Jako ostrzeżenie dla polityków odebrano wynik wczorajszych wyborów w Libanie. Niska
frekwencja w pierwszych po zakończeniu syryjskiej okupacji wyborach nie jest uważana
jednak za klęskę. Mimo wszystko, zdaniem maronickiego patriarchy, Liban z nadzieją
może patrzeć w przyszłość.
To miał być historyczny dzien. Pierwsze wolne
wybory parlamentarne od dziesięcioleci. Krok ku prawdziwej demokracji. A wszystko
jeszcze żywe wspomnieniami wielotysięcznych pokojowych manifestacji z placu z centrum
Bejrutu. Patriotyzm, entuzjazm, wołanie o jedności i upór w zadaniach wolności, prawdy
i suwerenności to wszystko było wielkim potencjałem społecznym, który został... zaprzepaszczony!.
Wyniki wyborów nie zaskoczyły, bo wygrały listy najsilniejszego bloku
Mustaqbal (Przyszłość) założonego przez Rafika Hariri a kierowanego obecnie przez
syna. Zaskoczyła wszystkich frekwencja wyborcza, która wyniosła zaledwie 28%! W niektórych
dzielnicach chrześcijańskich tylko 10% poszło do urn. Tak niskiej frekwencji nie notowano
od bardzo dawna. I tak od euforii przeszliśmy do apatii, jak podkreślił jeden z komentatorów,
która jest złą wróżbą na przyszłość a na pewno wyraźnym ostrzeżeniem dla polityków.
Kardynał
Sfer komentując mówił o rozczarowaniu i konsternacji, chociaż podkreślił wartości
wyborów jako takich, wyrażając nadzieje, że to będzie pierwszy krok na drodze zmiany
stylu działania, stylu, który doprowadził kraj do ruiny ekonomicznej i emigracji wielu
naszych synów.
Powszechnie krytykowana ordynacja wyborcza jest u źródła
ewidentnego bojkotu wyborów przez mieszkańców Bejrutu. Obwody zostały tak stworzone
ze wygrać mogły tylko określone siły. Dość powiedzieć ze na 19 deputowanych 9 weszło
z listy z racji braku... kontrkandydatów.
Ta sytuacja nie jest przegrana
sil reformatorskich. Jest jedynie znakiem ostrzegawczym dla polityków ze społeczeństwo,
zwłaszcza młode pokolenie, jest zdeterminowane w walce o nowy demokratyczny Liban.