Na Kamczatce Pasterkę odprawia się niejednokrotnie dopiero w styczniu. Trzeba bowiem
poczekać, aż zamarznie rzeka. „Tylko wtedy można dotrzeć do rozsianych na ogromnym
terytorium parafian” – mówi ks. Krzysztof Kowal, proboszcz najdalej wysuniętej na
wschód parafii rzymskokatolickiej świata. Jest ona trzy i pół raza większa od terytorium
Polski.
„Od Pietropawłowska, gdzie mieszkam, miałem do pokonania 650 km. Z
tego tylko 100 km asfaltu, a dalej trakt śnieżny i po drodze rzeka, którą trzeba w
Imię Boże przejechać” – tak jedną ze swych ubiegłorocznych Pasterek wspomina ks. Kowal.
Przyznaje, że wybrał się w drogę dopiero w styczniu, wiedząc, że rzeka będzie już
zamarznięta. Mimo to, jak dodaje, pewności, że ona będzie zamarznięta, nie ma nikt.
„Jechałem
do dziesięciu osób mieszkających na zamkniętym poligonie wojskowym – wspomina kamczacki
proboszcz. Tylko pięć z nich dostało pozwolenie uczestniczenia w Mszy. Boże Narodzenie
w ubiegłym roku spędziłem więc na stróżówce przy poligonie. Na jego teren nie zostałem
wpuszczony. Miałem przepustkę, jak był poprzedni dowódca, obecny uznał, że «jestem
niebezpieczny». Wpuszczono mnie tylko do szlabanu. I w takiej stróżówce, gdzie ledwo
zmieściło się sześć osób odprawialiśmy Pasterkę przy temperaturze 25 stopni poniżej
zera, ale to było w tym pokoiku, bo na zewnątrz było jeszcze zimniej: -42” – wspomina
ks. Kowal. Pracujący na Kamczatce kapłan dodaje z uśmiechem, że na zakończenie zresztą
bardzo krótkiej liturgii, żeby się rozgrzać i móc trochę porozmawiać, trzeba było
zrobić procesję. „To była najgorętsza Pasterka w moim życiu” - dodaje.
Kierowana
przez polskiego kapłana parafia na Kamczatce, leży na terenie diecezji św. Józefa
w Irkucku. Jest to najrozleglejsza diecezja świata, a pracuje w niej zaledwie jeden
biskup i czterdziestu kapłanów.