Jan Paweł II odmienił moje życie. Tak o swym trwaniu przy Papieżu mówi jego osobisty
fotograf Arturo Mari. Był on u boku Ojca Świętego podczas podróży apostolskich, celebracji
liturgicznych i na co dzień, w chwilach modlitwy i odpoczynku. Tuż przed śmiercią
żegnając się z najbliższym otoczeniem Jan Paweł II zapytał: a gdzie Arturo? Papieża
łączyła z jego fotografem wielka przyjaźń.
Arturo Mari: Najpiękniejsze
wspomnienie, jakie mam o Papieżu to, to że odmienił moje życie: sposób widzenia świata,
styl pracy, wspólnej z nim modlitwy w ogromnym spokoju. A także to poczucie przyjaźni
i zrozumienia.
RV: Po śmierci Jana Pawła II świat się zatrzymał.
W modlitewnym skupieniu miliony ludzi oddawały Mu hołd. Jak Pan patrzył na tę niespotykaną
jedność serc?
Arturo Mari: On całe życie siał, całego siebie oddał
ludziom i światu. Myślę, że cały świat a szczególnie młodzież teraz odwdzięczyli się
Mu za to. To nie mieści się w głowie. Ja urodziłem się w Rzymie, i to był piąty Papież,
jakiego poznałem, nigdy jednak bym się nie spodziewał niczego podobnego. Ludzie ofiarowali
mu tak wiele za to, co otrzymali.
RV: Towarzyszył Pan Ojcu Świętemu
w jego podróżach po drogach świata. Jakie wiążą się z tym wspomnienia?
Arturo
Mari: Mam piękne wspomnienia…On jechał w poszczególne miejsca by zobaczyć prawdziwe
potrzeby ludzi i zanieść im Ewangelię. Nie zapomnę nigdy spotkania z trędowatymi.
Szczególnie tego w Sorok w Korei. Kiedy dowiedział się o istnieniu wyspy, na której
żyli ludzie dotknięci tą straszną chorobą postanowił ich osobiście odwiedzić. Dotykał,
przytulał, głaskał każdego po kolei… nie wiem czy jesteście wstanie wyobrazić sobie
tę scenę. Wiemy jak wyglądają ludzie chorzy na trąd: opuchnięte twarze, dłonie okaleczone
przez chorobę. Mimo tego On każdemu z nich okazał wielką miłość, znalazł dla nich
czas. To, co mnie wtedy najbardziej uderzyło to oczy tych ludzi, ich spojrzenia! Być
może po raz pierwszy w życiu poczuli się ludźmi. Pamiętam także doskonale podróż do
Angoli, kiedy pokazywano Ojcu Świętemu ruiny pierwszego kościoła katolickiego wybudowanego
w Afryce. Papież rozglądał się wokoło i zauważył niedaleko leżący szałas. Od razu
chciał tam pójść, poznać mieszkających w nim ludzi i porozmawiać z nimi o sytuacji,
w jakiej żyją. Tak też się stało. Byłem świadkiem wspaniałych scen: najpierw odwiedził
„dom”, jeśli tak można było nazwać ten szałas. Następnie na podwórku usiadł na drewnianej
skrzynce a wszystkie możliwe dzieci z okolicy zebrały się wokół niego. Niektóre usiadły
mu na kolanach, inne wpychały się pod ramiona. Papież rozmawiał z ich rodzicami, pytał
o ich problemy, troski. Były to wzruszające chwile, których nie można zapomnieć. Takich
historii są tysiące. Wspaniałe wspomnienia z wizyt u aborygenów czy w Togo…zawsze
uderzała miłość, wiara i pokora Papieża wobec tych ludzi.
RV: Czy
jest jakieś zdjęcie, które Pan sobie szczególnie ceni?
Arturo Mari: Jest
to zdjęcie, które zrobił papieski sekretarz, ksiądz Stanisław. Ojciec Święty powtarzał:
Arturo fotografuje wszystkich, a jemu nikt nie zrobił zdjęcia. To fotografia zrobiona
w apartamencie Ojca Świętego w momencie, gdy rozmawia ze mną i trzyma mnie za rękę.