Smutna jest dusza moja aż do śmierci(...). Ojcze mój,
jeśli to możliwe, niech mnie ominie ten kielich... (Mt 26,38-39).
Mówi
te słowa Ten, który zgromił Piotra, gdy chciał Go odwieść od narażania się na śmierć.
Mówi te słowa Syn Przedwieczny, który ofiarował się Ojcu dla dobra zagubionej ludzkości.
Ten, który z Ojcem rozmawiał twarzą w twarz każdego dnia. Ten, który rozgromił szatana
na Górze Kuszenia trzy lata wcześniej.
Perspektywa potwornej krzyżowej agonii
jest straszna aż do wyciśnięcia krwawego potu. Ogarnia pokusa i strach. Za kogo ta
ofiara? Za tych, którzy są obojętni? Za tych, którzy mają pianę nienawiści na ustach?
Za tych, którzy nigdy nie będą wdzięczni? A szatan patrzy i ma nadzieję, że może tym
razem Nazarejczyk się ugnie. Jest jeszcze czas. Można opuścić przed świtem Ogrójec,
zanim przyjdzie Judasz i kohorta. Ukryć się, przeczekać. Józef z Arymatei i Nikodem
mają znajomości w Sanhedrynie. Trochę pokory i wycofanie się z własnej nieustępliwości,
a kompromis ze starszyzną jest możliwy. Jak ciężkie jest umieranie w takiej sytuacji.
Jeszcze za przyjaciół można to zrobić. Pożałują, będą wdzięczni, może powspominają
do końca życia?
Ojcze mój, jeśli nie może ominąć mnie ten kielich i muszę
go wypić, niech się stanie wola Twoja! (Mt 26,42). Także i tym razem diabeł odszedł
zawiedziony. Na Górze Kuszenia był bardziej bezczelny. Proponował królestwa tego świata
za ukłon. Szatan posiada swoje królestwa, ale nie wie, co z nimi robić. Nie jest zadowolony.
Ekscytuje go idea zobaczenia Chrystusa na kolanach przed sobą. Wielkoduszność za upokorzenie.
Wielkoduszność piekielna. Szatana nie interesuje posiadanie królestw. Dręczy go wolność
człowieka, jego zdolność do uciekania się do Kogoś, kto jest większy od niego. To
jest dramat i cierpienie diabła. Rzucił wtedy na szalę ostatnią, beznadziejną i bezczelną
propozycję. Za akt adoracji o wymiarze wartości wiecznej ma do zaofiarowania ziemię
nie swoją, skradzioną, władzę, która jest subtelną niewolą i politykę wyniesioną do
rangi religii, w której liturgią byłby ten niegodny kompromis. Tym razem w ogrodzie
oliwnym stoi już w cieniu, licząc na brak wolności wewnętrznej Jezusa w obliczu fizycznego
zniszczenia. Ale także i tym razem przeliczył się.
Jezus z Nazaretu to nie
tylko Syn Boży, to prawdziwy człowiek, którego dotknęła pokusa, cierpienie i ten potworny
lęk przed śmiercią i torturą, jaki towarzyszy każdemu śmiertelnikowi. We wszystkim
nam podobny, za wyjątkiem grzechu. Powtórzył w ogrójcowej nocy ten wybór, który uczynił
od zawsze, by pokazać miłosierne oblicze Boga, by przekonać ludzi, że Bóg jest inny
niż myślą, że przerasta ich wyobrażenie i zdolność pojmowania. Pokazał, że i dla człowieka
jest możliwe kochanie drugiego w ten niepojęty, Boży sposób.
Nie ma trudniejszej
rzeczy niż stanięcie przed człowiekiem w postawie służby i miłości, kiedy odkryjesz
w nim egoizm, arogancję, niewdzięczność i zdradę. Służyć człowiekowi jest rzeczą najłatwiejszą
i zarazem najtrudniejszą w życiu. Łatwo, gdy jesteśmy młodzi, związani optymizmem,
naturą, wspólnotą interesów. Znacznie trudniej, gdy jesteś opuszczony, odrzucony,
jak przydarzyło się Jezusowi w noc zdrady. Człowiek nie jest tylko sympatycznym bratem
czy siostrą z twojej grupy przyjaciół, ale także chorym „depreśnikiem”, nieznośnym
dziwakiem, egocentrykiem, duszącym klerykałem uważającym się za doskonałego, albo
jeszcze gorzej: Judaszem, kapitalistą bez skrupułów, katem od tortur, białym rasistą,
chuliganem, gwałcicielem czy mordercą. Człowiek jest tylko człowiekiem. Gdyby było
możliwe dla każdego służyć innemu aż do głębi, aż do ofiary siebie samego, bez Chrystusa,
bez osobistej pomocy Bożej, nieużyteczne byłoby Wcielenie. Niepotrzebne konanie Chrystusa.
Żaden
człowiek nie potrafi aż tyle. Wcześniej czy później musi odkryć, na ile jest niedojrzała
jego miłość, jak naprawdę heroiczne jest kochanie i jak wielka jest potrzeba „siły,
która schodzi z góry”, by nie poddać się pokusie nienawidzenia wszystkich i ucieczki
do groty, by móc żyć własnym odizolowaniem. Wielki Tydzień pokazuje, że taka moc właśnie
schodzi z góry. A zbawia nas nie śpiewane „Hosanna”, lecz krzyż wkopany na Golgocie.
Po
każdym odparciu pokusy przez Chrystusa przychodzą do Niego Aniołowie, by służyć lub
pocieszać. Dla nas też są przeznaczeni i gotowi Aniołowie służby i pocieszenia. Może
warto zaryzykować?