2012-11-05 10:57:31

Ex Oriente Lux: o strojach i ozdobach odc. 35


Słuchaj: RealAudioMP3

Po ostatnich audycjach naszego cyklu, tych o etiopskiej pobożności, całowaniu kościołów i nadawaniu imion, otrzymałem kilka maili od słuchaczy, w których powraca pytanie: skąd się to wszystko wzięło na Rogu Afryki, jakie są prawdziwe korzenie chrześcijaństwa w Etiopii i czy aby przypadkiem tamtejsze obyczaje nie zostały po prostu przyniesione przez misjonarzy: europejskich, żydowskich albo muzułmańskich? Na wszystkie te pytania trzeba będzie odpowiedzieć, prędzej czy później, bo istotnie dotykają zarówno historii cywilizacji w regionie, jak i całkiem współczesnego oblicza kraju oraz kultury jego mieszkańców. Teraźniejszość bowiem nie zaczęła się wczoraj, a bez widzenia mechanizmów długiego trwania niepodobna zrozumieć choćby dziecka. Ale nie dziś tym się zajmiemy i nie w jednej tylko audycji: trzeba raczej początkom etiopskiej cywilizacji poświęcić wiele miejsca, co też chciałbym uczynić, lecz dopiero po powrocie z kolejnej wyprawy do Kraju Kapłana Jana, która czeka mnie już za kilka dni. Dziś jeszcze słów parę o różnych znakach przynależności i tożsamości, okazywanych przez stroje i ozdoby.

Bronisław Malinowski, słynny antropolog, etnograf i podróżnik, już w pierwszej połowie XX wieku sporo czasu poświęcił na badania terenowe na wyspach Oceanii i w Afryce Wschodniej. W swych publikacjach ukazywał potem, jak bardzo były skomplikowane relacje w społecznościach, które odwiedzał, obserwował, z którymi żył na co dzień. Jednym z istotnych wyznaczników pozycji, przynależności i przekonań członków nawet tych najbardziej prymitywnych cywilizacji jest ubiór i są nim także ozdoby noszone przez różnych ich przedstawicieli. Dzieje się tak również w Etiopii.

Jako pierwsi na myśl mi przychodzą Mursi, żyjący w dolinie Omo, na południowym zachodzie kraju. Należą oni do grupy tych plemion afrykańskich, które głównie zajmują się pasterstwem, są w większości animistami, a ostatnio także celem niekończących się wypraw turystycznych, które w krótkim czasie zamieniły już ich wioski w skanseny, a życie codzienne w spektakl na usługi białych ciekawskich, z czego zresztą żyją głównie cwani naganiacze, zaś sami Mursi dostają jedynie ochłapy i pozory cywilizacji. Ale w rzeczy samej jest co oglądać, póki jeszcze nie wyginęli, bo to bardzo ciekawa kultura, czego ozdoby i stroje są oczywistym przejawem. A trzeba powiedzieć, że żyją właściwie bez strojów, nadzy prawie, oprócz narzutek szmacianych, bo za ubrania służą im same zdobienia. Młodzi Mursi, tak jak wszyscy niloci, uwielbiają się malować, do czego używają choćby i mułu rzecznego; takie malunki pokrywają niekiedy całe ciało, tworząc finezyjne wzory złożone z równoległych linii, również na czole i na twarzy. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni chętnie zakładają metalowe naramienniki i takież obręcze na kostki, oraz przedziwne ozdoby na głowę, wykonane ze sznurka, kawałków blachy, suchych roślin, rogów zwierzęcych i plastikowych paciorków. Ale najbardziej charakterystycznym elementem mody kobiet Mursi jest nacięta dolna warga, w taki sposób, aby można było założyć w nią drewniany dysk o średnicy około dziesięciu a nawet i więcej centymetrów, często kolorowy i zdobiony różnymi malunkami. Widok młodej dziewczyny z dzieckiem przy piersi i ogromnym drewnianym talerzykiem w ustach na białym człowieku zawsze robi piorunujące wrażenie. Ale to przecież element ich kultury, choć dziś pytać chyba należy, czy przypadkiem nie wymuszany chęcią zysku. Bo Mursi uwielbiają być fotografowani, z talerzykiem albo z kałasznikowem, za co też należy zapłacić, i to słono. I niech nikt nie próbuje się targować, bo może źle skończyć. A że nie są to bardzo grzeczne ludy, świadczą też rytualne pojedynki, w których młodzi Mursi i Suri niemiłosiernie okładają się długimi kijami, nie zważając przy tym na krew i rany.

Zostawmy już plemiona nilotyczne i powędrujmy na północ. Tam stare społeczności semickie, jak Amharowie i Tygryjczycy, mają odmienne obyczaje, a więc też stroje i ozdoby. Stałym elementem ubioru jest u wszystkich wspomniana już kiedyś gabi, długa bawełniana chusta, którą zarzuca się na plecy i na ramiona, zakrywając jeśli trzeba prawie całe ciało. Chroni ona przed słońcem w dzień, ale pomaga też przetrwać chłodne noce, bo jesteśmy na wyżynie. Biała chusta służy zwłaszcza do kościoła, a kolorowe są na co dzień. Tych kolorów natomiast i wzorów kraciastych nie sposób zliczyć wręcz i opisać, bo też są częstokroć typowe dla poszczególnych plemion i miejsc, niczym szkockie spódnice. Typowe są i inne stroje, ot choćby krótkie portki, które wkładają mężczyźni, zwłaszcza w regionie Godżdżiam, z których zresztą śmieją się mieszczuchy w Addis Abebie, bo w mieście każdy szanujący się etiopski mężczyzna, by podkreślić swoją pozycję i lepszy status materialny, zakłada garnitur, nawet jeśli trochę na wyrost, w upał i całkiem nie na miejscu. Biedni ludzie noszą co popadnie, często stare ciuchy z Europy i Ameryki. Księdza i w mieście i na wsi zawsze poznamy, bo oprócz długiej niby-sutanny i zwykłej chusty będzie miał też krzyż przy sobie, ale i odpowiednie nakrycie głowy, trochę przypominające okrągła czapkę prawosławną albo turban. Ten turban to zresztą element stroju tak zwanych debtera, czyli pisarzy, lektorów i śpiewaków kościelnych, bez których liturgia się nie obywa, a których jest zawsze wokół kościoła bardzo wielu. Po stroju łatwo też rozpoznamy mnicha, nawet w mieście, bo ich chusty często są farbowane na żółto. Mnich brodaty zresztą zwykle wędruje z kijem albo krzyżem, a przy kościele siedzi z różańcem lub książką pobożną. Liturgiczne stroje chrześcijańskich ortodoksów w Etiopii to już cała gama kolorów i wariacja wielobarwna. Wszystko tu błyszczy niemal i się mieni purpurą, szafirem, fioletem i złotem, nawet jeśli tylko sztucznym. W święto jest też procesja przed kościołem, ze śpiewem i tańcem, z oklaskami, przy dźwiękach bębna i metalowych kołatek, jak za czasów króla Dawida albo na dworze faraona, bo żywcem przypominają egipskie sistrum. Diakoni niosą wówczas kadzidła i procesyjne krzyże, a pod parasolami, pięknie wyhaftowanymi i z frędzlami, kapłan dźwiga na głowie zawinięty w płótno święty tabot, czyli kopię tablicy przymierza, która zawsze musi być w kościele. Bardzo to wszystko piękne. Na koniec więc o jeszcze jednym elemencie zdobniczym. Jest nim sam krzyż, który każdy etiopski chrześcijanin zawsze nosi na szyi: drewniany lub metalowy, w przeróżnych kształtach i wielkości, dawniej ręcznie robiony, a dziś często taki chiński, z fabryki i ze straganu. Ale czasami, zwłaszcza na dalekiej północy, krzyż tatuuje się na czole, na skroniach albo na ręku, i to już dzieciom, aby o nim nie zapomniały. Bo zdobienia i stroje zmienia się czasami, ale wiary w Etiopii nigdy się nie powinno.

ks. Rafał Zarzeczny SJ







All the contents on this site are copyrighted ©.