2007-09-15 13:49:44

Homilia kard. Bertone na Święto Podwyższenia Krzyża (Kraków, 14 września 2007 r.) - dokumentacja


Czcigodni Bracia w Biskupstwie,
szanowni przedstawiciele Władz,
drodzy wierni!

„W owych dniach podczas drogi lud stracił cierpliwość. I zaczęli mówić przeciw Bogu i Mojżeszowi: czemu wyprowadziliście nas z Egiptu, byśmy tu na pustyni pomarli? Nie ma chleba ani wody, a uprzykrzył się nam już ten pokarm mizerny” (Lb 21, 4-5).

Wędrówkę Ludu Izraela przez pustynię, której dotyczy pierwsze czytanie dopiero co wygłoszone, w pewnym sensie można uznać za metaforę aktualnej sytuacji europejskiej. Również dzisiaj bowiem obywatele skarżą się i kontestują konieczną przecież modernizację systemów bezpieczeństwa społecznego, obawiają się imigracji i zastanawiają się, jak zachować własny dobrobyt. Nieraz, jak dawni Izraelici, posuwają się aż do tego, że oburzają się na Boga, tak jakby to On, Jego Kościół i chrześcijańskie zasady byli współodpowiedzialni za obecne kryzysy, gdy tymczasem mają oni – przeciwnie – istotną, niezbywalną rolę w ich rozwiązywaniu. Atakowanie Kościoła i wyśmiewanie go w gazetach, w debatach politycznych i w życiu publicznym stało się nierzadko kluczem medialnego sukcesu. W pewnych sytuacjach wydaje się „poprawne politycznie” żywić antychrześcijańskie uprzedzenia, przedstawiając je jako postawę jedyną do przyjęcia. Kontestowanie chrześcijańskiego dziedzictwa jest wybiegiem często stosowanym, by odwrócić uwagę opinii publicznej od złożonych problemów, które wymagałyby odpowiedzialnych, odważnych rozwiązań. Jak niegdyś w Ludzie Starego Przymierza, tak w Europie nie brak takich, którzy chcieliby osiągnąć dobrobyt bez wysiłku i szukają wolności niezależnie od prawdy, od posłuszeństwa Bogu i od naturalnego prawa moralnego.

W obliczu takiej sytuacji staje się jeszcze bardziej aktualne i wymowne przesłanie dzisiejszego święta Podwyższenia Krzyża. Nad światem również dzisiaj wznosi się krzyż Chrystusa. Wobec tajemnicy Boga, który z miłości do nas złożył siebie w ofierze na krzyżu, jawi się jeszcze wyraźniej „dramat” ludzkości. Ileż niewdzięczności, ileż złości, ileż słabości, ileż niemożności zaufania kryje się w ludzkich sercach! Równocześnie jednak krzyż Chrystusowy nadal daje ciche świadectwo niepowstrzymanej miłości Bożej, która swoją mocą miłosierdzia i przebaczenia zwycięża arogancję nienawiści i zła. Tylko miłość Boża jest w stanie wyzwolić nas od naszych niekonsekwencji, wybawiając nas z niewoli grzechu i śmierci.

Ta ważna prawda wiary chrześcijańskiej jest wyraźnie podkreślona w dzisiejszej perykopie Ewangelii, która przekazuje pewne urywki rozmowy Jezusa z Nikodemem. „Tak bowiem Bóg umiłował świat – mówi Pan – że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3, 16). Jeśli patrzymy na Chrystusa ukrzyżowanego, czyli wierzymy w Niego i Jemu się oddajemy, „mamy życie wieczne”, a w następstwie tego ziemska egzystencja staje się godna tego, by ją przeżywać, a co więcej, nasze pielgrzymowanie po tej ziemi daje nam sposobność, by przyczyniać się do przekształcania świata, w którym żyjemy, tak by bardziej odpowiadał pierwotnemu planowi Bożemu. Chrześcijaństwo bowiem liczy się dla rozwoju i wzrostu. A historia potwierdza, że Europa potrafiła dać z siebie to co najlepsze i rozwinęła cywilizację postępu na całym świecie jedynie wówczas i dlatego, że pozostawała trwale zakorzeniona w wartościach wziętych z wiary chrześcijańskiej, które stanowią integralną, niezbywalną część jej tożsamości. Przeciwnie, gdyby Europa nie chciała już pozostawać wierną temu duchowemu dziedzictwu otrzymanemu od chrześcijaństwa i nie zamierzała już dawać świadectwa swej wierze w Boga, który w Chrystusie objawił nam prawdę i miłość, wtedy nieuchronnie musiałaby propagować swą niewiarę, to znaczy przekonanie, że nie ma prawdy i sprawiedliwości, że nie ma dobra absolutnego, ale wszystko jest względne i zależy od arbitralnego wyboru człowieka, który uważa, że sam jest dla siebie bogiem. Wówczas jednak Europie zagraża pozostanie „pojęciem czysto geograficznym”, pozbawionym ideałów, które ją wyróżniały; a co więcej – trzeba to wyraźnie powiedzieć – w takim przypadku poszłaby ona w kierunku stawania się kontynentem negowania człowieka, a zatem kontynentem skazanym na rozkład czy, jak bardzo dalekowzrocznie stwierdził Benedykt XVI, na „pożegnanie się z historią”.

Pozwólcie teraz, że parafrazując rozdział 21 Księgi Liczb, dodam kilka refleksji pożytecznych dla nas, którzy – choć zaangażowani na różnym terenie i w różnych misjach – jesteśmy w każdym razie na pierwszej linii „europejskich prac konstrukcyjnych”. Świadomi, że mieszkańcy Europy są, tak jak Lud Boży, o którym mówi Pismo Święte, zagrożeni „kąsaniem przez węże”, czyli oddziaływaniem ideologii i logiką kompromisów, jeśli chcemy pomóc w ich „ratowaniu”, musimy przede wszystkim my sami patrzeć na Chrystusa na krzyżu i wierzyć głęboko, że tylko w Nim jest u samego korzenia zbawienie. Tylko bowiem od Chrystusa mogą pochodzić odpowiedzi na wyzwania i oczekiwania chwili obecnej, pozwalając nam wypracować odpowiednie rozwiązania w służbie przyszłości Kontynentu.

Dotykamy tu zasadniczego tematu: w życiu politycznym ważna jest demokratyczna rola większości, ale jeszcze bardziej konieczne jest respektowanie sprawiedliwości i prawdy, czego podstawą jest prawo Boże, wyraźnie dające się odnaleźć w prawie naturalnym. Trzeba ludzi, którzy oparliby się pokusom tego co służy do bezpośredniego użytku i nie popadali w łatwy pragmatyzm, który systematycznie usprawiedliwia kompromis co do istotnych wartości ludzkich jako nieuniknione akceptowanie rzekomego „mniejszego zła”. Trzeba ludzi, którzy nie przyjmowaliby bezkrytycznie opinii większości, ale wszystkimi godziwymi środkami starali się sprawić, by była ona zgodna co do wartości prawdy i sprawiedliwości, podejmując zaangażowanie, czy przynajmniej, by nie sprzeciwiała się rozmyślnie, z racji czysto ideologicznych, „rozsądkowi”. Dobrze wiemy, że wymaga to trudu, nieraz ciężkiego, ale kiedy działalność polityczna unika krzyża i nie respektuje wymogów prawdy i sprawiedliwości, nie jest już służbą ludzkości i dobru wspólnemu, ale ulega degradacji, stając się szukaniem własnych interesów czy zadowalaniem oczekiwań tylko pewnych partykularnych grup. Jawi się zatem wyraźnie, że kto chce pełnić autentyczną służbę na polu polityki, nieuniknienie musi w końcu iść pod prąd, ale na pewno nigdy nie wbrew rozumowi, a to najbardziej się liczy! Działalność polityczna staje się w tym przypadku wymagającą formą miłości i właśnie dlatego ten, kto chce prowadzić ją bezinteresownie, musi w końcu dojść do starcia z logiką i interesami partykularnymi. Nie może się zatem łudzić, że uniknie krzyża, czyli przeciwności, przeszkód i niepowodzeń. Św. Tomasz Moro, świetlany przykład męża stanu bojącego się Boga i szanującego prawdę, daje w tym względzie wspaniałe świadectwo.

Jak już wspomniałem, my chrześcijanie poprzez tajemnicę krzyża rozumiemy również prawdę o człowieku. „Syn Człowieczy”, który zawisł na krzyżu, przyjął taką samą naturę jak nasza, by pomóc nam zrozumieć, z czym wiąże się autentyczna miłość, dając nam poprzez swą odkupieńczą ofiarę siłę, by tę miłość wprowadzać w życie. Iść wiernie tą drogą to nie tylko udział świętych, ale propozycja sensu i wartości skierowana do każdego z nas, właśnie dlatego, że będąc ochrzczonym ma się wpisane powołanie do stawania się świętym. Jest to niewątpliwie uciążliwa droga: nie zamierzam minimalizować trudności. Dobrze wiem, że człowiek zdany tylko na swoje siły nie mógłby wypełnić tej misji. Właśnie dlatego każdy wierzący zaangażowany w politykę i administrację dobra publicznego musi karmić się duchowo modlitwą i częstym przystępowaniem do sakramentów oraz stale odnosić się w swoich wyborach i decyzjach do Ewangelii i do zasad nauki społecznej Kościoła. Jednym słowem, chrześcijanin zaangażowany politycznie winien czerpać inspirację od Chrystusa – który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć – patrząc na Krzyż jako na swoją kotwicę, przycumowującą go do prawdy i dobra. Inaczej, kiedy srożą się przeciwności, kiedy pobłyskują łudzące miraże i jest się wabionym silnymi pokusami, konsekwentne trzymanie się zasad chrześcijańskich byłoby przedsięwzięciem niełatwym, by nie powiedzieć wprost: niemożliwym!

Moglibyśmy w tym punkcie zadać sobie pytanie: Ilu z nas będzie żyło za 30, 40, 50 lat? Ileż mitów upadnie! Biada więc tym, co szukają natychmiastowego sukcesu, budując go na ruchomych piaskach łatwej popularności. Starajmy się raczej wznosić trwałą budowlę naszej egzystencji nie na piasku tego, co efemeryczne i przejściowe, ale na skale, która nie ulegnie zarysowaniu i zużyciu przez czas. Na skale Golgoty, na której wznosi się krzyż Chrystusa, sztandar zwycięstwa i znak niezachwianej nadziei. Jest oczywiste, że język krzyża wydaje się twardy i nieraz wzbudza lęk, ale doświadczenie świętych potwierdza, że uścisk wymieniony z Chrystusem ukrzyżowanym jest źródłem światła, pokoju i wewnętrznej radości. Widząc Go cierpiącym i opuszczonym czujemy się jakby ogarnięci nieskończoną miłością Boga i zachęceni, by pójść drogą nawrócenia. Znamienna jest w tym sensie refleksja Orygenesa, który, komentując Księgę Liczb, pisze: „Właśnie Jednorodzony, właśnie Syn Boży – mówię – pomaga; On broni, On strzeże, On nas pociąga do siebie... I nie wystarcza Mu być z nami, ale w pewnym sensie zadaje nam gwałt, by przyciągnąć nas do zbawienia; mówi bowiem w innym miejscu: gdy zostanę wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie” (Orygenes, Homilie o Księdze Liczb, XX, 3).

Zatem, drodzy Bracia i Siostry, krzyż ukazuje nam Boga, który podziela cierpienia ludzi; Boga, który nas kocha, który nie pozostał nieczuły i daleki od nas, ale przyszedł do nas i złożył siebie w ofierze dla naszego odkupienia. Jesteśmy instynktownie przywiązani do życia i nie chcielibyśmy go nigdy stracić. Chrystus uczy nas, że istnieje tylko jeden sposób, by go nie stracić: życie ocala się, kiedy się je daje. Mówi bowiem: „Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne” (J 12, 25). Oto drzewo naszego zbawienia – powtarza nam dzisiejsza liturgia. Aby nie rozbić się na morzu tego świata naznaczonego obojętnością, egoizmem, przemocą, utratą poczucia grzechu i lękiem przed śmiercią, uchwyćmy się tego świętego drzewa, a ono zaprowadzi nas do portu naszego zbawienia.

Panno Bolesna, która w godzinie krzyża stałaś się Matką wierzących, naucz nas iść za Twoim Synem ukrzyżowanym i zmartwychwstałym; pragniemy naznaczyć nasze życie logiką Krzyża, by wyprowadzić z wiary konsekwentne ewangeliczne świadectwo we wszystkich kręgach społeczeństwa. Pomóż nam, Matko Kościoła, być „zaczynem” i „ziarnem” miłości i pokoju wśród naszych współczesnych, a w szczególności wśród tych, którzy cierpią i czekają na znak nadziei. Amen!







All the contents on this site are copyrighted ©.