M. Dolores Stępień, przełożona generalna zmartwychwstanek o nowej błogosławionej
Czym dla zgromadzenia jest beatyfikacja matki Celiny Borzęckiej?
Ta
beatyfikacja jest wielką łaską, bo matka Celina jest teraz znana. Siostry na całym
świecie o niej mówią, piszą, upowszechniają jej życiorys. To wszystko dlatego, że
jest ona osobą różnorodną, która przyciąga każdego. Jako młoda dziewczyna chciała
być zakonnicą, ale rodzice się nie zgodzili. Weszła w związek małżeński i była w nim
szczęśliwa. Gdziekolwiek była i czuła, że to jest wolą Bożą, wszystko z siebie dawała.
Mąż ją kochał i ona kochała męża. Dwoje dzieci zmarło, co było dla niej przyczyną
cierpienia. Każda matka, która traci dziecko, może z nią jakoś współczuć. Potem została
wdową, bo mąż zachorował i umarł. Udała się do Rzymu z dwoma córkami zobaczyć, jaka
będzie ich przyszłość. Matka Celina jest przykładem i dla młodych, którzy żyją w małżeństwie,
a także dla tych, którzy szukają woli Bożej w swoim życiu. Matka Celina widziała potem,
że Pan Bóg nie tylko chce, żeby ona wstąpiła do zakonu, ale żeby założyła nowe Zgromadzenie.
Na tej drodze było wiele trudności.
Dla mnie matka Celina jest osobą oddaną
ludziom. Kochała rodzinę, kochała siostry, nie dbała o to, że było dużo pracy, dużo
cierpień. Angażowała się we wszystko. W momencie, kiedy już myślała, że przestanie
kierować Zgromadzeniem i że jej córka jest do tego gotowa, Pan Bóg wziął córkę do
siebie. Nauczyłam się od niej, że najważniejsze dla mnie i dla całego Zgromadzenia
jest pokazywanie światu, że najistotniejszą rzeczą dzisiaj jest nadzieja. Przecież
Jezus się narodził i dał nam nowe życie. Mimo że jej życie było tak ciężkie, matka
Celina wiedziała, gdzie iść, skąd czerpać nadzieję, by dawać ją innym. Myślę, że dla
każdej zmartwychwstanki to jest bardzo ważne, bo elementem naszego charyzmatu jest
bycie tymi, którzy dają nadzieję, i to z radością. Świat potrzebuje radości, bo przecież
jest Bóg, a także nadziei, bo Chrystus zmartwychwstał. I chociaż nie ma tylu powołań,
bo świat szuka przyjemności i ludzie zapominają, że jest Bóg, że jest wieczność i
że jest coś ponad sprawami doczesnymi, to musimy tam być, dla cierpiących, dla biednych,
dla wszystkich, którzy nas potrzebują, potrzebują uśmiechu, kilku słów nadziei. Chodzi
o to, żeby nasze życie było zgodne z tym, czego chciała matka Celina.
Siostra,
podobnie jak matka Celina, kieruje teraz Zgromadzeniem Zmartwychwstanek. Czego
się Siostra od niej uczy codziennie i czy prosi ją o pomoc w tym kierowaniu, bo przecież
nie jest to łatwe zadanie?
Ja się bardzo prędko nauczyłam,
że nie mogę działać sama i żeby więcej powierzać Bogu. Nawet w momentach, kiedy czuję,
że nie ma odpowiedzi, nie ma rozwiązania, nie wiem, co będzie, muszę sama wracać do
tego, czego uczyła matka Celina, że On zrobi to, czego ja nie mogę i że i tak można
iść naprzód. Bo inaczej człowiek nie mógłby wytrwać w tym wszystkim. Myślę, że zawsze
jest jakaś nadzieja i dzięki temu możemy robić to, co jest możliwe, tam gdzie jesteśmy,
bez względu na to, czy jesteśmy dwie, czy dziesięć, czy dwadzieścia.
Beatyfikacja
matki Celiny Borzęckiej to ogromny dar zarówno dla zgromadzenia, jak i dla Kościoła,
ale także podwyższenie poprzeczki, zachęta wobec zgromadzenia: musicie dalej wytrwale
pracować. Czy w jakiś konkretny sposób dziękujecie jako zgromadzenie za tę
beatyfikację?
Odpowiadamy na to, o co Kościół prosi, na to, czego najpierw
zgromadzenie od nas wymaga przez Konstytucje i przez nasz charyzmat. Chociaż nie jesteśmy
typowym zgromadzeniem misyjnym, siostry nabierają więcej Ducha, bo Kościół wzywa,
nawet gdy wydaje się, że mało możemy, bo jesteśmy małym zgromadzeniem. Kilka lat temu
przyjechał biskup z Tanzanii i prosił nas o przyjazd tam i o pomoc. Tam jest problem
z edukacją dziewczynek, nie ma dla nich szans i możliwości, bo uważa się, że one nie
potrzebują wykształcenia. Biskup prosił raz i drugi o przysłanie sióstr, a ja mówiłam
wciąż, że nie mam sióstr. Biskup zapewniał, że wszystko inne będzie dane, więc w zeszłym
roku wysłaliśmy siostry i zaczynają tam pracować. Niektóre z naszych sióstr są starsze
albo chore, a mimo to jeszcze jedziemy do Afryki. To jest wdowi grosz. My nie możemy
dwadzieścia czy sto sióstr wysłać, ale te kilka sióstr to jest nasz mały udział i
tam będzie coś się działo dla tych dziewcząt i ich rodzin. Zatem to jest nasz wkład
i siostry się o tę misję bardzo troszczą. Podobnie na Białorusi i w Argentynie, gdzie
budujemy dom dla dzieci ulicy, by mogły się wychowywać i żyć normalnym życiem.