Ojciec Słonina i jego kapelusz na miliony – wspomnienie o założycielu papieskiego
stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie
W tym roku mija 100 rocznica urodzin i 10 śmierci o. Werenfrieda
van Straatena założyciela międzynarodowego dzieła pomocy Kirche
in Not. Po śmierci zakonnika noszącego przydomek „Ojciec
Słonina" Jan Paweł II w telegramie kondolencyjnym nazwał o. Werenfrieda „apostołem
miłości bliźniego”.
W rozmowie z ks. Tomaszem Grzybem zmarłego
wspominają ks. Kazimierz Piwowarski, która przez 21 lat współpracował z o. Werenfriedem
i ks. Waldemar Cisło szef sekcji polskiej papieskiego Stowarzyszenia Pomoc Kościołowi
w Potrzebie.
– W jakich okolicznościach księża się
poznali?
Ks. Kazimierz Piwowarski: Był rok 1982. Mieszkałem
wtedy w Monachium i zamierzałem wracać do Polski. Mój ówczesny biskup zadecydował
jednak, żebym został w Niemczech ze względu na rozpoczęcie się stanu wojennego w Polsce.
Miał on kontakty z Kirche in Not. Okazało się, że brakuje im odpowiedzialnego
za polski wydział i tak zacząłem w Königstein pracę prowadząc pomoc dla Polski.
Ks.
Waldemar Cisło: Pierwsze spotkanie było w centrali w Königstein. Był już wtedy
na wózku. Zawsze pełen humoru. Popatrzył na mnie i powiedział: „Ich habe mit Polen
kein Krieg geführt”. A ja odpowiedziałem, „Ich hoffe das bleibt auch so”. To znaczy,
„nie prowadziłem z Polską żadnej wojny, a moja odpowiedź: „Mam nadzieję, że tak zostanie”.
To oddaje jego dowcip i humor. Był to człowiek wielkiego zaufania. Zawsze obiecywał
więcej niż mieliśmy środków. Pamiętam taki przykład. Robił duży projekt dla Ameryki
Południowej. Obiecał zakup samochodów, używanych autobusów. Brakowało mu 40 tys. dolarów.
Mówił, że wtedy klęczał całą noc w kaplicy ze słowami: „Panie Boże zmiłuj się nade
mną, chyba ze dużo obiecałem”. Dzień przed ostatecznym przekazaniem środków, do których
był zobowiązany przyszła paczka. Zwykły szary karton. Otworzono go, a tam była ta
brakująca kwota, zapakowane 40 tys. dolarów amerykańskich! Takie działy się cuda.
Takich historii jest bardzo wiele. Pan Bóg, jak mówił, miał zawsze nad nim swoje miłosierdzie.
Myślę, że to zaufanie do ludzi, jest dalej. Naprawdę wiele się dzieje takich rzeczy,
na które nigdy byśmy ufając tylko ludzkim możliwościom, nie mogli sobie pozwolić.
– Dlaczego o. Werenfried z taką życzliwością pochodził do Polaków?
Wiemy, że dzięki niemu ta pomoc już od roku 1957, od czasu jego spotkania z kard.
Wyszyńskim, docierała do Polski.
Ks. K. Piwowarski: Był
od początku przekonany, że dużym zagrożeniem dla Kościoła jest komunizm, czyli system
panujący na Wschodzie Europy. A po drugie Kościół w Polsce cieszył się bardzo dużą
sympatią na Zachodzie. Ojciec Werenfried był zafascynowany polskim Kościołem, szczególnie
postawą prymasa Wyszyńskiego. Werenfried był z natury człowiekiem bojowym i uważał,
że komunizmu nie wolno akceptować, a wprost przeciwnie z komunizmem trzeba walczyć.
Stąd ludzie, którzy prezentowali taką postawę byli szczególnie przez niego lubiani.
– Ojciec Werenfried nazywany jest „Ojcem Słoniną” i „Bożym żebrakiem”.
A jakim był człowiekiem?
Ks. W. Cisło: Te przydomki oddają
jego całego. „Ojciec Słonina” wzięło się stąd, że po wojnie zbierano różne rzeczy,
które można było przekazać potrzebującym. Nie było jednak lodówek. Jedyną formą żywności,
która się nie psuła i którą można było bezpiecznie zbierać była, więc słonina! Stąd
miał potem przydomek „Spekpater”, czy „Bacon Priest”. A dlaczego był „Bożym żebrakiem”?
Prosty przykład. Kiedyś wracał taksówką z lotniska do domu. Tak zafascynował kierowcę,
że nie dość, że ten oddał mu cały utarg z tego dnia to jeszcze sprezentował mu swój
zegarek, który był jego cenną pamiątką. To świadczy o tym, jaki dar przekonywania
i zarażania do pomocy innym miał ojciec Werenfried.
Ks. K. Piwowarski:
Był człowiekiem bardzo sympatycznym, choć z drugiej strony bardzo konkretnym. Potrafił
z każdym rozmawiać i potrafił świętować. Pracujący księża mieli z nim każdego tygodnia
wieczorem spotkanie. Była to wspólna kolacja i rozmowy. Posiadał w sobie duży entuzjazm.
Jeśli miał jakiś pomysł, to był gotów wszystko zostawić i tę ideę realizować. Był
entuzjastą, charyzmatykiem, który cel, jaki sobie postawił próbował osiągnąć możliwie
szybko. W prywatnych kontaktach był człowiekiem bardzo towarzyskim i bardzo lubianym.
Nawet wtedy, gdy stał ze słynnym kapeluszem przed kościołem to potrafił ludziom, którzy
składali ofiary coś ważnego powiedzieć.
– O. Werenfried i „jego
kapelusz na miliony”. Dokonał wielkiego działa, nie tylko w Europie,
ale i na świecie. Czy jako człowiek miał chwilezałamania
czy zwątpienia w to, co robi?
Ks. K. Piwowarski: Miał bardzo
dużo trudności i to od samego początku. Ale nigdy nie wątpił w sens idei, dla której
żył i o której zrealizowanie walczył. Werenfried wiedział, że człowiek potrzebujący
jest dla nas kimś, nad kim trzeba się pochylić. I dla tej idei właściwie poświęcił
wszystko: swój talent i czas. Niekiedy jednego dnia głosił nawet po kilkanaście kazań
w różnych kościołach. Cały czas chodziło o to, że wierność idei pozostała dla niego
tematem naczelnym i dla tej idei poświęcił w zasadzie wszystko.
– Całe dzieło
Pomoc Kościołowi w Potrzebie zawierzone jest Matce Bożej Fatimskiej. Czy to wypływa
z maryjnej duchowości o. Werenfrieda”
Ks. K. Piwowarski:
Widział, że zagrożeniem dla świata jest system komunistyczny. A jak wiadomo Fatima
to jest rok 1917, wierzono głęboko, że Matka Boża może pomóc w upadku komunizmu. Stąd
zawierzenie dzieła Matce Bożej, szczególnie Fatimskiej. Uważał, że tylko pod jej opieką
można osiągnąć cel: pomóc biednym, nie tylko materialnie, ale tak, by upadł system,
który ich uciskał.
– Dzieło Pomoc
Kościołowi w Potrzebie zaczęło się po II wojnie światowej
od pomocy głodującym Niemcom. Dzisiaj pomaga w ponad 140 krajach na
całym świecie. Zajmuje się nie tylko dostarczaniem żywności, ale też
budową szkół, kościołów, pomocą prześladowanym. Co sprawiło, że o. Werenfried
tak rozszerzył działalność?
Ks. K. Piwowarski: Pewnie czas
mu sporo pomógł. Punktem wyjścia była pomoc dla Niemców. I to pomoc nie tylko materialna,
mając na uwadze żywność, ale także pomoc duchowa. Opieka nad księżmi, którzy pracowali
dla przesiedleńców, także próba zorganizowania duszpasterstwa. Gdy Niemcom zaczęło
się lepiej powodzić, a problemy, które zaczęto wtedy zauważać i rozumieć ze Wschodu
Europy były tak jaskrawe i duże, to stało się jasne, że trzeba rozszerzyć pomoc właśnie
w tamtym kierunku. Nie wolno zapominać, że wtedy Wschodnia Europa była bardzo odizolowana
od świata. Kontakty z tym regionem były prawie niemożliwe. Z drugiej strony wiadomości,
które stamtąd przychodziły były bardzo dramatyczne: o mordowaniu wielu księży, biskupów,
o więzieniach i przede wszystkim o utrudnieniach, jakie spotykał tam Kościół w wypełnianiu
swojej misji. Był to temat narzucający się. Jeśli pomoc dla Niemców nie była już tak
bardzo potrzebna, to warto było pomóc tam, gdzie ta pomoc była bardziej konieczna
aniżeli wtedy w Niemczech.
- Ojciec Werenfried sporo podróżował
po świecie i widział problemy, z którymi chrześcijanie się spotykali.
Czy było widać, że to przeżywał?
Ks. K. Piwowarski:
Werenfried żył tym, co robił i tym, co mówił. Uważał, myślę, że miał tu stuprocentową
rację, iż najlepszym źródłem informacji o sytuacji w jakimkolwiek kraju jest jego
odwiedzenie i rozmowa z ludźmi, którzy tam żyją. Stąd od samego początku próbował
różnymi drogami i sposobami nawiązać kontakt z Kościołami na Wschodzie, którym zaczęto
pomagać. Okazji ku temu było wiele, np. do Rzymu przyjeżdżali biskupi z różnych krajów.
Tam można było ich spotkać i porozmawiać. Próbował też bezpośrednio jeździć do tych,
którym pomagał i udawało mu się to nawet w czasach najtrudniejszych. Przyjeżdżał zarówno
do Polski jak i np. na Węgry. Tę samą metodę stosował później, gdy pomoc został rozszerzana
na Trzeci Świat. Spotykał się z ludźmi, którzy mówili mu o problemach i pokazywali
jak konkretnie wykorzystana została pomoc, którą otrzymywali od Kirche in Not.
–
Co Kościół w Polsce zawdzięcza o. Werenfriedowi i jego dziełu Pomoc
Kościołowi w Potrzebie?
Ks. W. Cisło: To była ogromna pomoc.
Mówiło się, że od 1957 roku gdzieś do lat ’90, w żadnym kościele, który był wtedy
budowany nie było części cegieł czy dachówek sfinansowanych przez Pomoc Kościołowi
w Potrzebie. My prowadzimy głównie projekty o charakterze duszpasterskim. Wybudowaliśmy
wiele kościołów, ale i np. drukarni. Kiedyś można było dostawać papier na książki,
na literaturę religijną, tylko wtedy, kiedy miało się drukarnię. Dzięki naszym stypendiom
wykształciliśmy za granicą ponad 130 księży. Jesteśmy organizacją, która rocznie rozdaje
1,200 mln stypendiów mszalnych. W tych krajach Zachodu, gdzie nie ma księży, nie ma
kto odprawiać Mszy. Ludzie zamawiają je więc za naszym pośrednictwem, a my przekazujemy
intencje do tych krajów gdzie często te stypendia mszalne są nie tylko podstawą utrzymania
księdza, ale i całej parafii. Stąd jak ktoś policzył, co kilkadziesiąt sekund gdzieś
na świecie, dzięki naszym dobrodziejom jest odprawiana Msza św.. Pomagamy utrzymywać
klasztory kontemplacyjne i seminaria. W ubiegłym, roku wsparliśmy ponad 10 tys. alumnów.
W Polsce mówimy o kryzysie powołań. Jednak w Ameryce Południowej, Afryce są kraje
w których seminaria są pełnie i bez naszej pomocy byłby zamknięte, bo lokalnym Kościołom
brakuje środków na ich utrzymanie. Kiedyś ludzie z Zachodu wspierali nas w Polsce,
dzisiaj my na zasadzie wdzięczności staramy się pomagać tym, którzy są od nas biedniejsi.