Wśród pól naftowych Kazachstanu - świąteczna rozmowa z bp. Januszem Kaletą
Od Mszy w hotelu po egzamin z katechizmu – o swych świętach Bożego
Narodzenia w Kazachstanie opowiada bp Janusz Kaleta, administrator apostolski Atyrau.
Od 8 lat już jest Ksiądz
Biskup w Kazachstanie. Były to lata chude czy tłuste?
Bp J. Kaleta:
Ja jestem zadowolony z tego, co udało się zrobić dzięki pomocy Bożej. Rozpoczynaliśmy
pracę w Kazachstanie mając jedną parafię. Gdy przyjechałem do Atyrau, na zachodzie
kraju, pracował tam tylko jeden ksiądz w Aktjubińsku. Obecnie mamy dziewięciu księży
i siedem parafii.
Dzięki Bogu przeżywamy Boże Narodzenie w nowych kościołach.
W 2007 roku do kościoła w Aktjubińsku i w Atyrau dołączyły kościoły w Uralsku i w
Kulsarach. To jest bardzo ważne, że można przeżywać Boże Narodzenie w świątyni.
Wracając
do pierwszych świąt, które przecież nie były przeżywane jeszcze w świątyni, jak je
Ksiądz Biskup wspomina?
Bp J. Kaleta: Pierwsze dni w Kazachstanie
były dosyć trudne. Przyjechaliśmy do miasta, w którym nigdy nie było księdza, nie
było parafii. Właściwie od końca października do Bożego Narodzenia odprawialiśmy Msze
św. z ks. Waldemarem Patulskim w mieszkaniu, dla siebie, nikt na te liturgie nie przychodził.
Mieliśmy kilka spotkań z przedstawicielami mniejszości niemieckiej, ale oni zachowywali
pewien dystans.
Potem przyszły święta. 24 grudnia odprawiłem pierwszą Mszę
św. ze wspólnotą. Było to w hotelu, w którym mieszkali przedstawiciele zachodnich
firm pracujący w przemyśle naftowym. Było tam 12 czy 14 osób, z których tylko trzy-cztery
to byli katolicy, reszta – przedstawiciele innych chrześcijańskich wyznań, czy ludzie
nie bardzo wierzący. Pamiętam, że sami przynieśli nuty, śpiewaliśmy kolędy po angielsku,
po włosku, po polsku. Czytaliśmy Pismo Święte. Było więcej tych czytań, niemal jak
w Wigilię Paschalną. W pewnym momencie można było poczuć, że rzeczywiście Bóg się
narodził dla nas, że On – Jezus Chrystus, Zbawiciel – jest obecny w tej wspólnocie
tak bardzo różnych ludzi, w tak nietypowym dla modlitwy miejscu. To ciepło Bożego
Narodzenia związane ze wspólnotą, z rodziną rozlało się też w naszej wspólnocie, w
naszych sercach.
Czy można powiedzieć, że pierwsza Msza ze wspólnotąbyła to w pewnym sensie narodzinami tamtejszego Kościoła?
Bp
J. Kaleta: Tak, ta międzynarodowa wspólnota rozpoczęła swoje istnienie. Potem
zaproszeni na Mszę św. do naszego mieszkania raz przychodzili, innym razem oczekiwanie
się przedłużało i nikt nie przychodził. Obecnie odprawiamy Msze św. zarówno w języku
angielskim, jak i włoskim dla dosyć dużej grupy. Łącznie w Atyrau, w Kulsarach, w
Tengizie będzie około 200-300 osób.
Potem był 25 grudnia. W Kazachstanie dzień
ten wygląda całkowicie inaczej niż gdziekolwiek w Europie. Po pierwsze jest to normalny
dzień pracy. W taki szary mroźny poranek poszedłem z jedną z osób poznanych w pierwszych
dniach pobytu w Atyrau, do mieszkania Gierliny Mienich. To była Niemka, wtedy już
chyba 90-letnia. Pani prowadząca mnie do jej mieszkania, mówi: „Ona jest naszą katoliczką.
U niej się modlimy, ona odprowadza wszystkich na cmentarz, chrzci, ona jest katoliczką
par excellence”. Zapukaliśmy do drzwi. Otworzyła córka Gierliny Mienich, a
następnie zaraz w korytarzu spotkała nas sama Gierlina. I od razu pierwsze pytanie:
„Ty jesteś księdzem katolickim, prawda?” – No, tak, katolickim. – Proszę powiedzieć
Ojcze nasz”. Dzięki Bogu umiałem nawet po niemiecku. „A Zdrowaś Mario?” Też się udało.
„Jakie są najważniejsze święta katolickie?” – „Boże Narodzenie, Wielkanoc, Zesłanie
Ducha Świętego, Niepokalane Poczęcie”. – „Może jesteś księdzem. Nigdy w to nie wierzyłam,
nie wyobrażałam sobie, że będziemy mieli księdza w Atyrau”. Odprawiłem wtedy pierwszą
Mszę św. wśród miejscowych. To był zaczyn parafii w Atyrau. Dzisiaj mogę powiedzieć,
że dzięki takim osobom, jak Gierlina Mienich, jak inne kobiety, przede wszystkim także
dzięki rodzinom przetrwała wiara.
Przyszło zatem zdawać egzamin z
katechizmu w dniu Bożego Narodzenia...
Bp J. Kaleta: To był
bardzo radosny egzamin. Po raz pierwszy od kilku miesięcy pobytu w Kazachstanie spotkaliśmy
osobę, która była świadoma swojej wiary, która znała modlitwy i modliła się. Był to
wielki znak nadziei dla nas.
Wspominam równie ciepło następne Boże Narodzenie,
w 2000 r. Najpierw 29 lutego otrzymaliśmy rejestrację naszej parafii, naszej administratury.
To pozwoliło po kilku miesiącach nareszcie, z otwartą przyłbicą i legalnie, rozpocząć
naszą działalność religijną. Od początku stało się jasne, że potrzebne są nam pomieszczenia,
w których byśmy mogli sprawować Msze św. Na Wielkanoc nie udało się wynająć żadnego
pomieszczenia, żeby sprawować liturgię. Dzięki Bogu, w sierpniu otrzymaliśmy pozwolenie
na zakup placu pod budowę kościoła. Od razu rozpoczęły się też problemy dlatego, że
dziennikarze z gazety „Biała Rzeka” (tzn. Ural) rozpoczęli dziennikarskie śledztwo,
jak nam się to udało. Rozmawiałem z redaktorem naczelnym tej gazety i on pytał: „Jakim
cudem to się stało? Przecież wy nie macie katolików. Dla kogo będziecie budować ten
kościół?”
Podzieliłem się moimi wątpliwościami i kłopotami z szefem miejscowego
stowarzyszenia Niemców, organizacji „Wiedergeburt” („Odrodzenie”) i on mówi: „Myśmy
już od dość dawna nie organizowali Bożego Narodzenia dla naszych ludzi, ale to wspólnie
zrobimy”. I rzeczywiście zorganizowaliśmy takie spotkanie, na które przyszło ponad
200 osób. Ponieważ nie było innej możliwości, wynajęliśmy restaurację o nazwie „Golden
Rose” („Złota Róża”). Na to spotkanie zaprosiliśmy burmistrza miasta, który, o dziwo,
też do nas przyszedł. Nie było liturgii w sensie ścisłym dlatego, że po pierwsze Niemcy,
którzy do nas przyszli, należeli do różnych wyznań; dużą część stanowili protestanci,
część – katolicy, ale przede wszystkim większość to niewierzący i tacy, którzy nie
byli zorientowani na tyle, żeby powiązać Boże Narodzenie z jakimiś religijnymi obrzędami.
Wobec tego przygotowaliśmy krótkie jasełka, koncert kolęd, a następnie przy stole
była okazja do porozmawiania, do poznania tych, którzy mogliby być ewentualnie naszymi
parafianami.
Kilka dni później ukazał się w gazecie „Biała Rzeka” artykuł o
tym, jak katolicy świętują Boże Narodzenie w restauracji „Golden Rose”. Oczywiście
dla większości naszych współbraci księży w Kazachstanie i nie tylko był to powód do
wielkiej radości i nawet czasem pewnych złośliwości, a my dwaj z ks. Waldkiem Patulskim
byliśmy bardzo szczęśliwi, że ktoś jest zainteresowany naszą obecnością, nie mówiąc
o tym, że po tym Bożym Narodzeniu śledztwo dziennikarzy zakończyło się konkluzją,
iż jest trochę katolików w Atyrau, wobec tego niech sobie już kościół budują w spokoju.
Słyszałem
o takich sytuacjach w Kazachstanie, że tam, gdzie Polaków jest
więcej, zbierają się i potrafią kolędy śpiewać np. do 23. zwrotki, wszystkie
razem do końca, jak śpiewnik podaje. A jakie są wasze zwyczaje?
Bp J.
Kaleta: Przede wszystkim u nas śpiewa się najczęściej nie tyle po polsku, co po
rosyjsku, są to najczęściej kolędy tłumaczone z języka polskiego. Jest dosyć duża
grupa obcokrajowców. Oni śpiewają po angielsku, po włosku. Największą grupą, która
przychodzi regularnie na naszą liturgię, są Filipińczycy pracujący na polu naftowym
w Tengizie. Oni śpiewają po angielsku i w swoim języku tagalskim. To są bardzo szczególne
spotkania, kiedy daleko od domu można odczuć, że jesteśmy wspólnotą ludzi wierzących,
dla których ważne są podobne wartości, którzy chcą dzielić się swoją życzliwością,
dobrocią, którzy wspierają się w czasie tych pięknych, ale bardzo często trudnych
dni. Boże Narodzenie, Nowy Rok przeżywane z dala od domu i rodziny jest bowiem czasem,
kiedy wielu przeżywa depresję, pewien smutek, że są daleko. Myślę, że w czasie Bożego
Narodzenia możemy odczuć w sposób szczególny, iż jesteśmy potrzebni tym ludziom, którzy
oczekują ciepła, wiary, nadziei, a którzy tak czy inaczej zdają sobie sprawę, że pieniądze
zarabiane daleko od rodziny to nie wszystko. Bo równie ważne jest zrozumienie, więź
rodzinna, miłość – to, co płynie z rozważania tajemnic narodzenia Syna Bożego, poszukiwania
miejsca w gospodzie, ucieczki do Egiptu... Te wszystkie uczucia osamotnienia, może
nawet strachu, poszukiwania ludzi życzliwych są przecież obecne i w naszym życiu.
Sytuacja
ludzkiego serca pozostaje zawsze ta sama, natomiast formy wyrazu, sposoby świętowania
wspólnej radości z pewnością są różnorodne. Co uderzyło, a może zaskoczyło księdza
biskupa podczas spotkań z tymi różnymi wspólnotami, jak powiedzmy Filipińczycy? Czy
może uczył się ksiądz biskup życzeń, np. w języku tagalok?
Bp
J. Kaleta: Przyznam, że te życzenia w różnych językach wychodzą raz lepiej, raz
gorzej, ale nie czuje się bariery językowej wśród ludzi, którzy są życzliwi. Wszystkie
błędy językowe, które się popełnia, pewna trudność z wyrażaniem tego, co się chce
powiedzieć – to wszystko jest ważne właśnie wtedy, gdy brak jest życzliwości i dobroci.
W tych wspólnotach, gdzie świętujemy Boże Narodzenie w Kazachstanie to wszystko schodzi
na drugi plan. Ważne jest bycie z tymi ludźmi.
W 2006 roku świętowaliśmy Boże
Narodzenie w Tengizie na największym polu naftowym w Kazachstanie. 24 grudnia to była
niedziela. Świętowaliśmy przed południem, bo potem jeszcze wracałem starą ładą 340
kilometrów, żeby odprawić o północy pasterkę. Ten samochód trochę się po drodze psuł,
chrząkał od czasu do czasu, jakby straszył, że zgaśnie, a ja śpiewałem kolędy przez
cały czas, ciesząc się właśnie ze spotkania z tymi ludźmi. Czułem, że ksiądz właśnie
w takich miejscach i w takim czasie jest szczególnie im potrzebny. Jakoś dojechałem
szczęśliwie późnym wieczorem do Atyrau, żeby sprawować pasterkę z udziałem przedstawicieli
ponad 20 narodowości. Kościół o 12:00 w nocy w ten kazachski roboczy dzień jest zwykle
pełny. To napawa nadzieją i daje siłę do zmagania się z niekiedy trudną rzeczywistością
powszedniego dnia.
My możemy tylko życzyć wielu łask Bożych i kolejnych
narodzin Chrystusa w kolejnych miejscach i wspólnotach, które będą powstawać... A
czego Ksiądz Biskup chciałby życzyć z tak daleka słuchaczom w Polsce
i Europie? Bp J. Kaleta: Niezależnie, czy jesteśmy blisko
z naszą rodziną pod jednym dachem, czy daleko, chciałbym życzyć poczucia, że każdy
z nas jest akceptowany i kochany, że może liczyć na swoich rodziców, dzieci, wnuków,
dziadków... Chciałbym życzyć poczucia, że żyjemy wśród przyjaciół. Co prawda, bywają
momenty trudne; ta przyjaźń czasami bywa szorstka, ale przecież święta Bożego Narodzenia
pozwalają wygładzić te wszystkie chropowatości. Czasami potrzeba zdobyć się na to
ciepło, dobroć, życzliwość; dać odczuć, że jesteśmy i chcemy być blisko tych, z którymi
złączył nas los więzami krwi, przyjaźnią czy mieszkaniem pod wspólnym dachem. Niech
to będzie czas radości, nadziei; niech to będzie czas poczucia takiego rodzinnego
ciepła i dobra.