Publikujemy oświadczenie abp. Stanisława Wielgusa ogłoszone przez Biuro Prasowe Konferencji
Episkopatu Polski:
Oświadczenie
W związku z medialnymi informacjami
na temat mojej współpracy z SB i wywiadem PRL oświadczam co następuje:
Już
jako młody kapłan pracujący w duszpasterstwie lubelskim byłem przedmiotem ataków ze
strony SB, która inwigilowała mnie i prześladowała za moją pracę z młodzieżą. Zaatakowano
mnie jako wroga Polski Ludowej w "Kurierze Lubelskim" oraz w "Faktach i Myślach" w
marcu 1965 r. Po tych publikacjach zostałem wezwany do Urzędu Wyznań na rozmowę, na
którą nie poszedłem. W kilkanaście dni potem Wydział Finansowy w Lublinie nałożył
na mnie wysoką karną kontrybucję. Wielokrotnie, przez kilka lat nawiedzany byłem przez
poborcę podatkowego. Z uwagi na moje ówczesne ubóstwo najścia te nie przyniosły żadnych
rezultatów, tym bardziej, że byłem w latach 1965-68 studentem filozofii KUL.
W
roku 1967 chciałem wyjechać, w ramach organizowanej przez władze kościelne wymiany
katolickich studentów między Polską i NRD. W związku z tym udałem się biura paszportowego.
Przyjął mnie funkcjonariusz SB, który zarzucał mi, że na kazaniach krytykuję władze
PRL. Na dowód tego odegrał z magnetofonu fragment jednego z moich kazań, w którym
istotnie były takie treści. Zagroził mi poważnymi konsekwencjami jeśli to się będzie
powtarzało. Po pewnym czasie jednak otrzymałem odpowiedni dokument, pozwalający na
wyjazd do NRD. Od tamtej pory byłem przy różnych okazjach nawiedzany przez tego funkcjonariusza.
Tych wizyt było kilkanaście. Nigdy nie podpisałem żadnej deklaracji współpracy z SB
i nigdy nie uważałem się za współpracownika SB. W rozmowach, które prowadziłem mówiłem
wyłącznie o sprawach ogólnych, o sytuacji międzynarodowej, o sytuacji ekonomicznej
w kraju itp. Stanowczo protestuję przeciwko fałszywej opinii jakobym funkcjonariusza
SB informował o pracownikach KUL, Kurii czy o kapłanach Diecezji Lubelskiej, albo
o jakichś rzekomych rozgrywkach personalnych w KUL czy w Kurii. Nie podawałem złych
charakterystyk kogokolwiek z księży i pracowników KUL. Poza stwierdzeniami ubowca
nie ma na to żadnych dowodów. Pamiętam, że kiedyś zapytał mnie co w moim środowisku
mówi się o śmierci Pyjasa. Wówczas powiedziałem, że wszyscy moi znajomi uważają, iż
mordu dokonała milicja. Funkcjonariusz się wówczas żachnął i gwałtownie dowodził,
że to nie jest prawdą. Wbrew opublikowanej opinii funkcjonariusza nie dostarczałem
nigdy żadnych materiałów na czyjkolwiek temat. Nikogo nie podsłuchiwałem, ani nie
nagrywałem. Nie miałem wówczas pojęcia o posługiwaniu się magnetofonem. Charakterystyka
mojej osoby zawarta w ubowskich materiałach jest tak odbiegająca od prawdy, że nigdy
bym się na jej podstawie nie rozpoznał gdyby była anonimowa. Przypisuje mi bowiem
cechy i umiejętności, których nie posiadałem, np. znajomość języka hiszpańskiego czy
też posiadanie w tym czasie wielu zagranicznych publikacji, sposobu świeckiego prowadzenia
życia itd. Jest to wyraźna chęć przecenienia mojej osoby, by się pochwalić z jak ważnymi
ludźmi funkcjonariusz ma kontakt. Tymczasem ja nie byłem wówczas żadną ważną, nadzwyczajną
osobą. Żyłem spokojnie na marginesie życia uniwersyteckiego. Opinia funkcjonariusza
SB zawiera wyraźne przekłamania na temat mojej pracy w KUL. Nie byłem wówczas adiunktem,
lecz pracownikiem dokumentalistą pracującym w dwuosobowym zespole w Zakładzie Historii
Kultury w Średniowieczu. Nie miałem żadnych wykładów na uniwersytecie. Byłem tak zapracowany,
że przez lata nie spotykałem się w szerszym gronie z ludźmi uniwersytetu czy diecezji.
Głosiłem jednak bardzo wiele kazań w Lubelskiej Diecezji. Fałszem jest, że udzielałem
opinii na temat nastrojów dotyczących zdarzeń w marcu 1968 roku i w grudniu 1970 roku
o czym informuje funkcjonariusz. Przez cały marzec nie było mnie w Lublinie, ponieważ
prowadziłem wówczas rekolekcje w kilkunastu parafiach wiejskich Diecezji Lubelskiej
i z żadnym funkcjonariuszem się nie spotkałem. Przez cały grudzień i do połowy stycznia
1970 roku chorowałem na zapalenie płuc i poza rodziną z nikim nie miałem kontaktu.
Fałszem jest także jakobym mówił coś cynicznie o tzw. "czarnej międzynarodówce". Fałszem
jest jakobym dzięki UB uzyskał mieszkanie własnościowe. Z uwagi na to, że diecezja
nie miała mieszkań dla księży pracujących poza duszpasterstwem, za zgodą władzy duchownej
zapisałem się, tak jak każdy to mógł uczynić w tym czasie, do własnościowej spółdzielni
mieszkaniowej. Wpłaciłem odpowiedni wkład finansowy i po czterech lub pięciu latach
oczekiwania uzyskałem przydział na mieszkanie o powierzchni ok. 35 m.
Nieprawdą
jest jakobym z inspiracji SB starał się o stypendium w Niemczech. Starania o to stypendium
rozpocząłem w 1973 na podstawie informacji ogłoszonej przez Uniwersytet. Spełniałem
przewidziane warunki więc złożyłem odpowiednie podanie za pośrednictwem Konsulatu
RFN, by uniknąć cenzury. Gdy podjąłem starania o paszport w Lublinie, poinformowano
mnie, że w tej sprawie muszę się udać do Warszawy pod wskazany (dziś nie pamiętam)
adres. Zgłosiłem się do swojego biskupa Piotra Kałwy i zapytałem co mam robić. Powiedział
wówczas, że moje badania naukowe są ważne dla Kościoła i mogę pojechać na spotkanie
zachowując ostrożność w rozmowach. We wrześniu 1973 roku pojechałem pod wskazany adres.
Rozmawiali ze mną dwaj funkcjonariusze wywiadu. Powiedzieli że paszport otrzymam pod
warunkiem, że nawiążę kontakt z Ost-Europa-Institut w Monachium. Powiedziałem, że
będę się starał ten kontakt nawiązać. W ciągu kilku godzin instruowano mnie jak mam
przekazać zdobyte informacje. Do kogo napisać odpowiednią kartkę i dokąd pojechać
na spotkanie. Potem zostawiono mnie samego, bym napisał, co będę robił w Monachium.
Napisałem więc o moich ówczesnych zamierzeniach i planach naukowych, do realizacji
których konieczny był mój wyjazd do Monachium. Moje oświadczenie znajduje się w materiałach
wywiadu. Żadnej deklaracji o współpracy z wywiadem wówczas nie podpisywałem. Nigdy
ani przez chwilę nie zamierzałem realizować powierzonego mi zadania. Nie podjąłem
w tym kierunku żadnych kroków. Przebywając w Monachium nie miałem także żadnego kontaktu
z Polakami. Następny atak wywiadu na moją osobę miał miejsce w roku 1977 w związku
z moim naukowym wyjazdem do Szwecji. Także nic nie podpisywałem i nie podjąłem żadnych
kroków, których oczekiwał wywiad. Najgorszy był mój wyjazd do Monachium w r. 1978.
Miałem wówczas spotkanie z bardzo brutalnym funkcjonariuszem wywiadu, który wrzaskiem
i groźbami, że mnie zniszczy, skłonił mnie do podpisania deklaracji współpracy z wywiadem.
Była to moja chwila słabości. Zawsze żałowałem że nie zrezygnowałem wówczas z mojego
wyjazdu. Tym razem wywiad oczekiwał ode mnie, że nawiążę kontakt z rozgłośnią Wolna
Europa. Żadnego kontaktu nie podjąłem. Nigdy nie byłem w rozgłośni. Nigdy też nie
rozmawiałem z żadnym z jej pracowników. Jeden raz (a nie dwa jak fałszywie podano)
przy okazji mojego pobytu w kościele św. Barbary rozmawiałem najwyżej kilka chwil
z Księdzem Kirschke na temat mojej pracy duszpasterskiej w tej niemieckiej parafii,
w której wówczas mieszkałem. Występujące w materiałach pseudonimy zostały mi nadane
przez funkcjonariuszy. Bzdurne są zawarte w materiałach dywagacje na temat moich
rzekomych planów długotrwałego pobytu za granicą w celach szpiegowskich. Nigdy nie
przyszło mi nic takiego do głowy. Moje cele naukowe realizowałem w tamtych trudnych,
dziś dla młodych ludzi niewyobrażalnych czasach, w zaplanowany wcześniej sposób i
określony ściśle z moimi władzami kościelnymi i uniwersyteckimi. Nic ponadto. Żadnego
zadania wywiadowczego nie zrealizowałem. Przyznaje to w opublikowanych na mój temat
materiałach sam funkcjonariusz, pisząc co następuje: "Oceniając całokształt sprawy
uważam, że "Grey" nie spełnił zadań, które przyjął do wykonania przed wyjazdem za
granicę. Zachował bierność i daleko idącą ostrożność na odcinku realizacji zadań szczegółowych:
brak naprowadzeń, zupełna pasywność na odcinku nawiązywania znajomości z ludźmi wchodzącymi
w zakres naszego zainteresowania, zignorował zadanie dot. rozpracowania ukraińskich
ośrodków nacjonalistycznych w Monachium itd."
Z przedstawionych w materiałach
relacji wynika, że przypisano mi różne złe intencje i złe postawy w stosunku do Kościoła.
Jest to fałsz. Nie istnieje żadna dowodząca tego dokumentacja, poza słowami funkcjonariusza,
który po swojemu widział moją osobę i całą sprawę. Nigdy nie zdradziłem Chrystusa
i Jego Kościoła, ani w czynach, ani w słowach, ani w intencjach. Nigdy nie wyrządziłem
nikomu żadnej krzywdy swoimi czynami czy słowami.
Nie chcę się usprawiedliwiać.
Wiem, że nie powinienem utrzymywać żadnych relacji ze służbami PRL. Żałuję tego bardzo,
że w ogóle podjąłem wyjazdy zagraniczne, które te kontakty spowodowały. Wydawało mi
się jednak wówczas, że moim obowiązkiem jest prowadzenie wartościowych badań naukowych
i kształcenie się dla dobra Kościoła.