Kościół na gruzach ateizmu - rozmowa z bp. Marianem Buczkiem
Po 70 latach ateizmu połowa mieszkańców wschodniej Ukrainy to niewierzący. Ludzie
czują jednak głód Boga. Wykorzystują to sekty, ale odradza się i Kościół rzymskokatolicki.
Gdy jest duszpasterz, wierni zjawiają się wręcz nie wiadomo skąd. Powstają nowe ośrodki
duszpasterskie, a inicjatywy charytatywne służą całemu społeczeństwu – mówi
niedawno mianowany biskup koadiutor diecezji charkowsko-zaporoskiej Marian
Buczek.
- Od 4 listopada ponad minęło 100
dni odkąd Ksiądz Biskup przybył do diecezji diecezji charkowsko-zaporoskiej
i objął posługę. Sytuacja jest tu zupełnie inna, niż na zachodzie
Ukrainy. Z pewnością całą diecezję Ksiądz Biskup już zdążył lepiej poznać...?
Bp
M. Buczek: Oczywiście, sytuacja, w jakiej się znalazłem, jest inna niż było we
Lwowie. Tam pracowałem 17 lat, w tym 5 lat jako biskup pomocniczy. Na wielkich terenach
wschodniej Ukrainy mieszka najwięcej ludności, bo 20 milionów. Większość jest oficjalnie
prawosławna, ale nieoficjalnie ponad połowę stanowią niewierzący, niepraktykujący.
Katolików łacińskich jest 50-60 tys. Moja diecezja rozciąga się na 7 województw, przeważnie
przemysłowych. Mamy tu górnictwo i wielki przemysł energetyczny. W każdym województwie
jest już po kilku księży, nieraz po kilka lub kilkanaście kościołów. Dominuje tu prawosławie
moskiewskie. Innych prawosławnych Kościołów praktycznie nie ma, co najwyżej jednostki.
W niektórych województwach współpraca ekumeniczna układa się całkiem dobrze. Nasi
kapłani wręcz „podciągają” w pracy duszpasterskiej księży prawosławnych, którzy widząc
działalność księdza łacińskiego próbują go jakoś naśladować. Nie zawsze im to wychodzi.
W niektórych województwach jest całkiem dobrze, a w niektórych, jak zwykle, ekumenizm
jeszcze nie dojrzał, żeby móc go realizować w praktyce.
- Sytuacja, w której
ponad połowa ludzi to niewierzącycechuje właściwie diecezjęmisyjną...!
Bp M. Buczek: Oczywiście!
Często mówię, że pracuję w diecezji misyjnej. Wtedy pada pytanie: „Jak to możliwe,
przecież to jest Europa?!”. Zgadza się. Jednak kiedy podaję liczby i odległości, kiedy
opisuję mentalność ludzi, to wtedy słyszę: „Faktycznie, ta diecezja jest chyba inna
niż diecezje w centralnej i zachodniej Ukrainie. Podobnie obszarem „misyjnym” jest
diecezja odesko-symferopolska. Leży ona na południowym wschodzie kraju, obejmując
też Krym. Nie ma tam jeszcze zbyt wielu parafii, ale pamiętajmy, że te diecezje istnieją
samodzielnie dopiero pięć i pół roku. I tam już się dużo zmieniło. Porównuję to z
tym, co opowiadają księża, którzy pracują prawie od początku, albo siostry zakonne
- od czego zaczynali. Ja już widzę na przykład po kilkadziesiąt osób, czy zbudowany
nowy kościół. Nieraz jest nawet ksiądz, są siostry zakonne; to jest wielki postęp
i ta „misyjność” diecezji powoli jakby ustępuje miejsca rozwojowi religijnemu.
-
Czy widać w ludziach głód Boga, albo zainteresowanie religią? Bp
M. Buczek: Oczywiście, i to widać nie tylko wśród naszych katolików. Mamy w Kościele
różne grupy świeckich, tworzymy nawet ruchy kościelne, choćby malutkie grupy, za które
księża odpowiadają. Weźmy na przykład Charków. Ja mieszkam przy samej katedrze i obserwuję
to dzień w dzień. Odprawiam zawsze Mszę w katedrze. Przychodzą na liturgię z rana
czy wieczorem ludzie absolutnie niewierzący. Potem pytają kapłana czy biskupa: „Co
to jest? Co to za Kościół? Jaka wiara?”. W samym Charkowie mamy stale kilkanaście
osób, które się przygotowują do Chrztu, do sakramentu małżeństwa. Gdy jedna grupa
odchodzi, przychodzi następna. Na przykład w przeddzień wigilii Bożego Narodzenia
ochrzciłem dorosłego człowieka, a w samą wigilię na Pasterce udzielałem pierwszej
Komunii św. pięciorgu starszym osobom. I po raz pierwszy jako ksiądz – a mam już 29
lat kapłaństwa – zauważyłem wielką radość w oczach tych ludzi, którzy przyjmowali
Pana Jezusa po przygotowaniu przez siostry. Następne grupy zgłaszają się do proboszcza
i stoją „w kolejce” do przygotowania.
Tak samo przygotowują się pary narzeczonych
do sakramentu małżeństwa. Początkowo bywa tak, że pytają: „Po co? Moi koledzy czy
koleżanki prawosławni zawarli ślub od razu, a my jeszcze nie? My chcemy już!”. Proboszcz
wtedy mówi: „Jeszcze nie! Najpierw przygotowanie”. I większość tych ludzi po przygotowaniu,
nim przystąpią do sakramentu małżeństwa, dziękuje księżom, że teraz poznali, czym
jest małżeństwo katolickie, odpowiedzialność, zagrożenia, że teraz wiedzą, ku czemu
idą i że przyjmują to świadomie.
- Wspomniał Ksiądz Biskup: „mieszkam przy
katedrze”. Jak wygląda sprawa struktur diecezjalnych? Bp M.
Buczek: Diecezja jest podzielona na siedem dekanatów: w każdym województwie po
jednym. Z księżmi jest tam różnie: jest ich od kilku do kilkunastu. Gdy chodzi o mieszkanie
biskupa, to praktycznie go nie ma; trzeba je wybudować. Ale dzięki Bogu jest plac
przy samej katedrze. Tam były siostry franciszkanki służebnice Krzyża, te, które pracują
m. in. w Laskach, a w Charkowie też pracują wśród niewidomych. Zbudowały sobie wcześniej
taki malutki domek, a teraz przeniosły się do mieszkania w bloku. I to było opatrznościowe,
bo kiedy przyszedłem do Charkowa, miałem się gdzie zatrzymać. Wprawdzie są to takie
maluteńkie klitki, które trudno nawet nazwać celami zakonnymi, ale mam swoje niezależne
lokum. Mieszkanie przy katedrze jest bardzo ważne. Księżom łatwo tu trafić, a wszyscy
wiedzą, że biskup już jest na stałe. Pytano mnie kiedyś, czy naprawdę zamieszkam w
Charkowie, czy może przeniosę się do Zaporoża, gdzie przeprowadził się dotychczasowy
ordynariusz, bp Padewski, bo tam są lepsze warunki mieszkaniowe? Odpowiedziałem, że
skoro jestem biskupem koadiutorem charkowsko-zaporoskim, to moim obowiązkiem jest,
bez względu na warunki, pracować i mieszkać tutaj. Potem, jeśli Pan Bóg pozwoli i
pomoże, zbudujemy rezydencję, która będzie nie tylko siedzibą biskupa, ale i parafii.
Bo parafia katedralna nie ma nic. Sale parafialne mieszczą się w metalowych barakach
budowlanych. Tam odbywa się katecheza, przygotowanie do sakramentów, różne spotkania,
tam też mieści się kuchnia dla ubogich itd. Gdy przyjeżdżają dziennikarze zza granicy,
to robią zdjęcia i dziwią się, jak siostry czy księża mogą pracować w takich warunkach.
Odpowiadam: nie przejmujcie się tym, biskup da sobie radę.
- Jeśli chodzi
o pomoc charytatywną: kuchnię dla ubogich prowadzą u Was siostry orionistki
wydając posiłki trzy razy w tygodniu...
Bp M. Buczek:
Tak. Starają się też o fundusze za granicą, gdyż na miejscu trudno jeszcze zdobyć
sponsorów. Przychodzą tam ludzie bezdomni, którzy nocują w kanałach ciepłowniczych.
Równocześnie te same siostry udzielają im pomocy medycznej. Na co dzień widzę, jak
wyglądają te rany i oparzenia. Wiem, że praca tych sióstr jest heroiczna. Z kolei
siostry franciszkanki służebnice Krzyża pracują w internacie i szkole dla dzieci niewidomych.
Prowadzą duszpasterstwo, ale i zajęcia praktyczne, gdyż fachowe przygotowanie odbyły
w Polsce. Są również wietnamskie siostry pracujące z Wietnamczykami w Charkowie. Oficjalnie
na wielkich bazarach miejskich handluje 5 tys. Wietnamczyków, z których około stu
to rzymscy katolicy. Raz w miesiącu jest dla nich Msza św. w katedrze, siostry ich
katechizują, pomagają im. Staram się, ażeby kilka razy w roku przyjechał z Polski
ksiądz wietnamski, aby nieco pogłębił ich wiarę. Natomiast tę comiesięczną Mszę po
wietnamsku odprawia proboszcz katedry. Z trudem mu to przychodzi, ale pomaga mu siostra
Wietnamka. Gdy pytałem młodzież wietnamską, która zna język rosyjski, czy rozumieją
tę liturgię, odpowiadają, że tak i że całkiem dobrze mu to wychodzi. Z kolei siostry
honoratki prowadzą przy katedrze katechezę dla dorosłych i dzieci. Na obrzeżach Charkowa
mamy siostry karmelitanki, modlące się za diecezję i za cały ten Wschód, który był
pozbawiony religii.
Dodajmy, że na terenie obecnej diecezji charkowsko-zaporoskiej
przez ponad 70 lat nie było ani jednego czynnego kościoła czy kaplicy, w ogóle nic.
Zachowało się zaledwie kilka kościołów, gdyż wiele wysadzono w powietrze i zrównano
z ziemią. Niektóre z tych ocalałych kościołów władze zaczynają oddawać, bo wierni
są wszędzie. Brakuje nam tylko kapłanów, choć – dzięki Bogu – są kapłani diecezjalni
i zakonni z Polski, jeden ze Słowacji. Misjonarze św. Wincentego a Paulo pracują z
Afrykańczykami, którzy studiują, lub po studiach zostali w Charkowie. Odprawiają im
Mszę św. po francusku lub angielsku. Księża misjonarze wraz z siostrami orionistkami
zajmują się także dziećmi ulicy. Zbierają je w dwóch dzielnicach wieczorem (Charków
ma 5 wielkich dzielnic), przewożą na nocleg, myją, karmią, opiekują się nimi i myślą
o stworzeniu jakiegoś domu, w którym mogłyby one dojść do normalnego stanu. Siostry
chciałyby się podjąć resocjalizacji tego młodego pokolenia, które wychowuje się na
ulicy.
- W takich sytuacjach praca duszpasterska okazuje się bardzo pożyteczna
dla społeczeństwa. Jak postrzegają Kościół miejscowe władze?
Bp
M. Buczek: Bardzo pozytywnie, gdyż widzą, ile się robi i to nie tylko w Charkowie.
Warto wspomnieć Zaporoże (tam jest konkatedra), gdzie bracia albertyni prowadzą kuchnię
dla ubogich. Tam władze wojewódzkie i miejskie już zaczynają refinansować te wydatki,
widząc dobro pracy, którą objęci są ci biedni ludzie. Władz to przecież nic nie kosztuje,
gdy chodzi o pomieszczenia czy zatrudnienie pracowników, bo zakonnicy robią to bardzo
dobrze i jest to doceniane. Podobnie w Charkowie: na ile to jest możliwe, siostry
zakonne wpływają na podopiecznych tak, że niektórzy zaczynają myśleć o Panu Bogu.
To jest posługa dla wszystkich potrzebujących; nie ma podziału na katolików, czy niekatolików,
wierzących, czy niewierzących. Tam jest prawdziwa miłość bliźniego.
- W
pustkę spowodowaną 70-letnim okresem, kiedy kultu religijnego nie można było sprawować
oficjalnie, często uderzają sekty.
Bp M. Buczek: Tak, ostatnie
oficjalne badania religijności pokazały, że w 2007 r. na Ukrainie wspólnoty protestanckie
przewyższyły liczbę parafii prawosławnych. Sekty docierają do różnych środowisk: do
młodzieży poprzez muzykę, wśród starszych szerzą działalność charytatywną czy pseudo-charytatywną
i tym ludzi pociągają. Czemu tak się dzieje? Ludzie po tych 70 latach pozbawienia
jakichkolwiek przejawów religijności, są skłonni przyjąć Pana Boga i wiarę od tego,
kto pierwszy przyszedł, kto pierwszy dał Pismo Święte, coś powiedział. Choć są i przypadki,
że po iluś latach uczestniczenia w różnych zebraniach sekt protestanckich, ludzie
mówią: „To nie dla nas”. Przechodzą czasem do Cerkwi prawosławnej, ale duża część
skłania się i ku Kościołowi katolickiemu. Sekty tworzą małe grupy. My też mamy małe
grupy, bo jest nas niewielu, ale ci wierni duchowo się podtrzymują nawzajem, spotykają
się w kościele, czy we własnych domach. Tam nieraz przychodzą też księża czy siostry
zakonne i to się rozwija. Natomiast prawosławie niby ma wielu wiernych, ale ci wierni
się nie gromadzą i się nawzajem nie znają. Bolączką jest to, że brakuje im prawdziwej
katechezy, pogłębienia wiary.
- By się gromadzić nie wystarczą mieszkania,
potrzeba konkretnych miejsc kultu. Jak to wygląda na terenie diecezji charkowsko-zaporoskiej? Bp
M. Buczek: Jeżeli nie ma możliwości kupienia placu pod budowę świątyni, kupujemy
budynek i w nim urządzamy kaplicę. Tak jest na Rohaniu, wielkiej, rozwijającej się
dzielnicy Charkowa. Przy kaplicy mieszka również ksiądz i z miesiąca na miesiąc przybywa
ludzi. Budujemy też większe kaplice czy kościoły z prawdziwego zdarzenia. W samym
Charkowie tak powstały ośrodki karmelitów i misjonarzy. Teraz budują kościół marianie,
a karmelitanki wybudowały klasztor pod Charkowem. Podobnie grekokatolicy budują w
Charkowie cerkiew. Blisko karmelitanek są greckokatoliccy ojcowie bazylianie. Nie
widać natomiast budujących się cerkwi prawosławnych. Na taką liczbę ludności, która
powinna być prawosławna, tych cerkwi winno też być bardzo wiele.
- Czasami
się okazuje, że kościoły istnieją, ale są pozamykane lub mieszczą się
w nich jakieś inne instytucje. Jak wygląda sprawa kościoła w Dniepropietrowsku,
który sprzedano z przeznaczeniem do rozbiórki?
Bp
M. Buczek: Ta sytuacja jest w dalszym ciągu w punkcie wyjścia. Kościół został
sprzedany firmie amerykańskiej z Kalifornii. Ta firma uważając się za właściciela
budynku, zaczęła go burzyć, aby tam urządzić kasyno na Euro 2012. Okazało się, że
na ścianach tego kościoła odkryto freski i malowidła z końca XIX w. Władze konserwatorskie
Ukrainy zabroniły wszelkich robót, uważając świątynię za zabytek, a takich zabytków
jest na wschodniej Ukrainie bardzo mało. Postąpiono słusznie, chcąc to zachować. Władze
wyszły z propozycją, że dadzą tej firmie inny plac pod budowę, a nam oddadzą kościół.
Choć minęło już kilka miesięcy, sytuacja nie posunęła się jednak do przodu. Liczę,
że uda się to rozwiązać, bo najwyraźniej władze dostrzegły, że jest tam duża grupa
wiernych, kilkaset a nie kilkanaście osób, a przecież w XXI wieku nikt świątyń na
Ukrainie nie będzie burzył.
- Ludzie oczekują konkretnej posługi
duszpasterskiej. Czy ma z nimi kto pracować? Jak wygląda sytuacja
seminarium duchownego?
Bp M. Buczek: Gdy chodzi
o powołania do seminarium diecezjalnego, to sądząc po liczbie wiernych, powinniśmy
mieć wystarczająco kleryków. Mamy ich 11, w tym roku będzie święconych trzech, a może
nawet czterech prezbiterów. Pan Bóg powoli nam błogosławi. Jednak gdybyśmy mieli więcej
kapłanów, dla wszystkich znalazłoby się miejsce, ponieważ są już oddane kościoły,
gdzie duszpasterz dojeżdża raz w tygodniu i to z dalekich odległości: nieraz po 150,
czy 170 km. Gdyby tam ksiądz osiadł na stałe, to pewnie wiernych byłoby więcej, bo
ludzie chcą kapłana. Mamy kilka przykładów, gdzie ksiądz dojeżdżał raz w miesiącu,
potem raz w tygodniu, teraz zamieszkał na stałe, a liczba wiernych bardzo szybko się
powiększa. Jest codziennie Msza św., a nawet dwie i wierni się znajdują nie wiadomo
skąd.
- Kończąc naszą rozmowę zapytam, co jest najważniejsze
obecnie, zdaniem księdza Biskupa? Bp M. Buczek: Najważniejsze,
żeby kapłani znaleźli czas na pogłębienie wiary wśród dorosłych i młodzieży.