2007-06-08 16:51:20

Konwertyci czasu wojny


W okresie poprzedzającym II wojnę światową powszechne były uprzedzenia do żydowskich konwertytów. Na tym tle dobrze zrozumiałe są słowa kard. Augusta Hlonda z jego słynnego listu pasterskiego z 1936 r., w którym zachęcał, by Żydów proszących o przyjęcie do Kościoła „witać radośnie w chrześcijańskich szeregach”. Prymas zdawał sobie sprawę, że na ogół niezbyt chętnie ich wówczas w tych szeregach widziano. Było tak zresztą już od dawna. W XVIII i XIX-wiecznej Polsce można było usłyszeć takie powiedzenia, jak np.: „chłop spanoszony, Żyd chrzczony, wilk chowany – to wszystko diabła warte”, albo jeszcze agresywniejsze: „Żyda ochrzczonego tylko utopić”. Na przełomie XIX i XX w. niepochlebne opinie o neofitach pojawiały się w publicystyce, a także w utworach literackich, w których dominował negatywny typ konwertyty z judaizmu, choć zdarzały się pod tym względem warte odnotowania wyjątki, takie jak powieści Michała Bałuckiego czy Mariana Gawalewicza. W formacji seminaryjnej zalecano przyszłym księżom, by pochopnie prozelitów z żydostwa do Kościoła nie przyjmowali, przestrzegając, że „rzadko ze szczerych zamiarów się nawracają”. Ostrożność w tej kwestii była oczywiście uzasadniona. W konwersjach niepoślednią rolę odgrywały często czynniki zupełnie pozareligijne, tak społeczne czy ekonomiczne, jak też psychiczne. Zdarzali się nabieracze, którzy dla materialnych korzyści kilkakrotnie przyjmowali chrzest, nieraz nawet u duchownych różnych wyznań. Jednak przypadki tego typu przesadnie generalizowano. Rzadko tylko w publicystyce przypominano postacie wybitnych żydowskich konwertytów z XIX w., takich jak karmelita Augustyn Herman Cohen czy bracia Ratisbonne.

Takie powszechne nastawienie, wiążące się często z negatywnym stosunkiem do wszystkiego co żydowskie, sprawiało, że neofici starali się na ogół całą swoją żydowskość zapomnieć i zatrzeć. Nie wnosili zatem do Kościoła duchowego bogactwa, jakie odziedziczyli z judaizmu. Uważani przez swoich nowych współwyznawców nieraz wprost za katolików niższego rzędu, nie mieli się przed nimi czym chlubić. Wartości żydowskiej tradycji nie zostałyby docenione, a co więcej, propagującym je zarzucono by działalność szkodliwą dla chrześcijaństwa. Prowadziło to do paradoksalnej sytuacji, że żydowscy konwertyci stawali się antysemitami, czy tak ich przynajmniej z przekąsem określano. W prasie spotkać można było takie wyrażenia, jak „przechrzczeni antysemici”.

Wobec zagłady, w której hitlerowcy kierowali się kategoriami rasowymi, wspomniane stereotypy straciły wszelkie podstawy. Przyjęcie chrztu przez Żyda z punktu widzenia okupantów niczego w jego sytuacji nie zmieniało. Życie można było uratować jedynie pozorując aryjskie pochodzenie, w czym mogła ewentualnie pomóc fałszywa metryka chrztu, przyjętego rzekomo w pierwszych dniach po urodzeniu. I wiele takich metryk wystawiono. Według prof. Władysława Bartoszewskiego, który działał podczas wojny w Radzie Pomocy Żydom „Żegota”, organizacja ta przez niewiele ponad 2 lata rozprowadziła więcej niż 100 tys. fałszywych dokumentów, w tym liczne metryki chrztu.

Jednak ta właśnie sytuacja nieraz oczyszczała motywację konwertytów z judaizmu. Tak o ich udziale w nabożeństwach w warszawskim kościele Wszystkich Świętych, który znalazł się na terenie getta, pisze we wspomnieniach zatytułowanych Historia jednego życia Ludwik Hirszfeld, katolik żydowskiego pochodzenia: „W niedzielę wszyscy chrześcijanie, nie tylko katolicy, chodzili na Mszę. Uczęszczali wszyscy: lekarze, adwokaci… I ci, dla których chrzest był wyrazem wiary, i ci, dla których był symbolem narodowym, i ci, którzy w swoim czasie chrzcili się dla interesu. Ale wszyscy odczuwali potrzebę, by zebrać się przynajmniej raz tygodniowo w kościele na nabożeństwie”.

Prof. Hirszfeld zastanawia się nad motywacją tych, którzy w żydowskiej dzielnicy przyjmowali sakrament chrztu: „Dużo ludzi chrzciło się w dzielnicy – i starszych, i młodych, nieraz całymi rodzinami. Były między nimi moje uczennice i uczniowie. Nieraz proszono mnie na ojca chrzestnego. Jakie motywy mogli mieć ci ludzie? Korzyści bowiem nie mieli żadnej, zmiana wiary w niczym nie zmieniała ich stanowiska prawnego. Nie! Pociągał ich urok religii miłości. Religii wyznawanej przez naród, do którego się czuli przynależni. Religii, w której nie ma, a przynajmniej nie powinno być miejsca na nienawiść”.

Ludwik Hirszfeld wspomina jedną ze swoich chrześniaczek z tego tragicznego okresu: „Stoi przede mną w czasie chrztu moja słuchaczka. Nos semicki, usta grube, ale w oczach widzę głębokie pragnienie ludzkiej sympatii, którą chce odwzajemnić pełnią wezbranego serca. Przyjdą ludzie potężni, chodzący po szczytach społecznych, kapłani nowej religii. I wezmą tę małą Żydóweczkę za rękę, uchronią przed nienawiścią i pozwolą jej być dobrą. Bo chrześcijaństwo doszło do potęgi, gdyż nieszczęśliwym i wzgardzonym nadało prawo równości i godności człowieczeństwa. Równości przed Bogiem. Więc może… i przed człowiekiem?”.

Udzielanie chrztu Żydom było jedną z przyczyn męczeńskiej śmierci Ukraińca, bł. Omeliana Kowcza, proboszcza w Przemyślanach koło Lwowa. Tego greckokatolickiego księdza diecezjalnego, żonatego i ojca sześciorga dzieci, beatyfikował podczas podróży na Ukrainę Jan Paweł II. Wielu Żydów zwracało się do ks. Kowcza z prośbą o chrzest. Przed udzieleniem sakramentu pouczał ich on o prawdach wiary krótkimi katechezami. Kiedyś Niemcy zagonili na rynek w Przemyślanach około setki Żydów, których zamierzali tego dnia wymordować. Ogłosili im: „Wy wszyscy idziecie na śmierć. Jeżeli jednak ktoś z was złoży zeznanie, że ks. Kowcz bierze pieniądze albo podarunki za udzielanie chrztu Żydom, ocali swe życie”.

Nikt z czekających na śmierć Żydów nie zgłosił się jednak, by złożyć takie fałszywe świadectwo, mimo iż ogłoszenie wielokrotnie powtarzano. Nieraz krytykowano ks. Omeliana za udzielanie chrztu Żydom. Ludziom ubliżającym mu z tego powodu wskazał on kiedyś na grupę ofiar zagłady, pędzonych właśnie ulicą. Powiedział: „Popatrzcie na tych biedaków prowadzonych na rozstrzelanie! Przechodząc przed cerkwią żegnają się znakiem krzyża. A dlaczego? Jeżeli chociaż ktoś jeden z tych wszystkich, których ochrzciłem, robi to ze względu na przyjętą wiarę i dlatego jest gotowy umrzeć jako chrześcijanin, to ja też jestem gotowy znieść wszelkie obelgi za udzielanie chrztu Żydom”.

Postawy greckokatolickiego kapłana nie rozumiał nawet jego własny syn Myron. Był on wtedy klerykiem we lwowskim seminarium. Będąc w domu na feriach świątecznych próbował przekonać ojca, by przestał chrzcić Żydów, którzy coraz tłumniej przybywali wówczas do jego domu. Mówił mu: „Dlaczego ci Żydzi wciąż jeszcze do nas przychodzą? Czy nie widzą, że hitlerowcy likwidują wszystkich, nie robiąc żadnych różnic między ochrzczonymi i nieochrzczonymi? Mordują każdego! Doszukują się pochodzenia żydowskiego do czwartego i piątego pokolenia! Zabijają tych, którzy już dawno byli ochrzczeni! Tato, nie narażaj się w ten sposób na niebezpieczeństwo! Będziesz miał kłopoty z niemiecką policją!”. Bł. Omelian spojrzał wówczas na syna przenikliwym wzrokiem i po chwili powiedział mu spokojnie, ale ze smutkiem: „Myron, ty dobrze wiesz, jak jestem dumny z tego, że chcesz zostać księdzem. Niestety jednak nie jesteś jeszcze gotowy. Nie rozumiesz wystarczająco swojego powołania kapłańskiego”.

Przyszły męczennik zaproponował synowi, by po wakacjach nie wracał do seminarium, tylko podjął na uniwersytecie studia świeckie. Myron odczuł wówczas ogromny wstyd. Powrócił do seminarium i z czasem został księdzem. Dzięki słowom i przykładowi ojca lepiej zrozumiał znaczenie kapłańskiego powołania. Ks. Omelian Kowcz zakończył życie na Majdanku 25 marca 1944 r. Przed śmiercią w obozie koncentracyjnym tak pisał: „Tu jesteśmy wszyscy równi: Polacy, Żydzi, Ukraińcy, Łotysze, Estończycy. Ze wszystkich obecnych ja jeden jestem księdzem. Widzę tu Boga, jedynego i takiego samego dla wszystkich, niezależnie od różnic religijnych, jakie są między nami. Może nasze Kościoły są różne, ale w nich wszystkich króluje ten sam wielki Bóg Wszechmogący. Kiedy odprawiam Boską Liturgię, oni wszyscy razem się modlą. Odmawiają różne modlitwy, ale czyż Bóg nie rozumie wszystkich języków? Umierają w różnych sytuacjach, a ja staram się pomóc im przejść przez ten most, jakim jest śmierć”.
 
 Aleksander Kowalski







All the contents on this site are copyrighted ©.