Co do młodych jestem optymistą - rozmowa z abp. Józefem Michalikiem
Przy okazji pobytu w Rzymie naszym gościem jest metropolita przemyski, a
zarazem przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Józef Michalik. Przeżywacie
taki „mały jubileusz”: 10 lat temu Ojciec Święty odwiedzał wasze tereny...
-
Tego rodzaju wydarzenie uważamy za znaczące i źle by było, gdybyśmy nie chcieli tego
pogłębić. Okazuje się, że z czasem nie traci ono wcale na swojej aktualności, a pomaga
na nowo odkrywać dary, które Papież przyniósł ze sobą, rozpoznawać wartości św. Jana
z Dukli, świętego, który przez całe wieki formował mentalność, pobożność i duchowość
polską, a wtedy właśnie został kanonizowany. Przeżyciem dla naszego regionu było spotkanie
z Ojcem Świętym, który był dla narodu, Kościoła i dla nas osobiście kimś bardzo ważnym.
Stanowiło ono punkt życiowego odniesienia i dobrze, że to odniesienie się w ten sposób
przedłuża, trwa. Jego wskazówki nie były tylko aplikowane do tego, co było 10 lat
temu, ale są aplikowane go tego, co będzie miało miejsce i za 100 lat. I zawsze będzie
można odnosić te jego refleksje, wyciągać wnioski – i dla siebie, i dla duszpasterstwa.
Ponadto trzeba szukać różnych form, trzeba być z ludźmi, chociażby na tej pielgrzymce,
ale i przy innych okazjach. Być z ludźmi, dla których ważne i potrzebne są różne wydarzenia,
słowa i ludzie... Dlatego myślę, że obecność tu księży, sióstr zakonnych ma z tym
jakiś związek, jest to rodzaj akcji powołaniowej, pogłębiania wizji chrześcijańskiej,
bliskości...
10 lat temu Jan Paweł II ukazał postać Jana z Dukli jako człowieka
również na nasze czasy. Czy przez te lata od kanonizacji kult ożył? Czy są konkretne
przykłady, że ten święty może nam patronować w sposób tak bardzo skuteczny? -
Kult jeszcze bardziej się zintensyfikował – tu nie ma wątpliwości. Zresztą był on
zawsze jakoś obecny. Św. Jan z Dukli to syn prostej polskiej rodziny, potem pustelnik.
Notujemy ożywienie ruchu rekolekcyjnego. W diecezji mamy 11 działających domów rekolekcyjnych.
Wszystkie są pełne i co jakiś czas otwieramy nowy. To zapotrzebowanie, ten głód duchowości
jest bardzo ważny, zresztą widoczny zarówno wśród młodzieży, jak i starszych. Kilka
lat temu widziałem, jakim problemem jest utrzymanie młodzieży gimnazjalnej w ciszy
podczas bierzmowania. Żeby nie było jakichś ekscesów mobilizowało się pięciu księży,
sześć sióstr zakonnych, czwórkę rodziców, a i tak ciągle coś się działo... Dzisiaj
wchodzę do katedry, czy innych kościołów, gdzie czeka 200-250 młodych ludzi: cisza
absolutna, nikt ich nie pilnuje... Dlaczego? Sam byłem zdumiony! Księża wynaleźli
metodę: obecność wśród nich, kontakt, ale i wspólna modlitwa, zamknięte rekolekcje
dla klas przygotowujących się do bierzmowania. A więc to jest jakaś droga: pustynia
na pustelni św. Jana z Dukli. Dzisiaj jest wielkie wołanie o „pustynię” w mieście,
w szkole, w domu, żeby był czas na przebywanie z Bogiem, ze sobą... Przy tym pamiętajmy,
że mówiąc o św. Janie z Dukli mówimy o człowieku, który ostatni okres życia przeżył
w niepełnosprawności, chorobie, jako niewidomy. Jednocześnie był poszukiwanym spowiednikiem,
który radośnie przeżywał swoje upośledzenie jako wybór. On nigdy nie był sam. Ludzie
szli za nim – i dawniej, i dzisiaj.
Mowa była o młodzieży... O młodzieży
także dyskutował episkopat w Kamieniu Śląskim na spotkaniu z okazji 750-lecia śmierci
św. Jacka...
- Tak. Wydaliśmy także krótki komunikat
do młodzieży, który będzie niebawem odczytany. Młodzież jest częścią naszego zatroskania
i to bardzo ważną częścią. Dlatego ten temat wraca i poświęcono mu większość sesji.
Gościliśmy ludzi zaangażowanych w różne formy duszpasterstwa młodzieży. Mówiliśmy
o obecności młodzieży w rodzinie, w szkole, w kościele, w parafii, w ruchach, we wspólnotach
i stowarzyszeniach. Myślę, że są już nowe doświadczenia zebrane w ciągu tych ostatnich
kilkunastu lat, z czego można skorzystać. To ważna sprawa, że chcemy mówić do młodzieży,
być z młodzieżą i żeby ona była z nami. Ważne są też pozytywne doświadczenia, jak
cały ruch Taizé, Światowe Dni Młodzieży (czasem kilkudniowe obchody w różnych diecezjach).
Trzydniowe spotkanie w Niedzielę Palmową w Przemyślu gromadzi co roku 5-6 tys. młodych
(chętnie by przyszło więcej, ale chcemy to raczej pogłębiać, niż poszerzać). Do przygotowania
takiej imprezy, do spotkań w grupach trzeba mieć 500 animatorów, których należy przygotowywać
cały rok! Ja myślę, że ta praca nie pójdzie na marne. Już widać jej efekty, choćby
przy okazji zjawiska emigracji. Rozmawiam z księżmi, którzy pojechali do Anglii, do
Irlandii czy gdzie indziej. Opowiadają, że przychodzą do nich młodzi: „Ja byłem w
oazie, niech nam ksiądz odprawi adorację!”. Sami ludzie budzą się, zapraszają księdza
– to jest błogosławiony znak. Nie można tej kategorii ludzi zostawiać, choć z drugiej
strony nie jest to najważniejsza kategoria i nie można jej wyodrębniać z całości duszpasterstwa,
bo Kościół jest organizmem i wszyscy mają tu prawo istnienia. Młodzi potrzebują świadomości,
że są ważni dla starszych, dla dzieci. Ale starsi muszą wiedzieć, że obok nich są
inni ludzie. Taki wolontariat... Pielgrzymki młodych ludzi... To dzięki nim zapełnia
się kościół. Wiadomo, że są pewne problemy wieku i pewne kryzysy w określonych sytuacjach
i środowiskach, ale jestem wdzięczny Panu Bogu, że nas nie opuszcza i budzi w sercach
tych młodych ludzi takiego ducha, który i nam jest potrzebny, bo i nas zapala.
Kategoria
ludzi, co do której zabierał ostatnio głos Kościół to są m.in. pielęgniarki.
Z jednej strony istnieje sprawa godziwego wynagrodzenia za dobrą pracę, z drugiej
kwestia dobra większego, służby chorym, sprawa godziwych form protestu. Co można powiedzieć
w tej sytuacji?
- Problem jest złożony. Z jednej
strony nie można szukać rozwiązań doraźnych, gdzie o 50 czy 100 złotych podniesie
się pensję i jest spokój. To była metoda z poprzednich lat i z tego nic nie wynika.
Trzeba poszukiwać rozwiązania systemowego. Protesty coś mówią, ale wydaje mi się,
że już powiedziały one więcej, niż chciały powiedzieć. To nie tylko problem pielęgniarek
i służby zdrowia, który trzeba rozwiązać. Myślę, że jednak rząd ma do zaproponowania
pewne rozwiązanie i tutaj trzeba się domówić. Myśmy o to apelowali. Natomiast protest
też musi być godziwy, jeśli odpowiedź z drugiej strony ma być uczciwa. To wymaga spokoju,
konsekwencji, rozmowy, ale i odpowiedzialności. Protest nie jest wolny od uwikłań
politycznych – wszyscy to widzą. Ale mimo wszystko trzeba to rozwiązać. Jestem dobrej
myśli. Są podejmowane pewne kroki ze strony ministra i premiera i myślę, że znajdzie
się rozwiązanie. Tym niemniej trzeba szukać dalekosiężnych programów, rozwiązań systemowych,
bo przecież nie wolno dopuszczać do upośledzenia całych kategorii pracowniczych. Z
drugiej strony wiadomo, że uporządkowanie systemu płacowego w chorej polskiej sytuacji
nie jest proste. To jest niemożliwe, by człowiek żył w Polsce za 800 złotych. Jeden
udaje, że nie widzi, drugi udaje, że pracuje, a trzeci udaje, że płaci. To jest wielki
dramat. Dobrze, że się o tym mówi i mam nadzieję, że znajdzie to jakieś rozwiązanie.
Z
ludzkimi dramatami, ale i z uwikłaniem politycznym związany jest również proces lustracji.
W Polsce rozpoczęty on został w sposób otwarty, nawet dość jednostronnie, poczynając...
od Kościoła. Kościelna komisja historyczna zakończyła kwerendę, opublikowano komunikat.
Co dalej? - Po pierwsze Kościół pokazał, że lustracji się nie boi.
Zawsze to głosił i poszedł po tej linii. Ale trzeba też powiedzieć, że mamy tu do
czynienia z typowym przykładem manipulacji. Najpierw był wielki krzyk wokół jednego
człowieka, wokół Kościoła. O co tu chodziło?! Niektórym naiwnym mogło rzeczywiście
chodzić o oczyszczenie i zachowali się tak, jak się zachowali. Ale tych, którzy najgłośniej
krzyczeli nie można usprawiedliwiać, bo Kościół nie jest prawnie zobowiązany do dokonywania
lustracji. A są pewne kategorie ludzi, które były zobowiązane i chcą przeskoczyć ten
problem. I chyba dobrze się stało. Biskupi wykazali pokorną odwagę w spojrzeniu na
siebie. Chcą pokazać, jak wyglądała ich karta życiowa. I okazuje się, że owszem, mogły
być pewne uwikłania w odniesieniu do wyjątkowych jednostek, ale trzeba ustalić tu
kryteria: co to jest kolaboracja, co to była tajna współpraca? Po pierwsze, zobowiązanie
na piśmie, albo wobec świadków, nie budzące wątpliwości oraz wykonywanie poleceń.
Jeśli któryś z tych elementów się nie sprawdzał to oskarżany człowiek może się czuć
pokrzywdzony i mam na to przykłady. Niektórych z nas zapisywano, nie pytając, ani
nie mówiąc o tym. Wystarczyło, że pracownik Urzędu Bezpieczeństwa wręczając paszport
czy rozmawiając przy tej okazji, zapisywał księdza jako tajnego współpracownika i
nie musiał się niczym wykazywać, a otrzymywał premię. Ja znam ten przypadek na własnej
skórze, dlatego mam prawo mówić, bo wiem co to znaczy być oskarżonym i co to znaczy
przeżywać na sobie to piętno, kiedy samemu nie czuje się winnym. Zbyt dobrze wiedziałem,
w jakim systemie żyję i co mi wolno, a czego nie. Natomiast niektórzy próbowali się
wymknąć, rozmawiać, dawać pół znaczące odpowiedzi. Tych też nie można oskarżać o współpracę.
Natomiast kiedy przyszło do lustracji dziennikarzy, kategorii, która się chce czynić
sumieniem narodu...? Jakie to sumienie – chore! Ja nie mówię żeby wieszać ludzi, broń
Boże, ale kryterium prawdy musi być do wszystkich jednakowe. A tymczasem nawet parlamentarzyści
będą głosić możliwość nie dostosowania się do prawa. Czy to zmierza do uzdrowienia
narodu, jego ducha, sumienia, moralności czy etyki?! Zresztą problemów jest więcej,
zobaczmy jak reagują nasi parlamentarzyści nawet w sprawie obrony życia, czy innych
praw. Mimo wszystko naród przez te wydarzenia musi być wychowywany i nie może zabraknąć
głosu Kościoła o obiektywizowaniu prawdy, o tym, że sumienie zbiorowe jest złożone
z jednostkowych głosów i nie można się odwoływać do zbiorowego sumienia partii, bo
to już przerabialiśmy i mamy tego dosyć. Każdy musi brać odpowiedzialność za to co
mówi i czyni. Myślę, że dzisiaj trzeba o tym mówić i głosić właśnie potrzebę większego
radykalizmu, wierności prawdzie, wierności w zachowywaniu uczciwych, uchwalanych praw.
W przeciwnym razie znów znajdziemy się w sytuacji, kiedy władze nie będą w stanie
uchwalić praw, zarazem sprawiedliwych i obowiązujących, bo ludzie będą szukali wymówek,
uskoków. I to jest choroba, z której nie wyzdrowiejemy, jeśli etyka nie pójdzie przed
polityką, jeśli etyka nie stanie u podstaw osądu, jeśli sumienie weryfikowane obiektywnymi
normami prawa naturalnego i objawionego nie znajdzie zastosowania w codziennym życiu.
Widzimy, że przez lustrację biskupów czy księży staliśmy się przykładem człowieka
wystawionego do bicia. Co dalej? Dokonało się to, co się dokonało. Trzeba też wiedzieć,
że efekty badań komisji zostaną przekazane Stolicy Apostolskiej i ona zdecyduje. Jestem
przekonany, że żadnych dramatycznych reakcji nie należy oczekiwać, bo te, które zaistniały,
były aż nadto dramatyczne i niepotrzebne Kościołowi w Polsce.
...Choć
przyniosły owoc samooczyszczenia w pewnym sensie...
- Tak, na pewno, z
tym, że takie samooczyszczenie nie dokonuje się bezboleśnie. Dokonało się z wielkimi
ofiarami, ale pozwoli to podnieść czoło, bo nie ma się czego ostatecznie teraz wstydzić,
nie mamy czego ukrywać. Dzisiaj są takie czasy, że wszyscy sądzą wszystkich, więc
nie może być kategorii ludzi wyjętych spod tego publicznego osądu i ja myślę, że autorytet
Kościoła wcale na tym nie stracił, ku zasmuceniu tych wszystkich, którzy czekali,
że już upadnie, że Kościół się już nie podniesie. Nie, Kościół nie działa własnymi
siłami, nie cnotą biskupów czy księży. Kościół działa mocą Tego, który Go założył
i my grzesznicy mamy się z Nim jednoczyć. I to będzie nasza siła. To On umierał na
krzyżu za nas, a nie my za jakieś zasady. Natomiast szkoda, że te wielkie siły, które
zmobilizowano, że ta „bomba atomowa”, którą wyprodukowano, skończyła się gwizdkiem.
Nie oczyściła tych, których oczyścić powinna, bo księża nie mają dzisiaj takiego wpływu
ani na uchwalanie prawa, ani na obraz Polski za granicą, ani gdzie indziej. Natomiast
to co się dzieje, czego jesteśmy świadkami jest bolesne. Bo nie jest służbą narodowi
obnoszenie się po wszystkich porządnych i mniej porządnych pismach, gazetach, czy
studiach z ciągłym szukaniem wroga w Kościele, który jest największym przyjacielem
człowieka dzisiejszych czasów.
Życie idzie do przodu, Kościół też idzie
do przodu. W Polsce zmiany w ostatnim czasie były dosyć znaczne. Jest nowy biskup
w Płocku, Koszalinie i przede wszystkim nowy metropolita w Warszawie, a od niedawna
także nowy sekretarz generalny episkopatu. Należy oczekiwać czegoś nowego w duszpasterstwie?
Wyzwania
są wielkie, a wymiana pokoleń jest rzeczą normalną. Jest to wyraz strategii Kościoła
posoborowego, który pewne granice czy sugestie zostawił Kościołowi na wszystkich poziomach,
także na szczeblu diecezji, narodów, krajów. Zawsze nowi ludzie wnoszą nowe pomysły,
perspektywy, będą się pokazywać nowe twarze. Natomiast bądźmy przekonani, że prasa
ma swoich ulubieńców, których będzie lansować, lud ma swoich bohaterów, a Bóg ma wszystkich,
więc wszyscy się znajdą, wszyscy są potrzebni. Natomiast czy podołamy wyzwaniom duszpasterskim
w Polsce? Będziemy próbowali. Sądzę, że przed nami wiele problemów, chociażby kwestia
obecności kościołów w miastach albo na wioskach oddalonych o 7-10 km od parafii. Te
kościoły filialne w wielu częściach Polski są wręcz wołaniem do nieba. Formacja duchowieństwa,
nas wszystkich: biskupów i księży też jest wielkim wyzwaniem, żebyśmy byli przede
wszystkim ludźmi Chrystusa ubogiego, autentycznego, który za Słowo, za Ewangelię,
za Królestwo Niebieskie oddał życie. To jest dla nas ciągle ideał i myślę, że te wysiłki
trzeba będzie mnożyć, szukając, w jaki sposób trafić do ludzi. Wydaje się, że nowe
formy duszpasterskie: te wspólnoty, grupy, pomagają przeżywać nieustanny proces stałego
nawrócenia i realizować hierarchię wartości według właściwego klucza, a nie według
tego klucza, który nam podpowiada dzisiejszy świat. Ja jestem optymistą, gdyż przychodzą
ludzie młodzi, którzy wykazali się umiejętnościami, dobrym przygotowaniem. Nie lękają
się życia, nie lękają się szukania nowych form. Jestem pełen nadziei, że to co pokolenie
przed nami wypracowało i zostawiło, nie będzie zmarnowane, ale ubogacone.