Na
zasłużony koniec każdego ciężkiego dnia nie zechcesz nam, Panie, powiedzieć, co to
wszystko znaczy? Żeby móc znaleźć jakiś powód by wierzyć. Tak śpiewa amerykański piosenkarz
i autor tekstów Bruce Springsteen w jednym ze swych albumów, w których najbardziej
boleje nad ludzką i społeczną sytuacją Stanów Zjednoczonych.
Jego słowa wychodzą
poza granice geograficzne. Pytanie to stanowi także u nas w Europie jeden z centralnych,
podstawowych problemów współczesnej kultury, zaostrzony jeszcze kryzysem gospodarczym
i doświadczanym przez wielu niezrozumieniem związku między tym, co przeżywają, a możliwością
istnienia jakiegoś sensu w innym wymiarze.
Dla wierzących jest jasne, że można
mówić o kryzysie wiary i usunięciu Boga poza horyzont życia, ale jest też inny aspekt,
bardziej zasadniczy. Dotyczy on możliwości, by sens był przekazywany, by wiarą można
się było dzielić. Zbyt silne jest poczucie pustki, wyobcowania doświadczanego przez
wielu ludzi, utraty tożsamości. Wrażenie to uwydatnia rozdrobnienie społeczne, tak
silne w naszych miastach i prowadzące do braku zaufania jednych do drugich, oraz kryzys
rodziny, który zdaje się wskazywać, że stała relacja między mężczyzną i kobietą, osobami
zasadniczo odmiennymi, jest po prostu nieprzewidywalna i niemożliwa.
Na jakiej
wspólnej podstawie myśli, uczuć, wzajemnego zaufania, oczekiwań możliwe jest zatem
przekazywanie powodów by wierzyć? Bo trzeba uznać, że choć dla wielu horyzont jest
mroczny, nie jest jednak zamknięty; jest on otwarty w oczekiwaniu na przekonującą
odpowiedź. Odpowiedź, parafrazując słowa innej piosenki, jaka byłaby w stanie podjąć
nasze grzechy, które leżą nie odpokutowane na ulicy.
To niełatwe zadanie stoi
na pierwszym miejscu przed tymi, którzy wierzą, którzy mają wiarę. Codziennie doświadczają
go rodzice, wychowawcy, ci, którzy mają przekazywać nowym pokoleniom sens tego, czym
żyjemy, ale muszą się też nim dzielić. To tak, jakby zagubiła się syntaktyka świata
i języka na rzecz wspólnego zaangażowania w budowanie przyszłości. Jak przypomniał
Papież już dwa lata temu, przemawiając w londyńskim Westminster Hall, nieadekwatność
pragmatycznych, krótkoterminowych rozwiązań złożonych problemów społecznych i etycznych
została ukazana w całej pełni przez globalny kryzys finansowy. Narody europejskie
nie mogą zamykać się w swoich partykularyzmach, które, także w najnowszej historii,
prowadziły jedynie do podziałów i konfliktów. By móc więc coś przekazać, wezwani jesteśmy
do przeprowadzenia na nowo inkulturacji myśli i wiary, aby słowa i znaczące horyzonty
wyrażały ciało i krew wszystkich ludzi dnia dzisiejszego. Trzeba angażować umysł i
serce, jak stale powtarza Benedykt XVI, w taki sposób, by podjąć na nowo mówienie
razem, a w przypadku tych, którzy mają ten dar, otworzyć je na Boga. Bez lęków, bo
do tego właśnie każde pokolenie jest powołane i codziennie dokonuje się to w rodzinie,
nawet jeśli popełnia się błędy. Do tego dzieła inkulturacji trzeba ludzi obdarzonych
inteligencją, która ma zdolność pamiętania. Jak bowiem proroczo powtarza Benedykt
XVI, rozum abstrakcyjny, ahistoryczny w tym sensie, że wierzy, iż zdoła zapanować
nad wszystkim uniezależniając się od wszelkich tradycji i wartości kulturowych, sprawia,
że życie staje się niemożliwe; zabiera on grunt spod nóg, pozbawia jakiegokolwiek
ciepła wszelkie ogniska ludzkiej społeczności.
Na tej płaszczyźnie dochodzi
do rozstrzygającej konfrontacji między różnymi kulturami i religiami, które dziś współistnieją
i podzielają tę samą przestrzeń. Razem jesteśmy powołani, by budować wspólną przyszłość
naszych społeczeństw, a między nimi musi być możliwy przekaz dotyczący sensu i znaczenia
życia. Jak jednak „rozum”, który usiłuje uniezależnić się od wszelkich kultur, która
narzuca style życia anonimowe, nastawione tylko na własną korzyść i na wzbogacenie
nielicznych, może tworzyć dialog międzykulturowy, spotkanie między osobami o równej
godności, nakierowane na to, by znaleźć podstawową jedność, która by otworzyła drogi
ku przyszłości, a była przy tym braterska?
To dzieło inkulturacji, przekazywania
wartości, dialogu między kulturami i religiami wciąga zatem w grę ludzkie serca, czyli
umiejętność życia wymiarem relacyjnym i wspólnotowym. Istnieje nieuniknione napięcie
względem innej osoby, co każda kultura potrafiła przetworzyć w kategoriach przyjęcia
i otwarcia za każdym razem, gdy ten „inny” był widziany jako niosący nadzieję. To
bowiem serce w wolności może pozwolić nam uznać „innego” za brata, pozwalając nam
w ten sposób uzupełnić słabość, jaką przeżywamy, uzdrowić przejawy niesprawiedliwości
i samotności, gnębiące w tak znacznej części ludzkość, począwszy od naszych miast.
A także wysłuchać powodów by wierzyć na końcu ciężkiego dnia.