Moja droga do Kościoła – zapis rozmowy z Ulfem Ekmanem, szwedzkim konwertytą, byłym
pastorem protestanckim
RV: Kilka tygodni temu uwieńczył Pan pewien bardzo ważny etap w swoim życiu. Wraz
z żoną został Pan przyjęty do Kościoła katolickiego. Jak to wyglądało?
U.
Ekman: Ogłosiliśmy tę naszą decyzję pod koniec marca. Niektórzy z naszych znajomych
powiedzieli, że było to jakby tsunami uderzyło w Szwecję. Wszystko to za sprawą mediów,
byliśmy już bowiem całkiem dobrze znani w Szwecji. Dlatego potem już samo przyjęcie
do wspólnoty Kościoła nie było aż tak problematyczne. Dlatego, że wszystko już zostało
powiedziane. Była to przepiękna ceremonia, ale biskup Sztokholmu, skądinąd jedyny
katolicki biskup w Szwecji, Anders Arborelius, zasugerował by nie nadawać temu zbyt
wielkiego rozgłosu, by zrobić to gdzieś na uboczu. Wybraliśmy klasztor brygidek pod
Sztokholmem. Odbyło się to podczas wieczornej Mszy św., w dzień powszedni, w obecności
przyjaciół, około 40 osób.
RV: Sprecyzujmy, że chrzest przyjął Pan w Kościele
luterańskim, nie było więc potrzeby chrztu... Było jedynie przyjęcie do wspólnoty
Kościoła, pierwsza Komunia i bierzmowanie... Jak Pan to przeżywał?
U.
Ekman: Było to uwieńczenie długiej drogi, a zarazem otwarcie ku czemuś nowemu. Marzyliśmy
o tym od wielu lat, być może od 15 lat, ale nie w pełni świadomie. Ale myślę, że zaczęło
się to 15 lat temu. Byłem pastorem charyzmatycznego wolnego Kościoła. Utworzyliśmy
wielki Kościół, o silnym zaangażowaniu misyjnym. Byłem w to wszystko bardzo zaangażowany.
Pośrodku tego wszystkiego coś się zaczęło ze mną dziać. Zacząłem się zastanawiać,
jaka jest natura Kościoła. Tu nie chodziło o kwestie czysto organizacyjne czy misyjne,
to było dla mnie jasne. Ale chciałem wiedzieć, co jest istotą Kościoła. Bardzo mnie
to nurtowało. Zacząłem to badać i bardzo szybo doszedłem do dwóch elementów, które
charakteryzuje istotę Kościoła: prawdziwość i kontynuacja. Był to dla mnie szok. Bo
dla mnie jako charyzmatyka ważna była fala, nowe inicjatywy, nowe kościoły, nowe ruchy.
Tutaj tymczasem wypłynął Kościół stary, przekaz prawdziwej wiary z pokolenia na pokolenie.
Ten obraz Kościoła zaczął na mnie oddziaływać. Zdawałem sobie również sprawę, że niektóre
rzeczy są zbyt płytkie, pragmatyczne. Musiałem zrobić krok wstecz, głębiej się nad
tym zastanowić. I wówczas odpowiedź na każde pytanie, które się we mnie pojawiało,
wskazywało na Kościół katolicki. Z jednej strony był to więc proces teologiczny, teoretyczny,
ale z drugiej strony, było też doświadczenie. Przez pewien czas żyliśmy w Izraelu.
W różnych miejscach na świecie organizowaliśmy bowiem biblijne centra, żyjąc jednak
na stałe w Szwecji. Przez pewien czas przebywaliśmy w Jerozolimie i spotkaliśmy tam
wielu katolików. Na każdym kroku był jakiś katolik. Z różnych nurtów, ruchów, zakonów.
Zrobili na mnie wielkie wrażenie. Kontakt z żywą, gorliwą, dynamiczną wiarą. My tymczasem
w Szwecji, bazując na naszym protestanckim doświadczeniu, sądziliśmy, że katolicy
niemal nie istnieją. W Szwecji jest oczywiście Kościół katolicki, ale jest on bardzo
mały i nie miałem z nim żadnego kontaktu. Mieliśmy więc silne uprzedzenia wobec katolików.
Nie chcieliśmy mieć z tym nic wspólnego. W Jerozolimie tymczasem spotkaliśmy katolików.
Okazało się, że brakuje nam wiedzy i doświadczenia. Zastanawiałem się, czy powieniem
poznać ich nauczanie, a może w ogóle się tym nie przejmować. Prawda jest jednak prawdą.
I kiedy człowiek się do niej zbliża, prawda zaczyna cię intrygować. Aby być uczciwy
względem samego siebie musiałem sobie odpowiedzieć, czy jest to prawda. Zaczęło się
od Maryi....
RV: Naprawdę? To dziwne, bo przecież w tradycji protestanckiej,
zwłaszcza luterańskiej Maryja została odsunięta, stała się czymś małoważnym...
U.
Ekman: Tak to prawda. Proszę jednak pamiętać, że ja z pochodzenia jestem luteraninem.
Posługiwałem jednak w wolnym Kościele, w środowisku charyzmatycznym, gdzie o Maryi
nie wspomina się ani słowem. W państwowym Kościele luterańskim w Szwecji Maryja się
pojawia, jest pewne otwarcie na Maryję, choć nie ma oczywiście kultu. Tymczasem w
moim dotychczasowym doświadczeniu Maryja pojawiała się wyłącznie na Boże Narodzenie.
Ale powracając do naszego życia, w 2003 r. przypadało 700-lecie urodzin św. Brygidy.
Moja żona nosi jej imię, a ja męża Brygidy, Ulfa. Moja żona zaczęła się więc interesować
Brygidą, czytała książkę po książce. I wtedy odkryła rozmowy Brygidy z Panem i z Maryją,
ze świętymi i z Duchem Świętym... i była w tym bardzo zagubiona, a ja wraz z nią.
To było dla nas wyzwaniem i pomogło nam odkryć rolę Maryi, przede wszystkim Jej wstawiennictwo.
W tym czasie osiedliliśmy się w Ein Kerem, gdzie Maryja odwiedziła swą kuzynkę Elżbietę.
Jest to biblijne miejsce spotkania. I było to również dla nas miejsce spotkania z
Maryją. Tam Maryja stała się dla nas bardziej zrozumiała. Fascynowała nas. Zaczynaliśmy
rozumieć Jej znaczenie dla Wcielenia, dla relacji między człowieczeństwem i bóstwem
Chrystusa. O tym wszystkim miałem bardzo słabe pojęcie po moich studiach teologicznych
w Szwecji, kiedy zostałem pastorem w Kościele luterańskim. Teraz zrozumieliśmy miejsce
świętych w Kościele. Następnie odkryliśmy rolę Papieża. I tak krok po kroku uświadamiałem
sobie, że jeśli chcę zrozumieć, czym jest autorytet w Kościele nie mogę ignorować
Papieża, magisterium, czyli wszystkich tych rzeczy, o których w moim środowisku nie
wspominało się ani słowem. A zatem najpierw było odkrycie, potem docenienie, zbliżenie
i w końcu jedność. A zatem przez ostatnich 10, 15 lat szedłem ku jedności. Ale nie
spodziewałem się, że jedność ta przebierze taką postać. Oczywiście już wcześniej dążyliśmy
do pogłębienia jedności między różnymi wyznaniami chrześcijańskimi. Ale nie oznaczało
to, że masz opuścić jedno wyznanie i przejść do innego. Jednakże w tym, co się stało
bardzo silnie odczuwam, że Pan Bóg mnie prowadzi, że otworzyło się przede mną Serce
Jezusa, bym otrzymał coś, czego nie miałem do tej pory. I to nas doprowadziło do zrobienia
tego kroku, który dla niektórych ludzi jest kontrowersyjny. Ja tak nie sądzę. Dla
nas był on całkiem naturalny.
RV: Przebył Pan bardzo długą drogę. Wychował
się Pan w środowisku luterańskim, w zsekularyzowanej Szwecji, został Pan luterańskim
pastorem, potem odkrył ruch charyzmatyczny, założył własny wolny Kościół, w którym
szerzył Pan Słowo Boże po całym świecie, zwłaszcza w krajach byłego Związku Radzieckiego,
założył Pan wiele ośrodków biblijnych... Nam katolikom protestanci często zarzucają,
że za mało przykładamy się do czytania Pisma Świętego. Czy Pan to potwierdza?
U.
Ekman: Nie mogę tego powiedzieć na podstawie własnego doświadczenia. W Kościele katolickim
jestem w końcu od niedawna. A ci nieliczni katolicy, których spotkałem, tak być może
nie mieli zacięcia do czytania Biblii i oczywiście lepiej od nich znam Pismo Święte,
ale proszę pamiętać, że jestem w tym względzie profesjonalistą, byłem kaznodzieją,
nauczycielem. Jednakże muszę powiedzieć, że poznałem też wielu katolików, którzy Pismo
Święte znają całkiem dobrze. Pamiętam, że kilka lat temu w Stanach Zjednoczonych zrobiono
badania, na ile korzysta się z Pisma Świętego w liturgiach różnych wyznań, od fundamentalistów
aż po katolików. I okazało się, że katolicy najczęściej korzystają w liturgii z Pisma
Świętego. O nas protestantach czy charyzmatykach mówi się, że mamy Biblię, wymachujemy
Biblią, ale niekoniecznie opieramy się na niej w kazaniach. W Kościele katolickim
Słowem Bożym jest przesiąknięty każdy element liturgii. To nie jest krytyka, dzielę
się jedynie moim odkryciem. Bo w moim protestanckim środowisku zawsze słyszałem, że
katolicy nie czytają Biblii. Ja się pod tym nie podpisuję.
RV: A jak poradził
Pan sobie z sakramentalnym aspektem Kościoła, który jest tak różny od Kościół protestanckich,
a w szczególności charyzmatycznych?
U. Ekman: Są to w pewnym sensie dwa różne
światy. Ale jest też wiele podobieństw. Nawet u charyzmatyków. Są oni bardziej sakramentalni,
niż sami zdają sobie z tego sprawę. Bardzo wyraźny jest u nich aspekt fizyczny. Modląc
się za kogoś nakładasz na niego ręce. Modląc się za chorych, namaszczasz ich olejem.
Korzystają z choreografii. Myślę, że jest to dobry początek, który może prowadzić
do katolickiego rozumienia sakramentów. Ale oczywiście są to różne światy, u katolików
jest jasna struktura, jest tradycja. Ja to odbieram jako wielkie błogosławieństwo.
Posługa pastora, którym sam byłem, w dużej mierze opiera się na jego osobowości, inwencyjności
i jest to wielki ciężar. Stając się katolikiem poczułem, że to nie na mnie opiera
się Kościół, ale że to ja opieram się na Kościele. Doświadczam tej sakramentalności
i jest to naprawdę wspaniałe odkrycie i doświadczenie. Ponadto sakramenty, a w szczególności
Eucharystia, i idea rzeczywistej obecności, całkiem realnej obecności, to coś wspaniałego.
Trzeba to odkryć. Ja to odbieram jako cud, coś zdumiewającego. Coś, co daje siły i
rodzi głęboki szacunek dla Pana Boga. I bardzo to cenię. Nie tylko ja, również wielu
mych przyjaciół protestantów szanuje katolików za to że się modlą i z wielkim szacunkiem
podchodzą do Boga. Bardzo głęboko to do mnie przemówiło. I zrozumiałem, że do tego
jestem stworzony. Cała ta bojaźń Boża we właściwym tego słowa znaczeniu. Głęboki szacunek
dla naszego Boga. W Kościele katolickim odczuwam to bardzo mocno. A zatem to nie było
dla mnie problemem. Moim problemem jest to, że czuję się trochę jak imigrant, który
przybył do nowego kraju. Muszę się nauczyć języka, obyczajów i wciąż popełniam błędy.
Ale da się z tym żyć, i mam nadzieję, że również inni mogą żyć ze mną. Ale poczucie,
że wróciłem do domu, do czegoś, do czego w pełni przynależę, przyćmiewa wszystkie
moje błędy.
RV: Zmiana wyznania, nawrócenie to bardzo osobista sprawa. W waszym
wypadku nawrócenie stało się wydarzeniem publicznym, nieprawdaż?
U. Ekman:
Tak to prawda, ponieważ od tak wielu lat występowałem publicznie. Ale nie zmienia
to w niczym faktu, że nawrócenie jest czymś bardzo osobistym. Nie byłem do tego w
pełni przekonany, jeszcze przed rokiem. Przed rokiem znalazłem się w decydującym punkcie.
Wiedziałem, że muszę podjąć decyzję, czułem, że Pan mnie wzywa, mnie i moją żonę.
Wcześniej zwlekałem z decyzją właśnie ze względu na wspólnotę, na ludzi, którzy byli
powierzeni mojej pieczy. Ale w końcu doszedłem do wniosku, że jeśli Pan mnie wzywa,
to muszę Mu zaufać, zaufać, że On się tym zajmie. Bo inaczej, nigdy nie będę mógł
uczynić tego kroku, będę w więzieniu. Jeśli Pan mówi do mnie, to przemówi również
do moich wiernych, do ich serca. I zrozumieją to, być może nie od razu, ale z czasem
na pewno zrozumieją. W każdym razie przekazaliśmy kierownictwo naszej wspólnoty doświadczonym
liderom. I muszę też powiedzieć, że liderzy naszego Kościoła, kilkuset wspólnot, przeszli
w ciągu ostatnich lat wielką ekumeniczną drogę. Nie zaszli tak daleko, jak ja, ale
na pewno zrobili krok na przód. Byli też kilka razy w Rzymie, bo chciałem, by zrozumieli
naszą decyzję. Pod tym względem, bardzo dobrze to przygotowaliśmy. Patrząc wstecz,
mogę powiedzieć, że wielu moich współpracowników, choć nie podziela naszej decyzji,
to jednak ją rozumie i respektuje jej powody. I pozostajemy z nimi w dobrych relacjach.
Wiemy, że nasza droga w tych wspólnotach się skończyła, ale przyjaźń pozostanie. Oczywiście
to nie oznacza, że skończyłem jedno dzieło, teraz rozpoczynam drugie. To coś o wiele
większego. To głęboka zmiana poglądów teologicznych. To także potrzeba wielkiej pokory,
świadomość, że popełniałem błędy, że uczyłem rzeczy, które nie były prawdziwe, w pewnym
sensie. I muszę przyznać, że robiłem rzeczy, których dziś żałuję. Oczywiście rzeczy
podstawowe, podstawowe rozumienie Pisma Świętego, tego kim jest Jezus, co dla nas
zrobił, to wszystko nie uległo zmianie.
RV: Mówiąc o swoim nawróceniu, bardzo
często odwołuje się Pan do prawdy, do podążania za prawdą... To przywodzi na myśl
poprzedniego Papieża . Czy czytał Pan Benedykta XVI?
U. Ekman: Tak czytałem,
choć nie dużo. Ale trochę czytałem. Jestem nim zafascynowany. Jest wspaniałym człowiekiem,
wyraża się w sposób tak jasny, a zarazem zwięzły. Jak dobry nauczyciel. Myślę, że
jest on bardzo ważny dla Kościoła, dla całego Ciała Chrystusa.
RV: Przypomnijmy,
że Benedykt XVI przywiązywał też wielką wagę do prawdy w dialogu ekumenicznym. Był
przekonany, że jeśli chcemy postępów w tym dialogu, to musimy się pytać o prawdę.
Jak to postrzega Pan, który przychodzi z drugiej? Czy widzi Pan szansę na ponowne
zjednoczenie Kościoła?
U. Ekman: Muszę wierzyć w to, co jest powiedziane w
Ewangelii Jana, rozdział 17. I nie tylko muszę, ja chcę w to wierzyć i rzeczywiście
wierzę. Wierzę, że jeśli każdy z nas będzie gorąco pragnął modlić się tak jak modlił
się Jezus, pamiętając, że On jest naszym Orędownikiem w niebie i też modli się o to,
to na pewno staniemy się jedno. Dlatego nie mam najmniejszych wątpliwości, że się
to stanie. Ale kiedy i jak, tego nie wiem. Zarzucano mi, oczywiście, że, podejmując
tę decyzję, wystawiam na poważne niebezpieczeństwo dialog ekumeniczny w Szwecji. Ja
odpowiadam: nie, moja decyzja nie zagraża ekumenizmowi, ona go wzbogaca. Jeden z pastorów
powiedział mi: mów o swojej drodze, ale nie mów o prawdzie, bo to jest twoja prawda.
Nie! – odpowiedziałem, prawda istnieje i ona jest większa niż ja i ty. Coś jest prawdą.
I to właśnie prawda zadecydowała o moim przejściu do Kościoła katolickiego. Ja po
prostu zacząłem odkrywać, że prawda jest w Kościele katolickim. To nie oznacza, że
nie ma prawd gdzieindziej. Ale istnieje coś takiego jak dziedzictwo prawdy, depozyt
prawdy, nadprzyrodzony depozyt prawdy. I Pan złożył to w swoim Kościele. Musiałem
rozeznać, czy to jest prawda, a może to uzurpacja, triumfalizm, reakcja na reformację,
a może jednak prawda. To nie oznacza, że my posiadamy prawdę, że Kościół katolicki
w każdej chwili przez wszystkie stulecia zachowywał się w sposób odpowiedni. Ale zachował
prawdę. Ta kwestia stale do mnie powracała. Jedyny motyw mojej decyzji to właśnie
to, że ja potrzebuję pełni prawdy, potrzebuję tego, co ma Kościół katolicki. Kościół
katolicki ma coś, co jest istotne, prawdziwe i konieczne.
RV: A co to takiego?
U.
Ekman: Zasadniczo to pełnia Jezusa Chrystusa, fakt, że Chrystus jest w swym Kościele,
w Kościele z całą jego ludzką słabością, ze wszystkimi ludzkimi błędami, które popełnili
jego członkowie. Chrystus wciąż tam jest, z pokolenia na pokolenie...
RV:
Żywa obecność...
U. Ekman: Dokładnie. Na początku było to dla mnie poważnym
wstrząsem, wyzwaniem. A potem dostrzegłem jak bardzo jest to piękne, wspaniałe. Prawda
jest piękna. I w takiej sytuacji musiałem podjąć decyzję. Nie twierdzę, że dotąd żyłem
w ciemności, że w świecie protestanckim wszystko jest złe. Nie powinniśmy myśleć w
tych kategoriach, jakby wszystko było czarne albo białe. Istnieje jednak pełnia, a
z drugiej strony w protestantyzmie istnieje też sekularyzacja i postępujące osłabienie.
I jest to wielki problem protestantyzmu. Nie twierdzę bynajmniej, że rozwiązuję problem,
uciekając od niego. Ale otrzymałem pewność, którą mogę się też dzielić w dialogu z
moimi braćmi protestantami. Tak czy inaczej zawsze skończymy u posługi Piotra. Takie
jest moje doświadczenie z ostatnich lat. Ilekroć prowadziłem z kimś dialog, zawsze
dochodziliśmy do tej kwestii. Można się zgodzić na różne rzeczy, na sakramentalność,
na podstawowe dogmaty, ale na koniec zawsze pojawia się problem z Piotrem. I dla mnie
to było, jak z Maryją. Musiałem to w sobie pogodzić. 16. rozdział Ewangelii Mateusza.
Jako protestant zawsze tłumaczyłem, że to nie jest o Papieżu, o Piotrze. Ale w końcu
musiałem sobie powiedzieć, że nie miałem racji, że błędnie nauczałem. Jeśli sięgniesz
do tekstu greckiego czy aramejskiego, widzisz, że tu rzeczywiście jest mowa o osobie,
nie tylko o tej osobie, która była w tej określonej chwili, ale o posłudze, która
trwa. I ja w to rzeczywiście wierzę.Jest to biblijne, prawdziwe, a Kościół tego strzegł
przez wieki. Dlatego nie mam problemu, by się podporządkować. Teraz widzę, że w moim
życiu prawdziwym problemem było właśnie podporządkowanie się. Nie tyle Papież, ale
podporządkowanie się czemuś, co jest nade mną, bo w rzeczywistości sam dla siebie
byłem papieżem.
RV: Aktualny Papież mówi o potrzebie ewangelizacji. Chce by
Kościół był bardziej charyzmatyczny. Czy Pan ze swym charyzmatycznym doświadczeniem
może nam w tym pomóc?
U. Ekman: Chciałbym w tym uczestniczyć, ale moje osobiste
doświadczenie w tym momencie jest takie, że ja nie przyszedłem do Kościoła katolickiego,
aby pomóc, lecz dlatego, że potrzebuję pomocy. Ale mam oczywiście pewne doświadczenie
i chętnie je wykorzystam. Potrzebujemy oczywiście ewangelizacji, chrześcijanie muszą
bardziej wychodzić na zewnątrz i bardziej ufać zmartwychwstałemu Panu, że On nas prowadzi
do współczesnych ludzi, którzy są na Niego otwarci czy nie, abyśmy głosili z miłością
Ewangelię w taki sposób, aby to przynosiło owoce.
RV: Czy myśli Pan, że katolicy
są za bardzo dogmatyczni, a za mało jest w nas miłości?
U. Ekman: Istnieje
niebezpieczeństwo duszpasterstwa dogmatycznego, które dzieli. Ale dogmaty są niezbędne.
Prawda jest obiektywna i prawda zawiera miłość. Nie można jej przekazać bez miłości.
Ale prawda jest piękna i zaspakaja pragnienie człowieka. My żyjemy dziś w bardzo niedogmatycznym
świecie, w niedogmatycznym chrześcijaństwie, żyjemy w bardzo emocjonalnym i postmodernistycznym,
relatywistycznym społeczeństwie, które nie chce odnosić się do niczego, co przychodzi
z zewnątrz, które ma błędne pojęcie autorytetu. Autorytet, tego słowa się na pewno
nadużywa. Ale właściwe zrozumienie tego słowa daje nam bezpieczeństwo, ochronę, a
przede wszystkim wspaniałą wolność. Ludzie tego nie rozumieją. I mówią mi: kiedy byłeś
charyzmatykiem, byłeś wolny, teraz będziesz się musiał podporządkować wszystkim tym
regułom, będą ci mówić, co masz robić... Jednakże od pięciu, siedmiu lat ja coraz
wyraźniej doświadczam czegoś odwrotnego, że zbliżam się do wolności. I jest to wspaniała
wolność, ale nie egoistyczna. To całkiem coś innego i jest to oczywiście związane
z wrastaniem w świętości, w upodabnianiu się do Chrystusa. Ale tego pragnie moje serce.
Więc, kiedy ktoś mnie pyta, co teraz będziesz robił w Kościele katolickim, byłeś przecież
kaznodzieją, odpowiadam: będę się starał być dobrym katolikiem, być jak Chrystus w
Jego Kościele. A zatem sądzę, że nie możemy się zgodzić na to, jak świat definiuje
dziś prawdę, moralność, ale z drugiej strony nie możemy się wycofać do jakiegoś getta.
Musimy żyć prawdą i w ten sposób pomożemy ludziom docenić prawdę jako drogę życia.
Myślę więc, że to wspaniałe być chrześcijaninem w tych czasach.
RV: Wielu
chrześcijan by się z panem nie zgodziło, bo to trudne czasy. To dla nas wielkie wyzwanie.
U.
Ekman: Tak to jest wyzwanie, ale Jezus jest na tronie, wciąż ma pełną władzę na niebie
i na ziemi.
RV: Patrzy Pan z nadzieją na przyszłość chrześcijaństwa w Europie?
Sam pochodzi pan ze Szwecji. Widzimy, że Europejczycy coraz bardziej oddalają się
od swych chrześcijańskich korzeni...
U. Ekman: Chrześcijaństwo, Ewangelia,
Kościół na pewno przetrwają. To nie oznacza, że możemy sobie usiąść i odpocząć. W
Europie toczy się walka, jakiej ten kontynent jeszcze nie zaznał. Jest to bardzo tragiczne.
Zmierzamy do coraz większego bezprawia i coraz większej wrogości względem chrześcijaństwa.
Niewykluczone, że prowadzi to do prześladowań, które zawsze jednak udoskonalały Kościół.
Być może żyło się nam za dobrze, chrześcijańska kultura nas rozpieściła. Ale tego
już nie ma. Mamy walkę, ale w tej walce zwycięzcą jest Jezus Chrystus. I Kościół będzie
tym, czym ma być. Jestem pełen nadziei, naprawdę. I nie jestem naiwnym optymistą.
My bardzo dużo pracowaliśmy w krajach byłego Związku Radzieckiego. I widzieliśmy,
jak ludzie, którzy nie mieli żadnego kontaktu z Ewangelią, z Cerkwią prawosławną,
spotykali Jezusa Chrystusa z wielką mocą. To daje nadzieję każdemu. Dlatego jestem
pewny, że Europa dostanie jeszcze jedną szansę, że Jezus nie opuści Europy.