„Strata, osierocenie i żałoba" - rozmowa z ks. Piotrem Krakowiakiem SAC
Co zrobić, gdy umrze ktoś bliski? Jak poinformować? Jak wysłuchać? Jak wspierać?
W jaki sposób złożyć kondolencje i co w ogóle można mówić? Czasami w takich sytuacjach
po prostu milkniemy. Tymczasem okazuje się, że nie zawsze jest to najlepsze wyjście.
Rozmawiamy o tym z ks. Piotrem Krakowiakiem SAC, krajowym duszpasterzem hospicjów.
–
Towarzyszy nam wydana przez Księdza książka „Strata, osierocenie i żałoba”.
W jakim celu powstała? Ks. P. Krakowiak: Książka
powstała dlatego, że jest to temat ważny. Jeśli, statystyczny umierający ma dwoje,
troje bliskich osób, a często jest ich więcej, to ponad milion ludzi każdego roku
doświadcza bólu straty, dramatu osierocenia i procesu żałoby, który wprowadza w duże
zakłopotanie nas, którzy ich otaczamy. Kiedy dotyka nas to osobiście, bardzo boleśnie
to odczuwamy. W życiu robi się wyrwa. Często nie wystarczają już stare, tradycyjne
i dobre metody, kiedy ubieraliśmy się na czarno, mieliśmy więcej czasu, żeby być w
kościele, otrzymywaliśmy wsparcie lokalnej wspólnoty, która widziała żałobnika i otaczała
go opieką oraz życzliwością. Dzisiaj ludzie w anonimowych, dużych blokowiskach nie
wiedzą, że za ścianą ktoś umarł, że dzieje się dramat, często związany z nagłą śmiercią
młodej osoby czy dziecka. Zresztą śmierć zawsze jest dramatem i po to właśnie jest
ta książka, żeby jak najwięcej osób w sposób systematyczny, a jednocześnie prosty
i przystępny, mogło znaleźć odpowiedź. Można tę książkę podsunąć komuś, kto znalazł
się w takiej dramatycznej chwili swojego życia.
– Odmawiając Credo,
modlimy się: „wierzę w ciała zmartwychwstanie i żywot
wieczny”. W momencie, kiedy przychodzi zmierzyć się ze śmiercią, nadzieja
płynąca z wiary wydaje się słabsza od towarzyszącego bólu. Jak
pomagać takim osobom?
Ks. P. Krakowiak:
Dramat procesu żałoby wiąże się z tym, że na początku jest ogromny szok, że to
się stało, że to dotknęło najbliższą osobę. Często rodzi się wtedy bunt przeciw Panu
Bogu. Nawet bardzo religijna, uformowana osobowość potrafi stawiać takie pytania,
które wcześniej nigdy nie pojawiłyby się w głowie osoby wierzącej. Tu też jest pewien
proces. Z jednej strony duszpasterze, z drugiej strony rodzina, bliscy, wspólnota
parafialna – wszyscy powinniśmy się o takie osoby troszczyć i nie odbierać tych pierwszych,
dramatycznych sygnałów buntu jako czegoś, co taką osobę przekreśla. Przykład: ktoś
dzwoni do takiej osoby kilka dni czy tygodni po śmierci i pyta się: „czy mogę ci pomóc?”.
Bardzo często słyszy: „nie, nie potrzebuję teraz żadnej pomocy”. To nie znaczy, że
ta osoba tej pomocy nie potrzebuje. Ona w ten sposób wyraża swój bunt albo żal. Dla
niej cały świat się zawalił i trzeba go spokojnie odbudowywać. Stąd pierwsza uwaga:
nigdy nie dajmy sobie spokoju po jednym telefonie albo po jednej rozmowie. Nie mówmy:
„swoje zrobiłem, on czy ona nie chce pomocy, mam to z głowy”. Nie przechodźmy na drugą
stronę ulicy. Nie wiedząc, jak się zachować, udajemy, że nie widzimy takiej osoby.
Kiedyś usłyszałem od jednej pani w żałobie, że jej koleżanki z ławki kościelnej siadały
gdzie indziej, bo nie wiedziały, co powiedzieć, jak się zachować. Może była w tym
wielkoduszność, żeby nie urazić, żeby nie zranić. Było widać, że ta osoba bardzo boleśnie
przeżywała stratę swojego dziecka. Ale to nie jest dobry sposób dla nas, wierzących,
żeby zmieniać ławkę. Trzeba raczej sięgnąć do dobrej tradycji mówiącej o tym, że mamy
być wsparciem.
Już od początków Kościoła zostali powołani diakoni, żeby wdowy
i sieroty otaczać opieką. W dzisiejszej wspólnocie nie może być tak, że w rozmowach
o pogrzebie ważniejsze jest to, ile on kosztował od tego, że ktoś ma otwartą ranę
i to tym boleśniejszą, im większym dramatem była śmierć. Stąd, w tej książce mowa
jest nie tylko o hospicyjnym umieraniu i żałobie, bo tu, paradoksalnie, jest czas,
żeby się przygotować. Mamy do czynienia z taką antycypowaną żałobą, którą jakby już
przeżywamy towarzysząc ciężko choremu, umierającemu. Ale co powiedzieć, gdy jest to
śmierć w wyniku wypadku, albo śmierć samobójcza, albo kiedy to jest śmierć dziecka?
Jak się zachować, żeby nie dołożyć do tego bólu jeszcze dodatkowego, żeby jak najlepiej
wesprzeć, żeby bardzo konkretnie pomóc?
To również książka, która pokazuje,
że istnieją już grupy wsparcia w żałobie: przy hospicjach, przy centrach interwencji
kryzysowej. Mam takie marzenie, żeby też przy parafiach one istniały. Z doświadczenia
wielu krajów widać, że takie funkcje mogą często pełnić zarówno księża, jak i osoby
świeckie, wolontariusze. I sądzę, że oprócz bardzo ważnej liturgii, modlitwy za zmarłych,
całej tej tradycji, którą mamy, potrzebne jest również myślenie o tym, że także cały
świat emocjonalny potrzebuje wsparcia. Ten człowiek często na przykład przez wiele
miesięcy nie sprząta mieszkania, bo nie chce, powiedzmy, zmieniać czegokolwiek po
stracie. Zachowania są bardzo różne i to jest normalne. Ale powinno to zwrócić naszą
uwagę i na przykład należałoby skierować takiego człowieka w żałobie do grupy wsparcia,
czy do indywidualnej pomocy psychologicznej.
– Bywa, że bliscy w
takich sytuacjach nieraz się usuwają, żeby ktoś był sam, żeby w samotności ze sobą
przeżył ten ból. Okazuje się, że to nie daje ukojenia, bo myśli ciągle
powracają. Proszę Księdza, jaką w tej książce znajdziemy zasadniczą radę dla
ludzi, którzy chcieliby pomóc, a nie chcieliby się narzucać?
Ks.
P. Krakowiak: Jest tutaj bardzo konkretna i praktyczna grupa takich rad. Na przykład:
jak ma wyglądać pierwsza rozmowa, jeśli to jest osoba bardzo bliska, czy tylko znajoma,
jakich sformułowań użyć w pierwszym telefonie, mailu czy liście, o czym dalej rozmawiać,
jak pomagać na poszczególnych etapach tej żałoby? Na przykład: pierwsze święta bez
bliskiej osoby. Czasami chcemy zagłaskać tego człowieka, bo chcemy mu pomóc. Tymczasem
musimy sobie uświadomić, że w pierwsze święta taka osoba ma prawo powiedzieć: „Ja
nie chcę w ogóle tych świąt przeżywać, bo wszystko, o czym myślę, kojarzy mi się z
nią, czy z nim”. I trzeba to wyczuć, mieć większą wrażliwość na to, że odpowiedzi
mogą być różne, nie obrażać się. Z drugiej strony, trzeba dawkować tę obecność, być
wrażliwym na potrzeby, na ten czas, na tę chwilę.
Należy też „przeformatować”
odrobinę nasze święta, zwykle radosne, jak Boże Narodzenie czy Wielkanoc. Jest tam
wiele ogromnych nadziei, ale jak wiadomo, osoba z takim poważnym zranieniem emocjonalnym
może tej nadziei przyjąć tylko odrobinkę i jest bardzo ważne, żebyśmy tę odrobinkę
umieli właściwie przekazać, żebyśmy się nie zniechęcili. W tej książce jest dużo mowy
o tym, żeby się nie zniechęcać. W tym procesie jest często tak, że sygnały przekazywane
przez osobę w żałobie są sprzeczne. Właśnie chodzi o to, żeby z jednej strony się
zbyt łatwo nie rozgrzeszać, „że my już wszystko zrobiliśmy”, a z drugiej strony, żeby
się nie zniechęcać i czasami, a właściwie zawsze – cierpliwie słuchać. Bo to jest
tak naprawdę też książka o aktywnym słuchaniu o człowieku, który był najważniejszy
i odszedł.
Jeśli chodzi o odejście osoby dorosłej, starszej, to tutaj według
teorii, ale też zgodnie z doświadczeniem pokoleń, żałobę przeżywa się przez rok. Po
roku najczęściej następuje pewne zamknięcie, rocznica. Msza św. w rocznicę śmierci
jest pewnym zamknięciem tego całego, rocznego cyklu i początkiem uświadamiania sobie,
że właściwie przeżyliśmy cały rok bez tej osoby, że czas wrócić do rzeczywistości,
do życia. Natomiast w przypadku śmierci osób młodszych, a szczególnie dzieci, fachowcy,
których zaprosiliśmy jako ekspertów do opracowania tej książki, mówią, że to jest
kilka lat: cztery, pięć, a czasami zawsze będzie w sercu mamy takie dziecko, które
zginęło i w pewien sposób przerwało ten naturalny ciąg zdarzeń. Bo przecież ja jako
rodzic powinienem pierwszy umrzeć, a dopiero potem dziecko. Kiedy tak się nie dzieje,
to właściwie ciągle jest wyrzut sumienia, ciągle jest pytanie do Pana Boga: „dlaczego
to dziecko, a nie ja?”. Dotyczy to również żałoby u dziadków, którzy po śmierci wnuka
czują się winni, że to oni mieli odejść najpierw, a tymczasem stało się inaczej.
–
Podejmijmy temat z drugiej strony. Co księża mogą powiedzieć na przykład żonie
po stracie męża, mężowi po stracie żony, rodzicom po stracie dziecka? Czy nie
ma takiej reakcji – jak ksiądz mnie może zrozumieć, skoro on takich rzeczy
nie przeżywa?
Ks. P. Krakowiak: Oczywiście zawsze
jest ta grupa pytań, które wracają. Jak możemy tłumaczyć i radzić coś o życiu rodzinnym,
skoro nie mamy rodzin? Jak możemy rozumieć coś o wychowaniu dzieci? Ja myślę, że każdy
z nas przeżywa różne straty, również duszpasterze, choćby przechodząc z parafii do
parafii. Tracimy naszych bliskich, naszych rodziców, czy kogoś innego, z kim współpracujemy,
z kim się przyjaźnimy. Myślę, że przez takie osobiste doświadczenia jesteśmy przygotowani
do tego, by mówić o stracie.
W tej książce jest też część przeznaczona szczególnie
dla duszpasterzy. Jest tam mowa o tym, że tematyka straty, osierocenia i żałoby nigdy
nie powinna nam spowszednieć. W parafiach, zwłaszcza dużych, zdarza się prawie codziennie,
że ktoś dzwoni i mówi: „przyszedłem załatwić pogrzeb”. To nie może być, w żadnym wypadku,
tylko wpis do kartoteki, formalna rozmowa o godzinie ceremonii, o tym, co ile kosztuje,
jak i co zorganizować. To ma być okazja, żeby słuchając tej opowieści, choćby tylko
zapisując dane o tym człowieku, dowiedzieć się, jaki to był rodzaj śmierci, zobaczyć,
jaka dynamika, jakie uczucia towarzyszą tym ludziom, posłuchać.
Z rozmów,
które przeprowadzam z osobami w żałobie wynika, że często wynoszą one duży żal, albo
przynajmniej niedosyt z tej właśnie rozmowy duszpasterskiej, która niestety, na ogół
sprowadza się do rzeczy formalnych. Są one oczywiście potrzebne i ważne, ale brakuje
elementu obecności, posłuchania, a także pewnej wiedzy, zwłaszcza, kiedy chodzi o
zgony trudne, dramatyczne: wypadki, samobójstwa, zaginięcia, śmierć osoby młodej,
dziecka. Takie właśnie niespodziewane, dramatyczne śmierci wymagają czasu, żeby porozmawiać
z bliskimi zmarłego. Bardzo praktyczna rada to choćby taka, by prosić tych bliskich
o opowiedzenie, opisanie pokrótce, kim był zmarły. To dobra praktyka, którą wielu
księży stosuje. Myślę, że powinna być jeszcze powszechniejsza. To swoją drogą pomaga
też w przygotowaniu homilii pogrzebowej, ale jednocześnie jest pewnym terapeutycznym
sposobem posłuchania o tym, co się naprawdę stało, jakie są relacje, jak bardzo i
kogo ta strata dotknęła. Zwykle są wymieniane osoby, czy rodzina.
Mamy niestety
rosnącą liczbę przypadków, że rodzina jest na przykład rozbita, że są małżonkowie
i dzieci z pierwszego i z drugiego małżeństwa, że jest tam jeszcze dodatkowy dramat.
Są straty, których nie można pokazać wprost i to też jest temat do rozmowy. Zamiast
grzmieć o tym, że ktoś był grzesznikiem, i że coś w jego życiu było nie tak, warto
właśnie zauważyć dramat i jego uczestników. Na pewno otaczanie ich modlitwą, życzliwością
nie oddali ich od Pana Boga, a przecież może tacy ludzie są w kościele pierwszy raz
po wielu latach. Może usłyszą to najważniejsze przesłanie Ewangelii, przesłanie miłości,
troskliwości, które w tym momencie jest też bardzo konkretnym wsparciem w żałobie.
– Wspomniał Ksiądz o zgonach dramatycznych, również
samobójczych. One są chyba największym stresem, na przykład dla rodziców. Jak budzić
nadzieję w takich sytuacjach? Ks. P. Krakowiak: To z całą
pewnością jest kłopot, trud, ale i wyzwanie dla duszpasterzy. Ważne jest tu dobre
przygotowanie, spędzenie czasu z rodzicami zmarłego dziecka, poświęcenie uwagi. Nie
można wprost w drastycznych słowach powiedzieć, że „nie ma problemu”, albo, że formularz
czegoś nie przewiduje. Na przykład na forach internetowych dla rodziców dzieci, które
umarły w wyniku poronienia znajdujemy często zarzut małej wrażliwości ze strony nas,
duszpasterzy, jak też otoczenia. Rodzice, jeśli świadomie czekają na dziecko, przeżywają
wielki dramat, kiedy to oczekiwanie zostaje dramatycznie przerwane. Wtedy ważne jest
wsparcie, msza św., pogrzeb, bo mamy do czynienia z potrzebą zamknięcia pewnego procesu,
poradzenia sobie z żałobą, albo odwrotnie: właśnie rozpoczęcia tego procesu.
Jak
dawać nadzieję? Być obok. To jest bardzo ważne i pierwsze zadanie. Cierpliwie słuchać,
a czasami równie cierpliwie dementować te zarzuty, które na przykład rodzice powszechnie
mogą kierować do siebie. Bardzo powszechne jest rozpamiętywanie, szukanie, obwinianie
siebie. Właściwie w takiej sytuacji najlepszym sposobem jest skierowanie rodziców
do grup wsparcia w żałobie. Taka żałoba może trwać kilka lat i przebiegać bardzo dramatycznie.
Potrzeba takim ludziom dać miejsce, gdzie mogliby spotkać się z innymi. To są często
samopomocowe grupy rodziców. To wzajemne opowiadanie sobie, czasami nieustające powtarzanie
jest uzdrawiające, bo pozwala nieco uspokoić, opanować te ogromne emocje. Spotykam
też takich rodziców, którzy jeszcze po wielu latach przychodzą i ciągle chcą być na
mszach żałobnych. Mówią, że to ciągle boli i pewnie zawsze będzie bolało.
–
Takie grupy wsparcia istnieją, ale mam wrażenie, że w polskiej rzeczywistości
duszpasterskiej są rzadkie. Jak zachęcać? W rzeczywistości parafialnej nie wszystko
proboszcz jest w stanie sam inspirować, zaczynać. Może słuchają nas rodzice, którzy
coś takiego przeżyli i już są w stanie się tym dzielić?
Ks. P. Krakowiak:
To prawda i myślę, że to mogą być wspaniali wolontariusze, którzy poprowadziliby
te grupy wsparcia. Udało nam się to przy okazji kampanii hospicyjnej, ale jest to
problem, który dotyka całego społeczeństwa i potrzeba, aby takie grupy i inicjatywy
powstały przy parafiach. Po to jest również ta książka, żeby uświadamiając i pokazując,
dać pewne konkretne narzędzie. Mamy również fundację i hospicyjne szkolenia dla liderów
grup wsparcia w żałobie. Zachęcamy do udziału w tych szkoleniach psychologów, terapeutów,
duszpasterzy, ale również wolontariuszy hospicyjnych, czy inne zainteresowane osoby.
W ramach kampanii bezpłatnie przeszkoliliśmy ponad sto osób.
W ośrodkach hospicyjnych
przyjmujemy również osoby, które straciły swoich bliskich w wyniku wypadku, czy w
innych dramatycznych okolicznościach. Jest to grupa otwarta, w której można znaleźć
pomoc i na portalu www.hospicja.pl jest cała zakładka „Towarzyszenie w żałobie”.
Tam jest szczegółowa informacja o książce oraz wykaz wszystkich ośrodków, które po
odpowiednim przeszkoleniu rozpoczynają tworzenie grup wsparcia w żałobie. Jest też
wykaz wszystkich centrów interwencji kryzysowej w Polsce. Jest ich kilkadziesiąt,
a wśród nich również „towarzyszenie w żałobie” z takiej bardziej terapeutycznej, psychologicznej
strony. Mam marzenie, żeby ta książka znalazła się w każdej kancelarii parafialnej.
Czasami, kiedy nie wiadomo co powiedzieć, zwłaszcza przy tych dramatycznych zgonach,
przy śmierci dzieci, gdy tracimy głos, wtedy powiedzenie: „proszę przeczytać”, bywa
przynajmniej jakąś próbą odpowiedzi. Jasne, nie ostateczną, niedoskonałą, ale przynajmniej
konkretną. Jest to istotne dla duszpasterstwa, bo szybko zmieniają się czasy. Kiedyś
to było takie oczywiste, że to wsparcie, które daliśmy sąsiadowi po śmierci jego bliskiego,
kiedyś do nas wróci. W dzisiejszym świecie może dotkliwiej czujemy ból straty, czy
trud żałoby i dlatego jest potrzeba pomocy.
– Dodajmy, że okazją
do naszej rozmowy była książka wydana w Gdańsku w zeszłym roku przez Bibliotekę Fundacji
Hospicyjnej Księdza Piotra Krakowiaka, naszego dzisiejszego gościa „Strata, osierocenie
i żałoba. Poradnik dla pomagających i dla osób w żałobie”. Rozmawiał
ks. Józef Polak SJ