2012-11-16 16:23:49

Bioetyczny labirynt: testament życia


Słuchaj: RealAudioMP3

Rozwój medycyny pozwolił na skuteczne - a przynajmniej znacznie bardziej skuteczne, niż do tej pory - leczenie ciężkich chorób. Do niedawna całkowicie nieuleczalne, dziś mogą być skutecznie zwalczane, a tam, gdzie ostateczne ich pokonanie jest wciąż niemożliwe, znacznie wydłużył się czas życia. Jednocześnie jednak te nowe, wspaniałe możliwości medycyny stały się też źródłem nowych problemów. Techniki leczenia i podtrzymywania życia doprowadziły do sytuacji, w której dzięki zastosowaniu aparatury technicznej możliwe stało się możliwym zatrzymanie procesu umierania. O ile działania takie mają głęboki sens, gdy ich zastosowanie ma charakter tymczasowy, do chwili, gdy organy na nowo podejmą zaburzone czynności, o tyle w stanach przewlekłych, terminalnych, zastosowanie tych środków prowadzi jedynie do niepotrzebnego wydłużenia w czasie cierpienia i umierania.

Rodzi się jednak pytanie, czy można z tych środków zrezygnować, czy można ich nie stosować, skoro są dostępne i oferują przedłużenie życia chorego? Czy możliwe jest - w zgodzie z prawem moralnym - wyłączenie aparatury podtrzymującej życie chorego, przy świadomości, że doprowadzi to najprawdopodobniej do jego śmierci?

Odpowiedź uzależniona jest od dwóch podstawowych rozstrzygnięć: jakie są realne możliwości terapeutyczne medycyny w danym stanie chorego, oraz jaka intencja stałaby u podstaw rezygnacji z dalszej terapii.

Pierwsza z tych dwu kwestii prowadzi do odpowiedzi, na ile działania terapeutyczne mają sens, to znaczy na ile są adekwatne do stanu chorego, prowadząc go do zdrowia, albo do takiego stanu, w którym we względnym komforcie może on prowadzić w miarę normalne życie. To odniesienie do zasady proporcjonalności każe nam zauważyć, że w niektórych sytuacjach jedynym w zasadzie efektem podejmowanych procedur medycznych jest wydłużenie czasu życia, przy jednoczesnym bardzo poważnym pogorszeniu jego jakości, co w ostatecznym rozrachunku prowadzi do zwiększenia i wydłużenia cierpienia i umierania. Działania takie miałyby uzasadnienie wówczas, gdyby - ze względu na życiową sytuację chorego - właśnie czas był najbardziej potrzebny: na uporządkowanie spraw, relacji, swoiste "zamknięcie życia" i "poukładanie się" z Bogiem i ludźmi. Drugim powodem mogłaby być bardzo bliska perspektwa przełomu w medycynie, dająca szansę na pokonanie niszczącej danego człowieka choroby.

Tymczasem stosowanie środków technicznych podtrzymujących życie niekiedy przeradza się w swoistą "zaciekłość" terapeutyczną, wyrażającą się w desperackiej próbie pokonania nieuchronnie zbliżającej się śmierci przy pomocy wszystkich realnie i potencjalnie dostępnych środków. Kolejne próby budzą na moment fałszywe nadzieje, ostatecznie prowadząc do bezradności i rozpaczy. Wydaje się, że gdzieś u podstaw tej walki jest lęk przed śmiercią, a ostatecznie - choć może to brzmieć paradoksalnie - zagubienie sensu życia.
Drugi wymagający rozstrzygnięcia element odnosi się - jak już powiedzieliśmy - do intencji. Podstawowe pytanie zatem brzminw tym momencie: co chcą osiągnąć pacjent i lekarz decydując się na rezygnację z uporczywej, nieproporcjonalnej do stanu chorego terapii. Jeśli celem działania jest skrócenie życia, intencja taka ma charakter eutanatyczny, zaś samo działanie określane jest mianem eutanazji biernej. Jeśli natomiast chodzi o przyjęcie niechronnie zbliżającej się śmierci, akceptację sytuacji, to wówczas rezygnacja z uporczywej terapii jest decyzją godziwą, z jednym wszakże zastrzeżeniem. Wolno zrezygnować ze środków i działań nieproporcjonalnych do stanu chorego, zwanych niekiedy środkami nadzwyczajnymi. Nigdy jednak nie wolno zrezygnować ze środków zwyczajnych, właściwych dla opieki medycznej w określonym stanie chorego, w tym także z karmienia, nawadniania (poza ostatnim etapem agonii, gdy organizm sam z siebie przestaje absorbować podawane płyny i substancje odżywcze) i środków pielęgnacyjnych. Rezygnacja z nich ze swej natury prowadziłaby do śmierci chorego, miałałaby zatem charakter eutanatyczny niezależnie od deklarowanych intencji ze strony samego pacjenta, jego rodziny czy personelu medycznego.

Jak zatem ocenić coraz powszechniejszą praktykę sporządzania tzw. "testamentu życia", czyli oświadczenia, w którym zdrowy, a przynajmniej wciąż zdolny do podejmowania decyzji człowiek stwierdza, że w np. sytuacji poważnego uszkodzenia układu nerwowego nie wyraża zgody na podłączenie go do aparatury podtrzymującej życie. To oczywiście nie jest jedyna sytuacja, mogąca stać się przedmiotem "testamentu życia"; może nią być zatrzymanie akcji serca - na taką okoliczność człowiek decyduje, by nie podejmować wobec niego działań resuscytacyjnych.

Moralna ocena "testamentu życia" zależy w pierwszej mierze od intencji osoby go sporządzającej. Jeśli jest on wyrazem zgody na nieuchronność śmierci, a jednocześnie nie ma w nim nastawienia eutanatycznego, może on być uznany za uzasadnione i godziwe wyrażenie woli chorego.

Trzeba jednocześnie pamiętać, że ostatecznym interpretatorem dokumentu będą inni: lekarze i prawnicy. To oni muszą rozstrzygnąć, czy dana sytuacja podlega rozstrzygnięciom zawartym w "testamencie życia", czy też nie. Trzeba bowiem zdawać sobie sprawę, że literalne trzymanie się zapisu o rezygnacji z terapii, łatwo może otworzyć drogę do postawy braku troski o pacjenta, którego zdrowie i życie można byłoby uratować. Dlatego sformułowania użyte w dokumencie muszą być bardzo precyzyjne, by ci, którzy będą ostatecznie podejmować decyzję o podjęciu lub rezygnacji z terapii, nie sprzeniewierzyli się podstawowemu obowiązkowi, by uszanować godność osoby - zarówno chorego jak i swojej własnej.

ks. P. Kieniewicz MIC








All the contents on this site are copyrighted ©.