- Relacja z prac XI Zgromadzenia Ogólnego Synodu Biskupów; - Rozmowa z wiceprezesem
Rady Głównej Stowarzyszenia Autorów Polskich Zbigniewem Gretką; - Felieton ks.
Krzysztofa Mądela SJ o zasadniczych sprawach, o których należy pamiętać w wyborach
demokratycznych
Jesienią tego roku Polacy wyjątkowo
często biorą udział w wyborach. Tak często, że rodzi się pytanie czy się nie zniechęcą,
czy nie zrezygnują z głosowania, dlatego zastanówmy się dzisiaj nad tym, co o demokracji
i samym procesie wyborczym mówi katolicka etyka społeczna, która w sumieniach dobrych
katolików powinna rodzić określone zobowiązania i określone postawy.
Otóż,
po pierwsze, zachęca do tego by iść na wybory i wrzucić głos do urny. Rezygnacja z
głosowania nie jest w żaden sposób usprawiedliwiona, oczywiście poza przeszkodami
natury obiektywnej, a to dlatego, że stoi w sprzeczności z wszystkimi zasadami etyki
katolickiej. W potocznym rozumieniu istnieje bowiem przekonanie, że tzw. „głosowanie
nogami”, czyli nie pójście na wybory, też jest jakimś głosowaniem, jakąś formą protestu,
czy dezaprobaty wobec zaistniałej sytuacji. Otóż na gruncie katolickiej etyki społecznej
takiej postawy w żaden sposób nie da się usprawiedliwić. Jedynie skrajnie liberalne,
czy nawet anarchistyczne ideologie mogłyby usprawiedliwić taką postawę, w ich rozumieniu
bowiem państwo i obywatel to dwa zupełnie różne, nieprzystające do siebie, a nawet
wrogie sobie byty, dlatego rezygnacja z udziału w wyborach jest jakimś sposobem na
załagodzenie konfliktu. Takie stanowisko jest jednak dla katolików nie do przyjęcia.
Państwo funduje się bowiem na obywatelach, to oni je tworzą – dla siebie i dla innych,
dlatego każdy, kto świadomie rezygnuje z wzięcia odpowiedzialności za zabranie głosu
w sprawie kształtu tego państwa, osłabia jego siłę i skuteczność, a w konsekwencji
zachowuje się nieodpowiedzialnie. To właśnie w imię tej zasady niektóre kraje, takie
jak Belgia, nakładają na swoich obywateli ustawowy obowiązek udziału w głosowaniu.
O tym samym obowiązku przypomina także zasada pomocniczości, w myśl której
rozwiązania społeczne są tym bardziej sprawiedliwe, im bardziej zbliżone od obywateli,
a więc stworzone przez nich samych, a nie w oparciu o odgórne dyrektywy władzy. Odmowa
udziału w wyborach jest więc zatem opowiedzeniem się za państwem autorytarnym, oddalonym
od obywateli, a więc zarazem bezkarnym, skorumpowanym i nieskutecznym.
Zasada
personalizmu, zasada dobra wspólnego, a także wszystkie bardziej szczegółowe zasady
opisujące rozmaite formy realizacji sprawiedliwości jednoznacznie przypominają o obowiązku
aktywnego udziału w procedurach demokratycznych. Zasada personalizmu (nazywana także
zasadą godności osoby) przypomina, że wszystkie formy wspólnego dobra, a nawet wszystkie
formy dobra w ogóle, są możliwe jedynie dzięki wysiłkom konkretnych osób, natomiast
anonimowość, kolektyw, czy brak osobistej odpowiedzialności skutecznie niszczy to
dobro. Ponieważ wybory stanowią ważny mechanizm ustalania czyjeś konkretnej osobistej
odpowiedzialności za określone dobro wspólne, w tym wypadku dobro narodowe, co więcej,
gwarantują, że to ustalanie odpowiedzialności dokona się w sposób możliwie sprawiedliwy,
to znaczy taki, w którym każdy na miarę swoich możliwości i na podobnych warunkach
może wziąć w nim udział, dlatego rezygnacja z udziału w wyborach narusza tę dobro
wspólne, narusza także godność innych osób, gdyż pomniejsza rangę ich osobistego zaangażowania,
a wreszcie jest także opowiedzeniem się przeciw zasadom sprawiedliwości.
Sam
udział w głosowaniu to jeszcze nie wszystko. Trzeba wiedzieć na kogo i dlaczego się
głosuje. Także tu katolicka etyka społeczna udziela nam kilu cennych wskazówek.
Po
pierwsze, każe nam zastanowić się nad samym sobą, to znaczy nad istotnym motywami
własnego wyboru. Żeby zagłosować dobrze, to znaczy odpowiedzialnie, nie wystarczy
po prostu poprzeć kogoś, kogo się lub zna, ani tym bardziej po to, żeby komuś zrobić
na złość. Trzeba mieć przed oczami konkretne dobro wspólne, a więc także znać kompetencje
urzędu na który się głosuje. Ten wymóg skutecznie chroni cały proces demokratyczny
przed populizmem. Kandydaci do urzędów publicznych mają bowiem ze swojej strony pewną
skłonność do zachowań nieodpowiedzialnych. Żeby wygrać, obiecują wyborcom wiele rzeczy,
których nie tylko nie będą mogli wykonać, ale nawet takie, których na pewno nie da
się lub nie powinno się dać wykonać z miejsca, na które kandydują, bo stałoby to w
sprzeczności z przyjętym prawem. Jeśli obywatele o tym wiedzą, skutecznie bronią się
przed ich demagogią.
Ale ważny jest także drugi, bardziej subtelny czynnik.
Warto zapytać samego siebie o duchową motywację tego głosowania. Demokracja nie jest
narzędziem doskonałym, często wyborca ma wrażenie, że głosuje pod przymusem, to znaczy
głosuje nie kogoś, na kogo chciałby głosować, bo kogoś takiego nie znajduje, ale na
kogoś, na kogo musi głosować, bo jeśli tego nie zrobi, to będzie jeszcze gorzej. Tu
pojawia się kwestia wyboru tzw. „mniejszego zła”. Takie wybór nigdy nie jest łatwy
i na pewno nigdy nikomu nie przynosi satysfakcji. Warto pamiętać, że jest także sprzeczny
z etyką katolicką. W czasach komunizmu odrzucenie zasady wyboru „mniejszego zła” skłaniało
katolików do rezygnacji z udziału wyborach. Było w istocie odrzuceniem współpracy
z antyludzkim reżymem. Warto się jednak zastanowić, czy podobna sytuacja zachodzi
także dzisiaj. Gdyby bowiem jakiś wyborca uznał w swoim sumieniu, że nie może nikogo
ze spokojnym sumieniem poprzeć, to nie może wybierać źle, ale powinien oddać głos
nieważny. Powinien zatem budować dobro wspólne, pójść na wybory, a tam oddać głos
nieważny. Polski system wyborczy uniemożliwia wprawdzie rozróżnienie ów nieważnych
na skutek błędu od głosów intencjonalnie nieważnych, ale dla osób działających w konflikcie
sumienia, jest to rozwiązanie dopuszczalne.
Rodzi się jednak pytanie, jak
ten konflikt jest uzasadniony. W wolnej Polsce, jak wszędzie na świecie, kandydaci
do urzędu nie są zapewne idealni, trudno jednak nazywać ich mniejszym złem. Obowiązkiem
wyborcy jest zatem przyjrzeć się najpierw sobie i własnej motywacji, a następnie rzeczonym
kandydatom. W wyborach prezydenckich jest to o tyle łatwiejsze, że odbywają się one
w systemie jednomandatowym. Kandydatów jest zaledwie kilku.
I tu pojawia się
zadanie bodaj najważniejsze, od którego nikt wyborcy nie wyręczy, a mianowicie tych
kandydatów trzeba dobrze poznać. Ponieważ demokracja i życie publiczne jest układem
dość skomplikowanym warto w tej poznawczej pracy poczynić kilka rozróżnień. Wyborca
rzadko zna swojego kandydata osobiście, jeśli go zatem nie zna, powinien przynajmniej
postarać się odróżnić to, co ów kandydat mówi sam o sobie, od tego, co mówią o nim
inni, w zarówno jego przeciwnicy polityczni, jak i osoby niezależne, na tej podstawie
wyrobić sobie jakieś osobiste zdanie o człowieku. Mieć własne zdanie o kimś, to ważny
element życia społecznego, element spajający społeczeństwo. Otóż bez wyraźnego oddzielenia
własnych oczekiwań od słów i zachowań innych osób, nie można o nikim sformułować opinii
poprawnej. Warto o tym pamiętać, bo im gorączka wyborcza większa, tym większa zachodzi
obawa, że wyborcy wcale nie głosują na tych, na których głosują, a jedynie na własne
oczekiwania i wyobrażenia o kandydatach.
Jaki jest zatem człowiek, na którego
głosujemy? Jak ocenić to, co mówi on sam i inni? Ile jest prawdy w zapewnieniu jednego
z kandydatów o budowaniu solidarnej Polski, ale ile w wezwaniu drugiego, żebyśmy sami
wzięli ją z dumą we własne ręce? Często brak nam wystarczających danych, żeby zweryfikować
te przedwyborcze wezwanie, zresztą nie tylko wyborcy, ale także przedsiębiorcy i cała
gospodarka wyczekują z niepokojem na tę prawdę, która wyłoni się dopiero po wyborach.
W chwili niepewności warto zatem posłużyć się starymi, sprawdzonymi zasadami, jakie
przez wieki wypracowała chrześcijańska duchowość. Jeśli jakiś kandydat obiecuje dużo,
a skądinąd wiemy, że tam gdzie obiecywał już wcześniej, stracił swoje poparcie, to
lepiej zaufać komuś, kto obiecuje mniej. Jeśli jakiś kandydat wypowiada się o innych
źle, to albo robi dobrze, jeśli z miłością służy prawdzie, lub robi źle i nie zasługuje
na nasze poparcie. Św. Ignacy przypomina, że nawet najgorsza prawda powiedziana w
Bożym duchu, to znaczy z miłością, jest konkretna, opiera się na faktach, a zarazem
niesie w sobie konkretne rozwiązanie problemu, o którym mówi, oraz wewnętrzną, duchową
siłę potrzebną do jego urzeczywistnienia. Prawa polityczna, dodajmy od siebie, nie
jest inna. Rządzi nią ewangeliczny realizm potrzebny każdemu, kto chce zbudować solidny
dom. Jeśli zatem w prawdach głoszonych przez kandydatów nie znajdziemy konkretów,
a tylko moc emocji i obietnic pozbawionych szczegółowych sposobów ich realizacji,
to dobrze postąpimy, odrzucając te prawdy i poszukamy innych, które naprawdę będzie
można wcielić w życie.