderu Odrodzenia Polski.

Aleksander Kowalski







All the contents on this site are copyrighted ©.