Większość
przeszczepów dokonywanych jest w oparciu o organy pobrane od osób zmarłych. Wydawać
by się mogło, że w tej sytuacji nie ma żadnych problemów moralnych, a jedynie kwestia
zgodności immunologicznej przeszczepianych organów z organizmem biorcy. Tymczasem
właśnie dawstwo organów przez osoby zmarłe przynosi dwie bardzo poważne kwestie moralne,
od których właściwego rozstrzygnięcia zależy godziwość pobrania, a w konsekwencji
całej terapii.
Pierwszy problem polega na klarownym i jednoznacznym określeniu
momentu śmierci potencjalnego dawcy. Przedwczesne pobranie organów do przeszczepu
– zwłaszcza organów pojedyńczych – oznaczałoby w praktyce uśmiercenie człowieka, który
być może i tak wkrótce by umarł, ale jednak – w momencie operacji pobrania – jeszcze
żył. Z moralnego punktu widzenia byłoby to zabójstwo, którego intencja pomocy potrzebującej
przeszczepu osobie, jakkolwiek chwalebna, nie jest w stanie zmienić w czyn godziwy.
Zabójstwo pozostanie zabójstwem.
Z drugiej strony, nadmierne odwlekanie operacji
pobrania może doprowadzić do sytuacji, w której na skutek zachodzących procesów rozkładu
obumierających komórek i tkanek, organy nie będa nadawały się do transplantacji. W
pewnej mierze może ten proces opóźnić działanie podtrzymujące funkcjonowanie ciała
zmarłej osoby poprzez wymuszanie oddechu i dożylne podawanie substancji odżywczych
i nawadniających. Działanie takie jednak nie może być prowadzone w nieskończoność.
Trudno też nie postawić pytania: czy dany człowiek jeszcze żyje, a tylko nie ma z
nim kontaktu, czy też już nie żyje, i jego ciało – choć podtrzymywane w stanie minimalnej
funkcjonalności – jest ciałem osoby zmarłej.
Podstawowym kryterium śmierci
jest ustanie oddechu i pracy serca. W takiej sytuacji brak przepływu bogatej w tlen
i substancje odżywcze krwi do mózgu, doprowadza do szybkiego obumarcia tkanki nerwowej
i śmierci człowieka. Średnio ten czas wynosi około 4 minut, choć jeśli człowiek jest
wychłodzony i zewnętrzna temperatura jest również niska, może trwać nieco dłużej.
Ten przejściowy stan nazywany jest śmiercią kliniczną i może jeszcze – w pwenych warunkach
– zostać odwrócony. Bywa jednak, że działania reanimacyjne zawiodą, i mimo iż uda
się przywrócić akcję serca i oddech, mózg jest nieodwracalnie uszkodzony.
Na
potrzeby medycyny transplantacyjnej powołano w amerykańskim universytecie Harvard
specjalny zespół, którego celem miało być opracowanie protokołów pozwalających stwierdzić,
w jakich warunkach można orzec śmierć człowieka, nawet jeśli z pomocą aparatury medycznej
udaje się utrzymać jego ciało przy życiu. Ujmując ogłoszony w 1968 roku raport tej
komisji w znacznym uproszczeniu można powiedzieć, że jeśli lekarz stwierdzi, że cały
mózg pacjenta obumarł, a więc, że aparatura medyczna nie jest w stanie wykryć żadnej
aktywności bioelektrycznej w mózgu, to znaczy, że człowiek umarł.
Od kilkunastu
lat w medycynie wszakże obowiązują inne kryteria, wedle których do orzeczenia śmierci
człowieka wystarczy zdiagnozowanie śmierci jednej tylko części mózgu – jego pnia.
Odpowiada on za integrację pracy całego mózgu, więc jego zniszczenie – jak argumentują
lekarze – oznacza zniszczenie całości.
Trudno się z tym do końca zgodzić.
To prawda, że zniszczenie pnia mózgu w nieodwracalny sposób uszkadza mózg uniemożliwiając
mu powrót do normalnego funkcjonowania. Jednakże inne fragmenty mózgu jeszcze działają,
co należałoby interpretować jako postępujący proces umierania człowieka. Jest jednak
zasadnicza różnica między śmiercią a umieraniem. Umieranie może prowadzić do śmierci,
ale samo w sobie jest przejawem życia, choć życia gasnącego, zmierzającego do schyłku.
To jednak, że ktoś umiera nie może być interpretowane jakby dany człowiek już był
martwy. Pobranie organów w takiej sytuacji należy zatem interpretować jako przyspieszenie
śmierci, śmierci która była zapewne nieuchronna, ale jeszcze nie nadeszła. Jak długo
zatem nie ma moralnej pewności, że potencjalny dawca organów zmarł, jest rzeczą niegodziwą
dokonać pobrania jego narządów do celów transplantacyjnych.
Drugi problem moralny
związany z dawstwem organów od osób zmarłych polega na tym, że dawcą (w moralnym sensie
tego słowa) jest tylko ten, kto sam oddał swoje organy do przeszczepu. Z oczywistych
powodów ów akt darowizny musiałby być dokonany za życia.
Problem w tym, że
mało ktonosi przy sobie oświadczenie, że zgadza się, aby po jego śmierci organy zostały
wykorzystane dla potrzeb medycyny transplantacyjnej. Aby zatem zapobiec jeszcze większemu
niedostatkowi organów do przeszczepów uchwalono prawo, by każdy, kto się nie sprzeciwi
i nie zgłosi swojego sprzeciwu w specjalnym rejestrze, mógł być potraktowany jako
potencjalny dawca. Innymi słowy, w odniesieniu do każdego, kto się nie zarejestrował
ze swoim sprzeciwem, uznaje się, że wyraził zgodę na bycie dawcą.
Istnieje
jednak zasadnicza różnica pomiędzy wyrażeniem zgody a nie wyrażeniem sprzeciwu i od
strony moralnej nie wolno ich utożsamiać. Akt dawstwa musi być aktem pozytywnym (czyli
darem) a nie tylko brakiem aktu sprzeciwu. Z moralnego punktu widzenia prawo wprowadzające
zasadę zgody domniemanej musi być zatem uznane za niegodziwe, gdyż narusza wolność
osoby i jej prawo do samostanowienia.
Polscy lekarze w praktyce nie zadawalają
się brakiem zgody i zazwyczaj pytają rodziny o jej zgodę lub o wyrażone w trakcie
rozmów z potencjalnym dawcą jego opinie na temat ofiarowania organów do przeszczepu.
Są to rozmowy mające doprowadzić do swoistej rekonstrukcji zdania osoby zmarłej, by
sformułować opinię, którą potencjalny dawca mógł wyrazić, gdyby jeszcze był w stanie
mówić. Znowu jednak trzeba powiedzieć, że czym innym jest gotowość do ofiarowania
czegoś, a czym innym akt ofiarowania. Dopiero bezpośredni akt zgody na bycie dawcą
dopełnia warunku godziwego wykorzystania organów do przeszczepu.
Niewątpliwie
potrzeba promocji transplantacji, by zachęcić ludzi do gotowości uczestnictwa w tym
dziele, zachęcić do ofiary z siebie. Potrzeba także dalszych badań, by wykorzystując
organy do ratowania jednych, nie pozbawiać życia po drodze innych.