2012-09-23 17:43:47

Ex Oriente Lux: o powszechności wiary w Etiopii odc.31


Słuchaj: RealAudioMP3

Jak wierzą Etiopczycy? Przede wszystkim bardzo żarliwie i całkiem naturalnie. W Etiopii wszystko co z religią związane uważa się za rzecz ważną i godną szacunku. Etiopczycy zwykli respektować cudzą choćby nawet odmienną i niezrozumiałą wiarę, ale bardzo niemile patrzą na wszelkie akty prozelityzmu. Wspominałem ostatnio o protestanckich misjonarzach na południu kraju, których wielu przyjeżdża obecnie z Kenii i Ugandy. Doszły mnie głosy nie tylko o ich działalności, ale i o przypadkach przepędzania takich nadmiernie gorliwych i przesadnie egzaltowanych głosicieli, choćby i kamieniami. Niestety są i takie sekty, które łudzą tych etiopskich biedaków wizją emigracji do Europy albo do Ameryki pod warunkiem przystąpienia do ich wspólnoty. Przypadki takich „ekonomicznych” konwersji niestety są częste, skąd chyba właśnie wielki wzrost liczby protestantów na Rogu Afryki w ostatnich latach. Ale w świecie tak ogromnej biedy trudno się dziwić, że wielu gotowych jest zrobić bardzo wiele, byle tylko wyjechać i mieć szanse na lepsze życie. Trzeba też powiedzieć, że czasami zmiana religii nie jest jeszcze najgorszą rzeczą. Generalnie jednak na wszelkie konwersje w Etiopii patrzy się bardzo źle. Bo religia to nie tylko wewnętrzna wiara, ale to przecież także całe dziedzictwo, to kultura od pokoleń, to własna rodzina i świat z którego się pochodzi. Religia jest gramatyką rozumienia i opisywania świata. Etiopczycy więc zazwyczaj bardzo gorliwie zachowują swą religijną tożsamość także na emigracji.

Na północy Etiopii, w regionie tradycyjnie bardzo głęboko związanym z Kościołem ortodoksyjnym, nawet katolicy nie mają łatwego życia, choć przecież żadnej działalności prozelickiej nie prowadzą i zazwyczaj cieszą się wielkim szacunkiem. Po prostu tamtejsza ludność dobrze pamięta wojny religijne XVI i XVII wieku, więc ich tolerancja dla obecności innowierców, zwłaszcza dla chrześcijan innych denominacji, nawet po 300 latach jest bardzo obniżona. Łatwiej wręcz akceptują muzułmanów, wiedząc, że muzułmanie i ortodoksi się nie mieszają i że obie wspólnoty są jednakowo wyczulone na konwersje. Opowiadały mi misjonarki od Matki Teresy z Kalkuty, że gdy przyjechały do miejscowości Adwa w północnym regionie Tigraj, by otworzyć tam szpital dla najuboższych, to początkowo miały ogromne problemy i to do tego stopnia, że regularnie wybijano im szyby, raz zdemolowano samochód, a nawet rzucano w nie kamieniami na ulicy. Po prostu miejscowa ludność bała się otwartego, a jeszcze bardziej podstępnego i cichego prozelityzmu. Na szczęście wszyscy szybko się zorientowali, że życie kalkucianek jest święte, ich praca ofiarna, a pomoc bardzo użyteczna. No i że siostry nigdy nikogo nie nakłaniają do zmiany wyznania, że nie ciągną ortodoksów do Kościoła katolickiego, że zawsze szanują wiarę swych podopiecznych, wszystkich traktując jednakowo.

W Etiopii nieufnie traktuje się również niewierzących. Trzeba powiedzieć, że brak wiary w Boga w całej chyba Afryce postrzegany jest jako brak rozumu albo wprost jako szaleństwo, utratę zmysłów albo, co jeszcze gorsze, jako stan opętania. Niewiara cechuje ludzi zepsutych, mawiają, patrząc na obyczaje świata zachodniego. I niekiedy trudno się nie zgodzić.

Raz jeden spotkałem w Etiopii młodego człowieka, który zadeklarował się jako ateista. Bardzo mnie tym zaintrygował, bo przecież taka deklaracja na Rogu Afryki nie jest ani rzeczą powszechną, ani przyjętą, ani dobrze widzianą, więc chciałem się upewnić, jak on ten swój ateizm rozumie. Nasza rozmowa odbywała się po trochę po amharsku, trochę zaś po angielsku i też trochę na migi, tak jak nam na to pozwalała nasza nieznajomość języków, połączona ze szczerą chęcią wzajemnego zrozumienia się. Więc pytam mojego młodego rozmówcę, trochę jak przy egzaminie do chrztu, czy rzeczywiście nie wierzy w istnienie Pana Boga. „Oh, tak to nie” – on mi na to odpowiada z uśmiechem i dla pewności jeszcze przecząco kiwa głową – „oczywiście, że jest jeden Bóg, który stworzył niebo i ziemię”, pokazuje ręką dookoła. Ulżyło mi znacznie, ale jednocześnie pomyślałem, że w takim razie pewnie jest muzułmaninem, więc pytam go ostrożnie: „To może ty nie wierzysz w Jezusa Chrystusa?”. „Oczywiście, że wierzę w naszego Pana, Jezusa Chrystusa, naszego Zbawiciela” – recytuje on zdecydowanie i poprawnie, i żegna się przy tym znakiem krzyża, jak na chrześcijanina przystało. Aha, pomyślałem, więc pewnie jest protestantem, pytam zatem dalej: „To może ty nie oddajesz czci Najświętszej Maryi Pannie?”. Oj, chyba trochę przesadziłem, bo widzę, że zaczyna na mnie patrzeć tak, że nie wiem, czy za chwilę w zęby nie dostanę; odpowiada też zresztą zdecydowanie: „Oczywiście, że kłaniam się naszej Pani Maryi Dziewicy i że czczę obrazy wszystkich świętych”. Jeśli tak, pomyślałem, to może chłopak po prostu należy do odłamu jakiejś dawnej sekty, może jest rastafarianinem, choć na to nie wygląda, więc na wszelki wypadek pytam już bardzo grzecznie: „To może ty dawnego cesarza Hajle Syllasje nazywasz prawdziwym Mesjaszem i Synem Bożym, i Lwem z pokolenia Judy?”. No, teraz to chyba się rzeczywiście zdenerwował, że ferendżi mu takie bzdury wygaduje i że sam pewnie jest jakimś heretykiem albo prowokatorem. Więc ja już szybko dodaję, trochę zbity z tropu: „No to ty mi wreszcie powiedz, z łaski swojej, co to oznacza, że jesteś niewierzący? Bo w Etiopii pierwszy raz takiego spotykam!”. A on mi na to, trochę zawstydzony: „Bo ja w niedzielę nie całuję kościoła”. Szybko wyjaśniam szanownym Słuchaczom, że w ichniejszym katechizmie napisane jest, że każdy ma obowiązek pójść w niedzielę ucałować kościół, ma wysłuchać Ewangelii, a jeśli żyje bez grzechu, to jeszcze może przyjąć komunię. Aha, tu cię mam gagatku, pomyślałem: teraz rozumiem, że do kościoła nie chodzisz. I zaraz pytam głośno: „A dlaczego ty nie całujesz kościoła?”, na co on mi odpowiada z rozbrajającą szczerością: „Bo to niehigieniczne…”. Ot, trafił mi się etiopski „ateista” i „wolnomyśliciel”, co to po prostu zarazić się chorobami boi, więc brudnych ścian i schodów nie całuje, jak dosłownie robią wszyscy w kościele. Bo taka właśnie jest Etiopia: w niedzielę z rana, ale też i w dni powszednie, widać tłumy ludzi idących w białych chustach do kościoła, by go ucałować, dosłownie, by się pomodlić, by Ewangelii wysłuchać i świętych poprosić o opiekę. Bo bez wiary religijnej świata zrozumieć niepodobna.

ks. Rafał Zarzeczny SJ







All the contents on this site are copyrighted ©.