Nadchodzi nasza nadzieja - adwentowe rozważanie ks. Horaka
„Chwila bowiem tuż – tuż, Nadchodzący przyjdzie, a zwlekać nie będzie” (Hbr
10, 37).
Jeszcze raz sięgnąłem po traktat o wierze i o nadziei – czyli
po list do Hebrajczyków. To nadzieja splata kończący się dziś Adwent z zaczynającym
się jutro Bożym Narodzeniem.
Bywa fałszywa nadzieja. Taka, co to usprawiedliwia
nieróbstwo i niedbalstwo. „Jakoś to będzie” – to jej dewiza. Inna nadzieja
spodziewa się nieba na ziemi. A gdy życie okazuje się zbyt twarde, oskarża Boga
o zdradę. Bywa też nadzieja hazardzisty – ryzykować wszystkim. Nawet swoim
zbawieniem. A to jest gorsze od głupoty.
Na czym więc polega nadzieja prawdziwa?
Jest mozolną wędrówką przez życie. Jak przez pustynię. Tak wędrowali Hebrajczycy
z Egiptu, z domu niewoli do kraju, który znali tylko ze wspomnień i obietnic.
Niektórzy chcieli wracać. Nikomu nie było łatwo. Ale szli. Nadzieja – to siła,
by iść dalej.
Nadzieja – to mocne przekonanie, że w tej wędrówce liczy
się każdy dobry czyn, choćby najmniejszy. Czasem ludzie go nie zauważą, czasem
zmarnują. Ale on jest potrzebny – i ludziom, i Bogu. Bo nadzieja to mocne
przekonanie, że Bóg dostrzeże każdy, nawet najmniejszy okruch dobra. Dostrzeże
i wbuduje w wielkie dzieło stworzenia. Dlatego warto być dobrym.
Dziś
ostatni wieczór drogi Ich Trojga z Nazaretu do Betlejem. To była wędrówka nadziei.
Betlejem znali z opowieści, z jakichś dalekich wspomnień. Była w nich nadzieja
na urządzenie się w ludnej i zamożnej okolicy wielkiego miasta.
To
była wędrówka nadziei także z innego powodu. Maryja niosła pod sercem Dziecko.
Była przy nadziei. Ta nadzieja też była trudna. A właśnie gdy najtrudniej,
każdy okruch dobra liczy się bardzo, nieraz podwójnie czy nawet potrójnie.
Bóg
był bardzo blisko nich w tej drodze do Betlejem: Niewidzialny i Nadchodzący. Był
tuż-tuż. Bliżej człowieka, niż człowiek sam siebie. Szczególnie blisko Maryi –
dlatego Ona jest Matką naszej nadziei. Ale też blisko Józefa – dlatego i On nadziei
patronuje.
Trud nadziei zaowocował radością: Dzieciątko przyszło na świat. To
był początek wielkiego wysiłku. Wszystkie matki wiedzą, ile drobiazgów składa
się na trud macierzyństwa. Wszyscy ojcowie wiedzą, jak wielka jest odpowiedzialność
za rodzinę.
Nie rzucić wszystkim, nie uciec, nie zaniedbać – to jest
nadzieja rodem z Betlejem. Nadzieja, gdy Bóg jest Niewidzialny – bo widać tylko
człowieka. A równocześnie spełnia się adwentowe „tuż-tuż”: Nadchodzący przychodzi.
Tegoroczny
adwent zaskoczył nas. Powinien trwać tygodni cztery – z ostatniego została
tylko dzisiejsza niedziela. To taki kalendarzowy figiel – powie ktoś. Niby
tak.
A mnie przypominają się słowa, które podyktował kiedyś św. Piotr apostoł: „Jeden
dzień u Pana jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak dzień jeden. Nie zwleka
Pan z wypełnieniem obietnicy – bo niektórzy są przekonani, że Pan zwleka – ale
On jest cierpliwy” (2 P 3,8n).
Gdy czyjeś długie życie będzie puste,
a z przeżytych stu lat tylko jeden dzień naznaczony dobrem – to stracony adwent,
to zmarnowany czas oczekiwania. Dobrze, że Pan jest cierpliwy – ale niczyjej
cierpliwości nadużywać nie należy. Nawet nieskończonej Bożej cierpliwości.
Ale
też jeden dzień, ten dzisiejszy dzień adwentowego oczekiwania może nabrać wagi
tysiąca lat, jeśli tylko zostanie wypełniony dobrem oraz bliskością Niewidzialnego
i Nadchodzącego. Takie jest życie ludzi, którzy nie odkładają dobra na jutro. To
życie pełne nadziei.
* * *
W wigilię przyjścia Nadchodzącego
Boga życzę wszystkim nadziei i radości. i mocy ku dobremu na co dzień. Aby
coraz głębsze było przekonanie, że każdy okruch dobra potrzebny jest ludziom
i Bogu. Aby radość tej nadziei rozświetlała świat wokół Ciebie – kimkolwiek
jesteś i gdziekolwiek żyjesz.
Pytań dziś nie stawiam. I mnie, i Ciebie
o nadzieję zapyta Dzieciątko z betlejemskiego żłóbka – Nadchodzący Bóg.