Jezuici to ludzie misji. Angażują się na styku Ewangelii i kultury, wiary
i nauki, Kościoła i społeczeństwa – tak swych podwładnych charakteryzuje o. Peter-Hans
Kolvenbach SJ. W wywiadzie dla Radia Watykańskiego i L’Osservatore
Romano zaznacza, że cechą szczególną zakonu jest niewiarygodna wręcz
różnorodność dzieł apostolskich. Łączy je odpowiedzialność za głoszenie
słowa Bożego, współdzielenie życia z Chrystusem oraz świadectwo
miłości.
Towarzystwo Jezusowe 7 stycznia
rozpocznie 35. Kongregację Generalną. Ustępujący generał, podczas ostatniej
Kongregacji w 1995 r. stwierdził, że „iskrą” była wówczas więź
między wiarą a sprawiedliwością. Co można by nazwać „iskrą” dla obecnej
Kongregacji?
O. Kolvenbach: Uważam, że „iskrą” Kongregacji Generalnej
będzie z pewnością wybór nowego przełożonego generalnego. Wybierając tego czy innego
spośród tysięcy jezuitów mogących nim zostać Towarzystwo Jezusowe mówi czego oczekuje
na przyszłość: proroka czy mędrca, odnowiciela czy moderatora, człowieka kontemplacji
czy działacza, kogoś wybijającego się czy człowieka jedności? W rzeczywistości Kongregację
Generalną rozpoczyna ocena sytuacji obecnej z rozeznaniem tego, co w Towarzystwie
jest światłem, a co kładzie się cieniem w służbie Kościołowi i światu. I z tej oceny
powinna wyjść iskra: oto jezuita, którego potrzebujemy, by móc postępować na Bożej
drodze.
Towarzystwo Jezusowe po Soborze Watykańskim II charakteryzował
rozwój zaangażowania społecznego. Czy i dziś stanowi ono priorytet?
O.
Kolvenbach: Nadal pozostaje priorytetem, choć bardziej włączonym w całościową
misję Towarzystwa Jezusowego. Zaangażowania społeczne i duszpasterskie już się sobie
nie przeciwstawiają: to wiara, w imię Jezusa Chrystusa, kieruje nas ku drugim, którzy
żyją w nędzy i niesprawiedliwości. Sam Pan stał się bliźnim na wpół umarłego, leżącego
przy drodze człowieka, wprowadzając w czyn wciąż nowe przykazanie miłości. Nawet jeśli
tylko niewielu jezuitów pełni bezpośrednio misję na polu społecznym, to jednak wszyscy
wezwani są do pełnego życia wymiarem społecznym, którego nie sposób uniknąć w żadnej
pracy duszpasterskiej czy wychowawczej, w towarzyszeniu duchowym, czy jakiejkolwiek
formie ewangelizacji. Już pierwsi jezuici nie mogliby się nazywać „towarzyszami Jezusa”,
gdyby nie byli przyjaciółmi tych towarzyszy Jezusa, którymi są ubodzy.
Jezuici
na świecie działają i ewangelizują w różnorodnych kontekstach. Co ich łączy?
O.
Kolvenbach: Jezuita jest zasadniczo człowiekiem misji. Misji, którą otrzymuje
od Ojca Świętego, od swoich przełożonych, a ostatecznie od Pana Jezusa, który sam
został posłany przez Ojca. Jezuici chcą kontynuować tę misję pośród ludzi naszych
czasów, zwłaszcza tam, gdzie jej bardziej potrzeba. Zakłada to obecność na granicach,
które niegdyś były głównie geograficznymi granicami chrześcijaństwa. Dziś są to raczej
granice między Ewangelią a kulturą, między wiarą chrześcijańską a nauką, między Kościołem
a społeczeństwem, pomiędzy Dobrą Nowiną a światem pełnym zamętu i wzburzonym. Zgodnie
z wymogami tej misji zawsze będzie wręcz niewiarygodna różnorodność wyborów i dzieł
apostolskich, jednak w nich wszystkich obecna będzie potrójna odpowiedzialność: głoszenia
słowa Bożego, współdzielenia życia Chrystusa oraz świadectwa miłości, do którego przynagla
i które ożywia Duch Święty. Poza tym, wspólne jest głębokie źródło naszej duchowości,
która bierze początek z Ćwiczeń Duchownych św. Ignacego. Prowadzą nas one, zarówno
osobiście, jak i w duchowej formacji innych, do szukania i znajdowania woli Bożej
oraz znaków Jego obecności w konkretnych i różnorodnych sytuacjach życia i historii.
Towarzystwo Jezusowe posiada wielką tradycję na polu edukacji. Czy i dziś
jest ona rozwijana?
O. Kolvenbach: Sieć instytucji wychowawczych
Towarzystwa po dziś dzień jest tak rozległa, że niektórzy wręcz sądzą, iż zakon został
założony do nauczania. Tak jednak nie jest. Pierwsze kolegium jezuickie – w Messynie
– powstało 8 lat po papieskiej aprobacie Towarzystwa. Tym niemniej Ignacy wraz z towarzyszami
szybko zdali sobie sprawę, że do realizacji celu apostolskiego, który sobie stawiali,
wychowanie młodzieży było sprawą uprzywilejowaną. Następnie ta działalność nabrała
ogromnej wagi, osiągając olbrzymi rozwój. Obecnie ok. 4 tys. jezuitów pracuje w tym
sektorze. Fama „elitarności” jezuickich szkół skłoniła nas do ich poważnej odnowy.
Liczne szkoły otwarły swe drzwi studentom ze słabiej sytuowanych grup społecznych.
Np. szkoły Chrystusa Króla w Stanach Zjednoczonych czy Wiara i Radość (Fé y Alegria)
w różnych częściach świata, choć głównie w Ameryce Łacińskiej, wyróżniają się twórczą
i nowatorską strategią umożliwiającą dostęp do edukacji, z poziomem uniwersyteckim
włącznie, młodym z uboższych środowisk. Zmieniając strategię, która promowała zdolnych,
Towarzystwo zaangażowało się w programy edukacji dorosłych, alfabetyzacji i pierwszych
etapów nauczania. Szkoły Wiara i Radość działają w 16 krajach Ameryki Łacińskiej,
w ponad 1600 wioskach, a uczęszcza do nich więcej niż 1.400 tys. uczniów.
Relacja
między wiarą i rozumem jest jednym z wielkich tematów tego pontyfikatu, decydującym
dla roli religii we współczesnym świecie. Jak podchodzą do niej jezuici?
O.
Kolvenbach: Jezuici mają uprzywilejowane pole do badań nad tą relacją: wiele uniwersytetów
na całym świecie, które muszą się konfrontować z dialogiem wiary i rozumu. W dawniejszych
czasach teologia i filozofia uważane były za nauki dogłebnie związane ze skalą ludzkich
wartości. Dziś są przede wszystkim naukami pozytywnymi, które przypisują sobie prawo
do przekazu celów i wartości ludzkiego życia. Nie stawiając przeszkód ścisłości naukowej,
uniwersytet o inspiracji chrześcijańskiej jest powołany do poszukiwania prawdy w jej
całości, a zatem do uwzględniania przymierza między naukami i wiarą chrześcijańską.
Blaise Pascal mawiał, że „w człowieku jest coś, co go nieskończenie przekracza” –
to znaczy, aby nadać sens ludzkiemu życiu, nie można pomijać wiary transcendentnej.
Z Jezusowej Ewangelii czerpiemy światło i pewne zrozumienie tajemnicy, która nieodwołalnie
otacza nasze istnienie. Wybierając między tajemnicą a absurdem, opowiadamy się za
tajemnicą. Tajemnicy nie może ukazać rozum, ale jest ona wysoce racjonalna. Również
Jan Paweł II nigdy nie akceptował zasady podziału i separacji między objawieniem a
rozumem. W zaangażowaniu intelektualnym, jakim ma się odznaczać uniwersytet chrześcijański,
jezuici XXI wieku chcą zatem kroczyć drogą wytyczoną przez Benedykta XVI w poszukiwaniu
wiary, która rozświetla i wieńczy wysiłki rozumu.
Niektórzy teologowie katoliccy
skarżą się na małą autonomię, jaką ma ich
praca w stosunku do Urzędu Nauczycielskiego Kościoła. Jak Ojciec widzi
tę relację?
O. Kolvenbach: Teolog katolicki nie dziwi
się, że nie jest autonomiczny w swych poszukiwaniach i w swoim myśleniu, gdyż także
Kościół nie jest autonomiczny w swojej wierze. Ojcowie Kościoła chętnie nazywali go
"tajemnicą księżyca", gdyż całe światło, którym Kościół rozporządza, by rozjaśniać
naszą noc, pochodzi od Tego, który jest Słońcem. Św. Paweł wyrażał to innymi słowami,
podkreślając, że przekazuje to, co sam z kolei otrzymał. Ta tradycja wiary nie skazuje
jednak bynajmniej teologa na dosłowne powielanie nauczania Kościoła. Kościół oczekuje
od teologa, by przekazywał wiarę jako żywą, żywotną odpowiedź ludziom szukającym Boga,
poszukującym rozwiązania problemów, jakie życie przed nimi stawia. Gdy teolog, zachowując
pełną wierność wobec nauczania Kościoła, potrafi rozświetlić w osobisty, twórczy sposób
ciemności naszych zwątpień i naszego posuwania się po omacku, jest to prawdziwy dar
Ducha. Już św. Paweł prosi Kościół, aby przyjmował wiarę w całej jej integralności,
nie gasząc przy tym ducha, który ożywia teologa.
Jaką przyszłość widzi
Ojciec dla ewangelizacji Chin i świata azjatyckiego?
O. Kolvenbach:
Pomijając już to, że paląca jest misyjna potrzeba głoszenia Ewangelii narodowi tak
licznemu i o tak wysokiej kulturze, jak Chińczycy, jezuici nie mogą zapominać o tradycji
swej obecności w Chinach od pierwszych lat istnienia Towarzystwa – począwszy od marzeń
Franciszka Ksawerego, poprzez wspaniałą działalność apostolską Matteo Ricciego i jego
towarzyszy. Potrafili oni głosić Chrystusa językiem kultury i mentalności chińskiej,
przezwyciężając europejskie uprzedzenia i poczucie wyższości. Tradycja ta pobudza
nas do ciągłego kierowania spojrzenia na świat chiński. W rzeczywistości Towarzystwo
nigdy nie wyrzekło się pragnienia, by służyć narodowi chińskiemu w jego duchowych
aspiracjach, głosząc Najwyższego Nauczyciela, którego Chińczycy przeczuwali w szlachetnych
postaciach swych filozofów. Dlatego, gdy w 1949 r. jezuici zostali wypędzeni z Chin,
wielu z nich pozostało w sąsiednich krajach, oczekując na odpowiednią okazję, aby
wrócić na swoje miejsce. Nie brakowało nawet młodych jezuitów, którzy udawali się
do tych ościennych krajów (Filipiny, Tajwan, Hongkong). Podejmowali tam ogromny wysiłek
opanowania języka chińskiego, marząc o dniu, w którym zostaną na nowo otwarte wrota
Chin. Dla Towarzystwa Jezusowego, nie licząc jego obecnej, bardzo skromnej obecności,
jest to nadal czas oczekiwania. Oczekiwania, że wysiłki Stolicy Apostolskiej, aby
wznowić stosunki z Chinami, pozwolą nam na powrót do misji tak bardzo związanej z
dziejami Towarzystwa.
Towarzystwo Jezusowe jest szczególnie wrażliwe na
dialog międzyreligijny. Czy jest możliwy dialog z islamem?
O. Kolvenbach:
Po to, aby dialog był możliwy, konieczny jest na początku szczery wzajemny szacunek,
który wykracza poza zwykłą uprzejmość. Bez tego nie będzie dialogu, co więcej - będzie
konfrontacja. Drugi krok wskazał nam Jan Paweł II, gdy mówił o "dialogu życia", to
znaczy o podzielaniu pragnień i problemów każdej ludzkiej wspólnoty: pragnienia, by
żyć w pokoju, bezpiecznie, w środowisku wolnym od zanieczyszczeń. W tej atmosferze
podzielania pragnień i szukania środków zaradczych można uczynić kolejny krok: dialog
religijny z wymianą doświadczeń duchowych i praktyk religijnych, w którym obecne są
prawdziwe uczucia religijne, mimo oczywistych rozbieżności. Wreszcie istnieje dialog
religijny opierający się na elementach teologicznych obu religii. Oczywiście jest
to zastrzeżone dla teologów, którzy będą musieli zatrzymać się przed problemem nierozwiązalnym:
wiary chrześcijan w Trójcę Świętą nie można sprowadzać do takiej formuły czystego
monoteizmu, jaką wyznaje islam. Ta ostatnia trudność teologiczna nie powinna jednak
być przeszkodą dla rozwijania dialogu życia, zalecanego przez Papieża, gdyż zarówno
chrześcijanie, jak i muzułmanie mają prawdziwe religijne poczucie życia i podzielają
przekonanie, że "nie samym chlebem żyje człowiek".
Jakie inspiracje przejął
Ojciec po swym zmarłym poprzedniku, o. Pedro Arrupe (którego setną rocznicę
urodzin wspominaliśmy w listopadzie), do prowadzenia w tym ostatnim
ćwierćwieczu Towarzystwa Jezusowego?
O. Kolvenbach: Niewątpliwie
od o. Arrupe nauczyliśmy się powrotu do źródeł w świetle Soboru Watykańskiego II.
Skoro według ojców tego Soboru rodziny zakonne są darem Ducha dla Kościoła, to co
w takim razie Chrystus chciał dać Kościołowi, powołując swoje Towarzystwo? W czasach,
w których Kościół cierpiał z powodu podziałów chrześcijan i zagrażało mu, iż zapomni,
że został założony dla głoszenia Dobrej Nowiny narodom, św. Ignacy i jego towarzysze
zostali powołani do dalszego prowadzenia misji Chrystusa przede wszystkim tam, gdzie
Go nie znano lub słabo znano. Z Soboru o. Arrupe czerpał siłę do wsłuchiwania się
w głos wszystkich swych współbraci i we wszystkie ich działania, aby wiedzieć, czy
ich imponująca praca była naprawdę i wyraźnie kontynuacją misji Chrystusa. Misji,
która – w sensie geograficznym - nie została bynajmniej wypełniona, a przeciwnie,
musi być rozpoczęta na nowo w krajach o tradycji chrześcijańskiej. Jest to też misja,
która mieści się na granicy między wiarą a współczesną kulturą, wiarą a nauką, wiarą
a sprawiedliwością społeczną, gdzie trzeba zanieść obecność Kościoła. Aby głosić Chrystusa,
Jezusowy towarzysz musi być i żyć w odniesieniu do tej misji. Już w czasach św. Ignacego
wymagało to zerwania ze stylem monastycznego życia konsekrowanego. Także dziś wymaga
to od jezuity życia karmionego rozważaniem tajemnic Chrystusa pełniącego swą misję,
aby wzorować na Nim codzienną działalność misyjną. To właśnie o. Arrupe jako prawdziwy
prorok odnowy soborowej starał się urzeczywistniać w swym życiu, które pozostaje dla
nas źródłem natchnienia.
Ojciec Arrupe był więc prorokiem odnowy soborowej.
Co jednak pozostaje jeszcze do zrobienia dzisiaj, aby wypełnić konkretnie wskazania
Soboru Watykańskiego II?
O. Kolvenbach: Zadanie przełożenia na język
praktyki linii nakreślonych przez Sobór Watykański II nigdy nie zostanie wykonane.
Trzeba podejmować je ciągle na nowo, nie chodzi bowiem o zmianę tu czy tam jakiejś
praktyki Kościoła, ale o realizację tego, co nowe, nawracając się, przemieniając własne
serce, aby pozwolić się dotknąć Sercu Bożemu. Na przykład uznanie miejsca świeckich
w Kościele nie może ograniczać się do nakreślenia jakiegoś miejsca dla nich w schemacie
organizacyjnym Kościoła, ale wzywa świeckich wiernych Chrystusowi do podejmowania
swojej specyficznej misji w Kościele i dla Kościoła na świecie. To branie na siebie
odpowiedzialności we wspólnocie w Duchu, którą jest Kościół, wymaga nawrócenia serca.
Konkretnie wiele ruchów kościelnych, będących owocem Soboru, wymaga od swych członków
daru z samych siebie, a nie tylko zwykłego wstąpienia. Używając, gdy mówi o postępowaniu
w okresie posoborowym, wyrażenia "hermeneutyka ciągłości", Ojciec Święty stwierdza,
że odnowa zawsze będzie czerpać z przeszłości życia Kościoła z Jego Panem, który czyni
zawsze wszystko nowe. Nigdy nie będziemy mieli ostatniego słowa: należy ono do Niego,
który buduje z nami nową ziemię i nowe niebo.
Po 24 latach powróci Ojciec
do sytuacji, gdy będzie miał przełożonego zakonnego. Jest Ojciec pierwszym generałem
jezuitów, którego to spotyka (nie licząc o. Arrupe, który
był chory). Jak przygotowuje się Ojciec do tej zmiany w swoim życiu?
O.
Kolvenbach: Już św. Benedykt wiedział, że należy wsłuchiwać się w głosy współbraci,
gdyż Bóg mógł mówić do niego przez usta najmłodszego mnicha. Po prawie 25 latach słuchania
około 20 tys. jezuitów posłuszeństwo tylko jednemu winno być raczej czasem pokoju.
Przynajmniej mam nadzieję, że nie będę dla niego ciężarem do niesienia czy do znoszenia...