Chrześcijaństwo nie jest zbiorem zakazów, ale czymś pozytywnym. Mogliśmy usłyszeć
bardzo wiele na temat tego, czego nie wolno, teraz trzeba powiedzieć: mamy coś pozytywnego
do zaproponowania - mówi Benedykt XVI w rozmowie z dziennikarzami niemieckich stacji
telewizyjnych i Radia Watykańskiego. Benedykt XVI zachęca do odkrywanie
w świecie „Boga o ludzkim obliczu”. Papież mówi o rzeczach fundamentalnych
dla Kościoła i świata. Z drugiej strony ukazuje pewne aspekty swej osobowości,
których wcześniej nie można było tak łatwo dostrzec. Wyznaje, jak ważną
rzeczą w pełnieniu jego „męczącej posługi” jest
„dostrzegania także zabawnej strony życia, i nie traktowania
siebie z nadmierną powagą”.
Słuchaj
wywiadu :
We
wrześniu Wasza Świątobliwość odwiedzi Niemcy, czy precyzyjniej mówiąc, Bawarię.
„Papież tęskni za swoją Ojczyną” - mówili prowadząc przygotowania papiescy współpracownicy.
Jakie tematy Ojciec Święty podejmie w trakcie swej wizyty; czy koncepcja
„ojczyzny” należy do wartości, które Wasza Świątobliwość zechce zaproponować w sposób
szczególny?
Oczywiście. Powodem podróży
jest to, że właśnie ja, jeszcze raz chciałem zobaczyć miejsca i ludzi, wśród których
rosłem, którzy mnie naznaczyli i ukształtowali moje życie. Chcę podziękować tym osobom.
Także przekazać przesłanie, które wykracza poza moją ziemię, co jest konsekwencją
mojej posługi. Tematy po prostu wskazały mi uroczystości liturgiczne. Tematem fundamentalnym
jest to, że my musimy odkryć Boga, i to nie jakiegoś tam Boga, ale Boga o ludzkim
obliczu, ponieważ kiedy widzimy Jezusa Chrystusa, dostrzegamy Boga. Zaczynając od
tego, musimy odnaleźć drogi, by spotkać się ze sobą w rodzinach, między pokoleniami,
a następnie między kulturami i narodami; odnaleźć drogi pojednania i pokojowego współistnienia
w tym świecie oraz drogi prowadzące ku przyszłości. Tych dróg w przyszłość nie odkryjemy,
jeśli nie otrzymamy światła z góry. Nie wybrałem więc jakichś konkretnych tematów;
mogę powiedzieć, że liturgia jest przewodniczką w głoszeniu fundamentalnego przesłania
wiary, wpisującego się oczywiście w aktualną sytuację, w której przede wszystkim pragniemy
poszukiwać współpracy między narodami i możliwych dróg prowadzących do pojednania
i pokoju.
Jako papież, odpowiada Ojciec Święty za Kościół na całym świecie.
Jednak w sposób naturalny ta pielgrzymka skupia uwagę także na aktualnej sytuacji
katolików w Niemczech. Obserwatorzy zgodni są, że obecnie panuje
dobra atmosfera, także dzięki wyborowi Ojca Świętego. Stare problemy
jednak pozostały, choćby dla przykładu: coraz mniej ludzi praktykuje, jest
coraz mniej chrztów, a przede wszystkim Kościół wywiera coraz mniejszy wpływ
na życie społeczne. Jak Wasza Świątobliwość ocenia aktualną sytuację Kościoła katolickiego
w Niemczech? Powiedziałbym przede wszystkim, że Niemcy należą
do Zachodu, nawet jeśli z charakterystycznym dla siebie kolorytem. A w dzisiejszym
świecie zachodnim przeżywamy falę oświeceniowego radykalizmu czy też laickości, jakkolwiek
byśmy to nazwali. Wierzyć jest coraz trudniej, ponieważ świat, w którym żyjemy jest
całkowicie dziełem naszych rąk i w nim - można powiedzieć - Bóg, nie jawi się już
w sposób bezpośredni. Nie pijemy ze źródła, lecz z naczynia, który dostajemy już napełnione,
itd. Ludzie stworzyli sobie sami swój świat i znalezienie w nim Boga staje się coraz
trudniejsze. Nie jest to tylko charakterystyka Niemiec, ale coś, z czym mamy do czynienia
na całym świecie, a szczególnie w świecie zachodnim. Z drugiej strony Zachód jest
dziś obecnie mocno doświadczany przez inne kultury, w których pierwotny element religijny
jest bardzo silny i są one przerażone oziębłością, jaką napotykają na Zachodzie w
stosunku do Boga. Ta obecność sacrum w innych kulturach, nawet jeśli zagadkowa na
wiele sposobów, ponownie dotyka świat zachodni, dotyka nas, którzy znajdujemy się
na skrzyżowaniu wielu kultur. Także z głębi człowieka na Zachodzie i w Niemczech wznosi
się ponownie wołanie o coś „większego”. Widzimy, że młodzież poszukuje tego „więcej”,
widzimy, że w pewien sposób – jak to się mówi – fenomen religijny powraca, nawet jeśli
chodzi o niezbyt określone poszukiwania. Jednak w tym wszystkim Kościół jest na nowo
obecny, jako odpowiedź oferuje się wiarę. Myślę, że ta wizyta, tak samo jak ta w Kolonii,
jest okazją do tego, by pokazać jak piękną rzeczą jest wierzyć, że radość wielkiej
powszechnej wspólnoty posiada moc pociągającą, że za nią kryje się coś ważnego, że
wraz z nowymi ruchami poszukiwawczymi otwierają się nowe możliwości wiary, które zbliżają
jednych do drugich i są czymś pozytywnym także dla społeczeństwa jako całości.
W
ubiegłym roku Wasza Świątobliwość spotkał się z młodzieżą w Kolonii. Jestem przekonany,
że Ojciec Święty doświadczył tam, iż młodzież jest gotowa i otwarta, także
papież został tam bardzo dobrze przyjęty. Czy podczas tej zbliżającej
się podróży znajdzie się specjalne przesłanie dla młodych?
Przede
wszystkim powiedziałbym, że bardzo się cieszę, iż są młodzi, którzy chcą się spotykać,
razem przeżywać wiarę i zrobić coś dobrego. Otwartość młodzieży na dobro jest bardzo
silna, wystarczy choćby pomyśleć o różnych formach wolontariatu. Zaangażowanie w to,
by osobiście odpowiedzieć na potrzeby tego świata jest rzeczą naprawdę wielką. Pierwszym
impulsem może więc być zachęta: Róbcie tak dalej! Szukajcie okazji do czynienia dobra!
Świat potrzebuje waszej chęci pomocy, potrzebuje tego zaangażowania! Następne, szczególne
słowo mogłoby być takie: odwaga podejmowania ostatecznych decyzji! Młodzi są bardzo
hojni, jednak kiedy się podejmuje ryzyko decyzji na całe życie, czy to małżeństwa
czy kapłaństwa, odczuwa się lęk. Świat jest wciąż w dramatycznym ruchu: teraz mogę
stale dysponować moim całym życiem z jego niespodziankami: czy podejmując ostateczną
decyzję nie wiążę przypadkiem mojej wolności, czy nie pozbawiam się swobody decyzji?
Obudzenie odwagi śmiałego podejmowania definitywnych decyzji, które w rzeczywistości
są jedynymi umożliwiającymi rozwój, kroczenie do przodu i osiągnięcie w życiu czegoś
wielkiego, tylko i wyłącznie to nie niszczy naszej wolności, ale nadaje jej odpowiedni
kierunek w przestrzeni. Zaryzykować ten, można powiedzieć, skok w ostateczność i dzięki
temu otrzymać pełnię życia; to jest to, co z radością chciałbym przekazać.
Ojcze
Święty, pytanie dotyczące polityki zagranicznej. Nadzieje na przywrócenie pokoju
na Bliskim Wschodzie w ostatnich tygodniach znacznie się zmniejszyły.
Jaką rolę w rozwiązaniu tej sytuacji może odegrać Stolica Apostolska? W jaki sposób
Wasza Świątobliwość osobiście może wpłynąć na rozwój sytuacji na Bliskim Wschodzie?
Oczywiście
nie mamy politycznych możliwości ani nie chcemy dla siebie żadnej władzy politycznej.
Pragniemy jednak zaapelować do chrześcijan i do wszystkich, którzy liczą się w jakiejś
mierze ze słowami Stolicy Świętej, o zmobilizowanie wszelkich sił uznających, że wojna
jest dla każdego najgorszym rozwiązaniem. Nikomu nie przynosi nic dobrego, nawet pozornym
zwycięzcom. Wiemy o tym bardzo dobrze w Europie po dwóch wojnach światowych. Tym,
czego wszyscy potrzebują, jest pokój. Istnieje silna wspólnota chrześcijańska w Libanie,
są chrześcijanie wśród Arabów, nie brakuje ich w Izraelu. A chrześcijanie z całego
świata angażują się na rzecz tych drogich nam krajów. Istnieją siły moralne, które
gotowe są dać do zrozumienia, iż jedynym rozwiązaniem jest to, że musimy żyć razem.
Te siły pragniemy zmobilizować. Politycy muszą znaleźć drogi, by nastąpiło to jak
najprędzej, a przede wszystkim w sposób trwały.
Jako biskup Rzymu jest Wasza
Świątobliwość następcą św. Piotra. Jak posługa Piotrowa powinna wyglądać w dzisiejszych
czasach, jak wygląda relacja między zasadą kolegialności a prymatem Piotrowym?
Istnieje
tu oczywiście pewne napięcie, ale i równowaga. I tak powinno być. Różnorodność i jedność
powinny wciąż odnawiać wzajemne odniesienie, a to musi znajdować wciąż na nowo odzwierciedlenie
w zmieniających się warunkach świata. Obecnie mamy do czynienia z nową „polifonią
kultur”, w której Europa nie gra już pierwszych skrzypiec, ale wspólnoty chrześcijan
różnych kontynentów zdobywają swoje własne miejsce i nabierają własnych barw. Musimy
wciąż na nowo uczyć się tej fuzji różnych składników. W tym celu rozwinęliśmy różne
rodzaje narzędzi; tak zwane wizyty „ad limina” biskupów, które zawsze istniały, a
teraz są lepiej wykorzystywane, by naprawdę spotkać się ze wszystkimi instancjami
Stolicy Świętej, a także ze mną. Ja osobiście rozmawiam z każdym biskupem. Rozmawiałem
już prawie ze wszystkimi biskupami Afryki i z wieloma biskupami Azji. Teraz przybędzie
Europa Środkowa, Niemcy, Szwajcaria. Myślę, że w tych spotkaniach, w których centrum
w szczerej wymianie myśli styka się z peryferiami, rozwija się owa właściwa relacja
wzajemna, dająca się opisać pojęciem „zrównoważonego napięcia”. Mamy też inne narzędzia,
jak synod, konsystorz, których zamierzam regularnie używać, i które pragnąłbym jeszcze
rozwinąć. Chodzi o to, by nawet bez narzucania reżimu obrad można było razem przedyskutować
aktualne problemy, poszukać rozwiązań. Z jednej strony wiemy, że papież żadną miarą
nie jest jakimś monarchą absolutnym, ale powinien – jak się to mówi – uosabiać ogół
złączony w słuchaniu Chrystusa. Tym niemniej istnieje świadomość, że potrzeba instancji
jednoczącej, która zarazem zapewniłaby niezależność od sił politycznych, i że „chrześcijańskość”
nie powinna zbytnio utożsamiać się z narodowością. Chodzi o tę właśnie świadomość,
która czuje potrzebę instancji wyższego rzędu tworzącej jedność w dynamicznej integracji
całości, a z drugiej strony przyjmuje i wspiera różnorodność. Ta świadomość jest niezwykle
silna. Dlatego sądzę, że naprawdę istnieje głębokie wewnętrzne przekonanie do posługi
Piotrowej, które wyraża się w pragnieniu dalszego jej rozwoju tak, aby odpowiedzieć
zarówno na wolę Bożą, jak i na potrzeby czasów.
Niemcy jako ojczyzna Reformacji
są w sposób oczywisty szczególnie naznaczone relacjami międzywyznaniowymi. Odniesienia
ekumeniczne to rzeczywistość delikatna, napotykająca coraz to nowe trudności. Jakie
Wasza Świątobliwość widzi możliwości, gdy chodzi o polepszenie stosunków z Kościołem
ewangelickim, albo jakie trudności widzi na tej drodze? Może
warto zwrócić przede wszystkim uwagę na to, że Kościół ewangelicki reprezentuje znaczącą
różnorodność. W Niemczech mamy, jeśli się nie mylę, trzy większe wspólnoty: luterańską,
reformowaną i Unię Pruską. Ponadto powstają liczne tak zwane wolne Kościoły, a w obrębie
Kościoła tradycyjnego ruchy takie, jak „Kościół Wyznawców”, itd. Chodzi więc o pewną
wielokształtną rzeczywistość, z którą powinniśmy rozpocząć dialog w poszukiwaniu jedności
z szacunkiem dla wielości opinii i z którą chcemy współpracować. Myślę, że pierwszą
rzeczą do zrobienia jest to, byśmy w naszym społeczeństwie wszyscy razem zatroszczyli
się o przejrzystość najważniejszych zasad etycznych, o to by je określić i wprowadzić
w życie. W ten sposób uda się zapewnić etyczną spoistość społeczeństwu, bez której
nie da się zrealizować ostatecznego celu polityki, to znaczy sprawiedliwości dla wszystkich,
pomyślnego współistnienia i pokoju. Myślę, że w tym kierunku już wiele się dzieje,
że już znajdujemy się naprawdę razem na wspólnym fundamencie chrześcijaństwa wobec
wielkich wyzwań moralnych. Oczywiście chodzi też o świadczenie o Bogu w świecie, który
ma trudność w odnalezieniu Go, jak o tym już była mowa; o ukazywanie Boga w ludzkim
obliczu Chrystusa; o zapewnienie ludziom dostępu do tych źródeł, bez których moralność
jałowieje i traci punkt odniesienia; o dawanie radości, bo przecież nie żyjemy sami
na tym świecie. Tylko w ten sposób rodzi się radość z wielkości człowieka, który nie
jest jakimś „bublem procesu ewolucji”, ale obrazem Boga. Musimy działać na tych dwóch,
jak by to rzec, płaszczyznach: tej dotyczącej wielkich odniesień etycznych i tej,
która ukazuje – poczynając i kierunkując się ku owym wartościom – obecność Boga, i
to konkretnego Boga. Jeśli tego dokonamy i przede wszystkim jeśli we wszystkich naszych
środowiskach postaramy się uniknąć przeżywania wiary na sposób partykularny, odnosząc
się do jej najgłębszych podstaw, wówczas być może nie dojdziemy tak szybko do zewnętrznych
oznak jedności, jednak będziemy dojrzewać do jedności wewnętrznej, która z czasem
– jeśli Bóg zechce – doprowadzi także do widzialnego zjednoczenia.
Przejdźmy
do tematu rodziny. Ostatnio Wasza Świątobliwość uczestniczył w Światowym Spotkaniu
Rodzin w Walencji. Kto uważnie słuchał, zauważył że ani razu Ojciec Święty
nie użył terminu „małżeństwo homoseksualne”, nie mówił też o aborcji czy antykoncepcji.
Obserwatorzy powiedzieli sobie: jest to coś niezwykle ciekawego! Widocznie jego zamiarem
jest głoszenie wiary, a nie jeżdżenie po świecie jako „apostoł moralności”. Czy Wasza
Świątobliwość może to skomentować?
Oczywiście, że tak.
Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że w obu wypadkach miałem na każde wystąpienie
po dwadzieścia minut. I jeśli ktoś ma do dyspozycji tak mało czasu, nie może zaczynać
od mówienia NIE. Przede wszystkim trzeba wiedzieć, czego naprawdę chcemy, czyż nie?
Chrześcijaństwo, katolicyzm nie są zbiorem zakazów, ale czymś pozytywnym. Ważne jest
dostrzeżenie tego na nowo, ponieważ ta świadomość dzisiaj prawie zupełnie zaginęła.
Mogliśmy usłyszeć bardzo wiele na temat tego, czego nie wolno, teraz trzeba powiedzieć:
ależ my mamy coś pozytywnego do zaproponowania, że kobieta i mężczyzna stworzeni są
jedno dla drugiego. Że hierarchia: seksualność, eros i agape wskazuje wymiary miłości
i że na tym najpierw buduje się małżeństwo jako spotkanie mężczyzny i kobiety pełne
szczęścia i błogosławieństwa, a następnie rodzinę, która gwarantuje kontynuację między
pokoleniami, w której poszczególne pokolenia jednają się między sobą i gdzie mogą
spotykać się także kultury. Przede wszystkim należy wskazać to, czego pragniemy. W
drugim rzędzie następnie można zobaczyć, dlaczego pewnych rzeczy nie chcemy. Trzeba
dostrzec i zastanowić się nad tym, że nie jest katolickim wynalazkiem to, iż mężczyzna
i kobieta są stworzeni dla siebie nawzajem, by ludzkość mogła dalej żyć: wiedzą o
tym wszystkie kultury. Jeśli chodzi o aborcję, dotyczy ona nie szóstego, ale piątego
przykazania: „Nie zabijaj!”. To musimy uznać za oczywiste i zawsze musimy powtarzać:
osoba ludzka powstaje w matczynym łonie i jest nią aż do ostatniego tchnienia. Człowiek
zawsze musi być szanowany jako człowiek. To staje się bardziej zrozumiałe, jeśli wcześniej
wskaże się to, co pozytywne.
To pytanie nawiązuje w jakiś sposób do wcześniejszego.
Na całym świecie wierzący oczekują od Kościoła odpowiedzi na najpilniejsze globalne
problemy jak AIDS czy przeludnienie. Dlaczego Kościół katolicki kładzie nacisk na
moralność zamiast podjąć konkretne próby rozwiązania kluczowych problemów ludzkości,
jak to się dzieje chociażby na kontynencie afrykańskim?
Tak,
to jest problem: czy naprawdę tak wielki nacisk kładziemy na moralność? Powiedziałbym,
i jestem tego coraz bardziej pewny po rozmowach z afrykańskimi biskupami, że sprawie
fundamentalnej, jeśli chodzi o postęp na tym polu jest na imię edukacja, formacja.
Postęp może być prawdziwy jedynie wtedy, jeśli służy ludzkiej osobie, jeśli sam człowiek
wzrasta i to nie tylko w sensie wzrostu możliwości technicznych, ale także w zakresie
zdolności moralnych. I myślę, że prawdziwym problemem w naszej sytuacji historycznej
jest brak równowagi między nieprawdopodobnie szybkim wzrostem naszych możliwości technicznych,
a zdolnościami moralnymi, które nie wzrosły w sposób proporcjonalny. Dlatego formacja
osobowa jest prawdziwą receptą, powiedziałbym kluczem do wszystkiego. I to także jest
naszą drogą. Ta formacja posiada mówiąc pokrótce dwa wymiary. Przede wszystkim oczywiście
musimy się nauczyć, uzyskać wiedzę, zdolność, know how, jak się to mówi. W tym kierunku
Europa, a w ostatnich dziesięcioleciach także Ameryka uczyniły bardzo wiele i to jest
sprawa bardzo ważna. Ale jeśli szerzy się tylko know how, jeśli się naucza tylko jak
budować i używać maszyn, albo jak korzystać ze środków antykoncepcyjnych, wtedy nie
można się dziwić, że w końcu mamy do czynienia z wojnami czy z epidemią AIDS. Albowiem
potrzebujemy dwóch wymiarów: konieczne jest - jeśli tak mogę powiedzieć - jednoczesne
formowanie serca, przy pomocy którego człowiek zyskuje punkty odniesienia i uczy się
właściwego korzystania z techniki. I właśnie to staramy się robić. W całej Afryce
a także w wielu krajach Azji posiadamy wielką sieć szkół wszelkich stopni, gdzie przede
wszystkim można się czegoś nauczyć, otrzymać prawdziwą znajomość rzeczy, zawodowe
kwalifikacje, a dzięki temu dochodzi się do niezależności i wolności. I w tych szkołach
staramy się właśnie nie tylko przekazywać know how, ale formować osoby, które pragnęłyby
się jednać, które wiedziałyby jak budować a nie burzyć, które posiadałyby niezbędne
punkty odniesienia by umieć współistnieć. W przeważającej części Afryki relacje muzułmańsko-chrześcijańskie
są wzorowe. Biskupi wraz z muzułmanami utworzyli wspólne komitety by zobaczyć, jak
wprowadzać pokój w sytuacjach konfliktu. A tą tak ważną sieć szkół doskonalących zawodowo
i po ludzku uzupełnia sieć szpitali i ośrodków opieki, która dociera do nawet najbardziej
odległych wiosek. I w wielu miejscach, także po wszystkich zniszczeniach wojennych,
Kościół stanowi jedyną siłę, która pozostaje nienaruszona. Taka jest rzeczywistość!
I tam gdzie się leczy, także z AIDS, tam z drugiej strony daje się wychowanie, które
pomaga ustanowić właściwe relacje z innymi. Dlatego uważam, że powinno się ukazywać
ten prawdziwy obraz, zamiast wizji wyłącznego rozsiewania wokół zakazów. Właśnie w
Afryce dużo się robi na rzecz integrowania różnych wymiarów formacji, tak aby stało
się możliwe przezwyciężenie przemocy czy epidemii, do których należy zaliczyć także
malarię i gruźlicę.
Ojcze Święty, chrześcijaństwo rozszerzyło się na świecie
poczynając od Europy. Obecnie wielu uważa, że przyszłość Kościoła należy do innych
kontynentów, czy to prawda? Albo innymi słowy, jaka przyszłość czeka
chrześcijaństwo w Europie, gdzie wydaje się ono sprowadzać do prywatnych poglądów
wyznawanych przez mniejszość?
Przede wszystkim chciałbym
tu wprowadzić pewien światłocień. Tak naprawdę, jak wiadomo, chrześcijaństwo wyrosło
na Bliskim Wschodzie i przez długi czas jego główny nurt rozwojowy pozostawał tam
rozszerzając się na Azję dużo bardziej niż myślimy dzisiaj, po zmianach, jakie przyniósł
ze sobą islam. Z drugiej strony właśnie z tego powodu oś chrześcijaństwa wyraźnie
się przesunęła ku Zachodowi i Europie, a Europa – i z tego jesteśmy dumni – wpłynęła
następnie na dalszy rozwój chrześcijaństwa, także w jego wielkich nurtach intelektualnych
i kulturowych. Tym niemniej uważam, że ważne jest pamiętanie o chrześcijanach Wschodu.
Istnieje bowiem ryzyko, że ci, którzy od zawsze byli tam ważną mniejszością skutecznie
wpływającą na otaczający świat, teraz wyemigrują. I to jest wielkie niebezpieczeństwo,
że właśnie te miejsca pochodzenia chrześcijaństwa zostaną pozbawione chrześcijan.
Myślę, że musimy wiele im pomagać, aby mogli tam pozostać. Ale powróćmy do pytania.
Europa stała się oczywiście centrum chrześcijaństwa i jego ruchu misyjnego. Dzisiaj
to inne kontynenty, inne kultury z podobną siłą budują dzieje świata. W ten sposób
rośnie liczba głosów w Kościele, i dobrze, że tak jest. Dobrze, że mogą dochodzić
do głosu odmienne temperamenty i różne przymioty Afryki, Azji i Ameryki, w szczególności
Ameryki Łacińskiej. Wszystkie te cechy są oczywiście naznaczone nie tylko słowem chrześcijaństwa,
ale także przesłaniem tego świata, które niesie - także na inne kontynenty – rozdzierającą
próbę, jakiej doświadczyliśmy my sami. Wszyscy biskupi z innych stron świata opowiadają:
wciąż potrzebujemy Europy, nawet jeśli Europa jest tylko jakąś częścią większej całości.
Wciąż na nas spoczywa odpowiedzialność, pochodząca z doświadczenia, z nauk teologicznych,
które tu zostały rozwinięte, z naszego doświadczenia liturgicznego, naszych tradycji,
także z doświadczeń ekumenicznych, jakie zgromadziliśmy: to wszystko jest bardzo ważne
także dla innych kontynentów. Dlatego nie wolno nam dziś się poddawać, użalając się
nad sobą i mówiąc: jesteśmy tylko mniejszością, starajmy się utrzymać przynajmniej
w tej niewielkiej liczbie; ale powinniśmy zachować żywotny dynamizm, otworzyć się
na wymianę, tak aby z zewnątrz zaczerpnąć nowych sił. Dzisiaj mamy hinduskich i afrykańskich
kapłanów zarówno w Europie jak i w Kanadzie, gdzie wielu księży afrykańskich pięknie
pracuje. To znaczy właśnie dawać i otrzymywać. Ale jeśli w przyszłości więcej otrzymamy,
powinniśmy także nadal z siebie dawać z rosnącą odwagą i dynamizmem.
Ojcze
Święty, ten temat został już poruszony. Nowoczesne społeczeństwa nie kierują się,
jeśli chodzi o ważne decyzje w polityce i nauce, wartościami chrześcijańskimi, a Kościół,
jak wiemy z badań, uważany jest raczej za czynnik napominający czy wręcz
hamujący. Czy Kościół nie powinien wyjść z tych pozycji obronnych i pozytywniej spojrzeć
na siebie i swoją przyszłość? Powiedziałbym, że naszym
zadaniem jest uwypuklenie tego co uważamy za pozytywne. I to przede wszystkim powinniśmy
robić w dialogu z kulturami i religiami, ponieważ jak to już chyba powiedziałem, kontynent
afrykański, dusza afrykańska, ale także dusza azjatycka, są zmrożone chłodem naszej
racjonalności. To ważne by widziano, że w nas jest coś więcej. I z drugiej strony
jest ważne, aby nasz zlaicyzowany świat zdał sobie sprawę, że chrześcijańska wiara
nie jest jakąś przeszkodą, ale pomostem dialogu z innymi światami. Nie słuszny jest
pogląd, że kultura czysto racjonalna, dzięki swojej tolerancji, ma łatwiejszy przystęp
do innych religii. Brakuje jej w znacznej mierze jakiegoś „narządu religijnego”, a
co za tym idzie punktu zaczepienia, od którego i ku któremu inni chcieliby wejść w
relacje. Dlatego powinniśmy i możemy pokazać, że właśnie dla nowej międzykulturowości,
w jakiej żyjemy czysta racjonalność pozbawiona Boga jest niewystarczająca. Potrzeba
szerszej racjonalności, która widzi Boga w harmonii z rozumem i która jest świadoma,
że chrześcijańska wiara rozwinięta w Europie stanowi także środek jednoczący rozum
i kulturę dla zintegrowania ich również z działaniem w jednolitej i zrozumiałej wizji.
W tym znaczeniu myślę, że stoi przed nami wielkie zadanie, to znaczy chodzi o ukazanie,
że Słowo, które posiadamy nie należy do lamusa historii, ale jest niezbędne właśnie
dziś.
Pomówmy o podróżach. Wasza Świątobliwość mieszka w Watykanie, może
nieco odizolowany od ludzi i świata, dzieje się tak nawet w Castel Gandolfo. Niebawem
Ojciec Święty skończy 80 lat, czy Wasza Świątobliwość sądzi, że z pomocą Bożą będzie
mógł jeszcze tyle pielgrzymować? Czy są jakieś podróże, które chciałby odbyć? Na przykład
do Ziemi Świętej, czy Brazylii...
Prawdę rzekłszy nie
jestem wcale taki samotny. Oczywiście, że są - jakby to powiedzieć - mury, które utrudniają
przystęp, ale jest przecież tak zwana „rodzina papieska”, każdego dnia wiele odwiedzin,
szczególnie gdy jestem w Rzymie. Przyjeżdżają biskupi, inne osoby, są wizyty państwowe,
odwiedziny osobistości, które chcą ze mną prywatnie rozmawiać i to nie tylko o sprawach
politycznych. W tym znaczeniu jest wiele spotkań, które dzięki Bogu cały czas się
odbywają. I to ważne, żeby siedziba następcy Piotra była miejscem spotkania prawda?
Od czasów Jana XXIII wahadło wychyliło się też w drugą stronę: to papieże zaczęli
odbywać wizyty. Muszę powiedzieć, że nie czuję się na siłach planować zbyt wielu długich
podróży. Ale tam gdzie się da, gdzie powiedzmy istnieje prawdziwa potrzeba, tam chciałbym
jechać, z częstotliwością, na jaką mnie stać. Są rzeczy już przewidziane: w przyszłym
roku w Brazylii jest Konferencja Ogólna Episkopatów Ameryki Łacińskiej i Karaibów
i myślę, że ważne byłoby tam być mając na uwadze, że jest to wydarzenie ważne dla
Ameryki Południowej. Chodzi o umocnienie nadziei, którą żyje ten region. Następnie
chciałbym pojechać do Ziemi Świętej i mam nadzieję, że ją odwiedzę w czasie pokoju.
A co do reszty zobaczymy, co mi Opatrzność ześle.
Pozwolę sobie być nieustępliwym.
Austriacy także mówią po niemiecku i oczekują Ojca Świętego w Mariazell. Owszem,
zgodziłem się. Obiecałem to, ot tak, bez większego zastanowienia. To miejsce mi się
tak spodobało, że powiedziałem: tak, wrócę do Magna Mater Austriae. Oczywiście ta
odpowiedź zaraz została uznana za obietnicę, którą spełnię i to spełnię chętnie. Podziwiam
Waszą Świątobliwość każdej środy, gdy odbywa się audiencja ogólna. Przychodzi 50 tysięcy
ludzi. To musi być męczące, nawet bardzo. Jak to się da wytrzymać?
Dobry
Bóg mi daje potrzebne siły. A serdeczne przyjęcie dodaje odwagi.
Przed
chwilą Wasza Świątobliwośćopowiedział o swej nie do końca przemyślanej
obietnicy. Czy to znaczy, że pełniona posługa i wymogi protokołu nie odebrały Ojcu
Świętemu spontaniczności?
W każdym razie staram się
o to, by oprócz powinności zachować także coś naprawdę osobistego. Ojcze
Święty w różnych posługach kościoła Katolickiego bardzo aktywne są kobiety.
Czy ich wkład nie powinien stać się bardziej widoczny także na bardziej odpowiedzialnych
stanowiskach kościelnych?
Na ten temat oczywiście wiele
się myśli. Jak wiadomo uważamy, że nasza wiara, ustanowienie kolegium Apostołów, nas
zobowiązują i nie pozwalają nam udzielać święceń kapłańskich kobietom. Ale przecież
nie trzeba myśleć, że jedynym sposobem, by coś znaczyć w Kościele to być księdzem.
W dziejach Kościoła mamy do czynienia z wielką liczbą zadań i funkcji. Poczynając
od sióstr Ojców Kościoła, poprzez średniowiecze, gdy wybitne niewiasty odgrywały decydującą
rolę, aż po epokę współczesną. Pomyślmy o Hildegardzie z Bingen, która mocno sprzeciwiała
się biskupom i papieżowi; o Katarzynie ze Sjeny i o Brygidzie Szwedzkiej. Także w
naszych czasach kobiety powinny, a my wraz z nimi, szukać dla siebie odpowiedniego
miejsca. Dzisiaj są one obecne także w dykasteriach Stolicy Świętej. Ale istnieje
pewien problem prawny, dotyczy on jurysdykcji czyli faktu, iż według prawa kanonicznego
moc podejmowania decyzji prawnie wiążących przynależy do władzy święceń. A zatem z
tego punktu widzenia mamy do czynienia z ograniczeniami. Ale uważam, że same kobiety
dzięki swemu zapałowi i sile, ze swą przewagą, dzięki temu co nazwałbym duchową mocą,
będą potrafiły znaleźć dla siebie miejsce. A my powinniśmy starać się słuchać Boga,
abyśmy przypadkiem nie przeszkadzali w tym dziele, ale wprost przeciwnie cieszymy
się, że czynnik kobiecy uzyska w Kościele należne mu miejsce poczynając od Matki Bożej
i Marii Magdaleny.
Ojcze Święty w ostatnich czasach mówi się o nowej fascynacji
katolicyzmem. Co stanowi o witalności i przyszłych możliwościach instytucji Kościoła,
tak przecież starej?
Powiedziałbym, że już cały pontyfikat
Jana Pawła II zwrócił uwagę ludzi i ich jakoś zgromadził. To, co się wydarzyło w związku
z jego śmiercią pozostaje czymś historycznie niezwykłym. Kiedy setki tysięcy osób
zdyscyplinowanie podążały na Plac św. Piotra, stały godzinami w kolejkach i zamiast
mdleć ze zmęczenia wytrzymywały, poruszone wewnętrznym impulsem. A potem widzieliśmy
to przy okazji inauguracji mojego pontyfikatu, czy w Kolonii. To piękne, że doświadczenie
wspólnoty staje się jednoczesnym doświadczeniem wiary, że doświadcza się wspólnoty
nie tylko w jakimś tam miejscu, ale że doświadczenie to staje się żywsze i daje katolicyzmowi
jaśniejącą intensywność właśnie tam gdzie są miejsca wiary. Oczywiście to musi trwać
także w codziennym życiu. Dwie rzeczy powinny iść razem. Z jednej strony wielkie chwile,
w których doświadcza się, że dobrze jest być tutaj, że Pan jest obecny, a my tworzymy
wielką wspólnotę pojednaną ponad wszelkimi granicami. Ale stąd trzeba oczywiście czerpać
zapał, by wytrzymać podczas trudów pielgrzymowania przez codzienność i żyć w odniesieniu
do tych świetlistych punktów, i zachęcić innych, by dołączyli do tej wspólnoty w drodze.
Chciałem skorzystać z okazji, by powiedzieć: czuję się zawstydzony tym wszystkim,
co dzieje się w ramach przygotowań do mojej wizyty. Tym wszystkim, co ludzie robią.
Mój dom rodzinny został odmalowany, szkoła zawodowa odnowiła płot, pracował przy tym
ewangelicki nauczyciel religii, a przecież to są tylko małe szczególiki. Ale są znakiem
tych wielkich rzeczy, które się dzieją. Uważam to za coś nadzwyczajnego, czego nie
odnoszę do siebie samego, ale uznaję za znak woli uczestniczenia w tej wspólnocie
wiary i służenia jedni drugim. Okazywanie tej solidarności i słuchanie Bożych natchnień
w tym dziele jest to coś, co mnie porusza i za co chciałbym z całego serca podziękować.
Była mowa o doświadczeniu wspólnoty. Ojciec Święty przyjeżdża teraz do
Niemiec już po raz drugi po swoim wyborze. Po Światowym Dniu Młodzieży, a być może
także po Mistrzostwach Świata w piłce nożnej atmosfera jest w pewnym sensie inna.
Ma się wrażenie, że Niemcy stali się bardziej otwarci na świat, bardziej
tolerancyjni, bardziej radośni, czego Wasza Świątobliwość spodziewa się jeszcze
od nas Niemców? Powiedziałbym, że już od końca II wojny światowej
zaczęła się pewna wewnętrzna przemiana społeczeństwa niemieckiego, także gdy chodzi
o niemiecką mentalność. To wszystko zostało jeszcze wzmocnione przez powtórne zjednoczenie.
Włączyliśmy się dużo głębiej w światową społeczność i oczywiście zostaliśmy przemienieni
przez jej mentalność. W ten sposób wychodzą na jaw także te aspekty niemieckiego charakteru,
których inni wcześniej nie byli świadomi. A być może zbytnio uważano nas za zawsze
zdyscyplinowanych i powściągliwych, co być może miało nawet jakieś podstawy. Jednak
jeśli teraz lepiej widać to, co wszyscy dostrzegają, to mi się podoba: Niemcy są nie
tylko powściągliwi, dokładni, zdyscyplinowani, ale także spontaniczni, radości, gościnni.
To bardzo piękne. I tego bym życzył: niech te cnoty jeszcze bardziej wzrastają i niech
stymuluje je i umacnia także chrześcijańska wiara.
Jan Paweł II ogłosił
błogosławionymi i świętymi wielką liczbę chrześcijan. Niektórzy uważają, że zbyt wielką.
I tu moje pytanie: beatyfikacje i kanonizacje dają Kościołowi coś nowego wtedy,
jeśli te osoby mogą być uznane za prawdziwe wzory. Niemcy dają stosunkowo niewielu
błogosławionych i świętych w porównaniu z innymi krajami. Czy da się coś zrobić, aby
ten wymiar duszpasterstwa się rozwinął i aby potrzeba beatyfikacji oraz kanonizacji
dała prawdziwy owoc duszpasterski?
Na początku także
i mnie trochę się wydawało, iż ta ogromna liczba beatyfikacji nas prawie „przygniata”
i że może trzeba było bardziej dobierać postaci, które jaśniej przemawiałyby do naszych
sumień. W ostatnim czasie doprowadziłem do decentralizacji uroczystości beatyfikacyjnych,
by za każdym razem czynić te postaci bardziej widoczne w określonych miejscach, do
których one przynależą. Być może święty z Gwatemali nie interesuje nas w Niemczech,
czy też odwrotnie ten z Altőtting nie budzi zainteresowania w Los Angeles, i tak dalej,
czyż tak się nie dzieje? Ponadto jestem przekonany, że ta decentralizacja idzie w
zgodzie z kolegialnością episkopatu, z jego kolegialnymi strukturami i że jest to
doskonała okazja by pokazać, iż poszczególne kraje mają swoich ludzi, którzy właśnie
w danym kraju są skuteczni. Zauważyłem ponadto, że te odbywające się w różnych miejscach
beatyfikacje dotyczą ogromnej rzeszy ludzi, którzy mówią: „Nareszcie to jest ktoś
z nas!”, zwracają się do niego, i on ich wspomaga. Błogosławiony należy do nich, a
my cieszymy się, że takich postaci jest bardzo wiele. I jeśli stopniowo także my,
dzięki rozwojowi światowej wspólnoty, poznamy ich lepiej, będzie to piękne. Najważniejsze
jest jednak to, by także na tej płaszczyźnie istniała różnorodność, a co za tym idzie
ważne jest, byśmy także my w Niemczech nauczyli się poznawać swoich błogosławionych
i cieszyć się nimi. Obok beatyfikacji mamy też kanonizacje wielkich postaci, które
są ważne dla całego Kościoła. Powiedziałbym, że poszczególne konferencje biskupie
powinny dokonać wyboru, muszą zobaczyć, co jest odpowiednie dla nas, czy dana osoba
ma naprawdę coś do powiedzenia, następnie powinny wskazać te postaci – niezbyt liczne
- które wywarły głęboki pływ. Można dokonać tego poprzez katechezę, kazania, może
warto by było pomyśleć o nakręceniu filmu. Mogę wyobrazić sobie piękne filmy. Naturalnie
ja znam tylko Ojców Kościoła: film o św. Augustynie, także o św. Grzegorzu z Nazjanzu
i jego bardzo charakterystycznej postaci, jego nieustannym uciekaniu przed coraz większymi
obowiązkami, jakie na niego nakładano, itd. Trzeba to przemyśleć: nie zawsze istnieją
tylko złe, wydarzenia na podstawie których kręcone są filmy, istnieją także wspaniałe
postaci historyczne, które wcale nie są nudne i są bardzo aktualne. Czyli innymi słowy,
nie można przesadnie obciążać ludzi, ale trzeba im ukazać aktualne, wciąż inspirujące
postaci.
Czy chodzi także o zabawne historie? Jakie
znaczenie w życiu papieża odgrywa poczucie humoru ?
(śmiech)
Nie jestem człowiekiem, któremu ciągle przychodzą do głowy kawały. Jednak umiejętność
dostrzegania także zabawnej strony życia i jego radosnego wymiaru, i nie przyjmowanie
wszystkiego z nadmierną powagą, uważam za coś bardzo ważnego, i powiedziałbym nawet
koniecznego, także w mojej posłudze. Któryś z pisarzy powiedział, że anioły mogą fruwać,
ponieważ nie traktują siebie ze śmiertelną powagą. Także my moglibyśmy więcej fruwać
gdybyśmy nie uznawali siebie za tak bardzo ważnych.
Kiedy pełni się tak
ważne funkcje, jak chociażby bycie papieżem, cały czas
jest się obserwowanym. Inni mówią o Waszej Świątobliwości. Czytając różne rzeczy uderzyło
mnie, iż wielu obserwatorów pisze, że osobowość Papieża Benedykta różni się od tej
kard. Ratzingera. Jeśli mogę o to zapytać, jak Ojciec Święty postrzega
samego siebie?
Podzielono mnie na kawałki już wielokrotnie:
na początkującego profesora i tego z okresu przejściowego, na pierwszego kardynała
i tego późniejszego. Teraz pojawia się nowy podział. Oczywiście wpływają na to okoliczności
i sytuacja, a także ludzie, ponieważ pełni się różne funkcje. Powiedzmy jednak w ten
sposób: moje podstawowe cechy osobowości i idee podlegały rozwojowi, jednak w tym,
co zasadnicze pozostały niezmienne, i to mnie cieszy. Teraz uwidaczniają się także
aspekty, których wcześniej nie można było tak łatwo dostrzec. Czy
można powiedzieć, że ta posługa podoba się Waszej Świątobliwości,
że nie jest dla niego ciężarem? To możebyłoby za dużo powiedziane,
ponieważ w rzeczywistości jest ona męcząca, w każdym razie szukam radości także w
tym.
Dziękujemy za rozmowę i czekamy na Waszą Świątobliwość w Niemczech,
w Bawarii. Do zobaczenia.
Wywiad dla Bayerischer Rundfunk
(ARD), ZDF, Deutsche Welle i Radia Watykańskiego.