Ex Oriente Lux: o powszechności wiary w Etiopii odc.31
Słuchaj:
Jak wierzą
Etiopczycy? Przede wszystkim bardzo żarliwie i całkiem naturalnie. W Etiopii wszystko
co z religią związane uważa się za rzecz ważną i godną szacunku. Etiopczycy zwykli
respektować cudzą choćby nawet odmienną i niezrozumiałą wiarę, ale bardzo niemile
patrzą na wszelkie akty prozelityzmu. Wspominałem ostatnio o protestanckich misjonarzach
na południu kraju, których wielu przyjeżdża obecnie z Kenii i Ugandy. Doszły mnie
głosy nie tylko o ich działalności, ale i o przypadkach przepędzania takich nadmiernie
gorliwych i przesadnie egzaltowanych głosicieli, choćby i kamieniami. Niestety są
i takie sekty, które łudzą tych etiopskich biedaków wizją emigracji do Europy albo
do Ameryki pod warunkiem przystąpienia do ich wspólnoty. Przypadki takich „ekonomicznych”
konwersji niestety są częste, skąd chyba właśnie wielki wzrost liczby protestantów
na Rogu Afryki w ostatnich latach. Ale w świecie tak ogromnej biedy trudno się dziwić,
że wielu gotowych jest zrobić bardzo wiele, byle tylko wyjechać i mieć szanse na lepsze
życie. Trzeba też powiedzieć, że czasami zmiana religii nie jest jeszcze najgorszą
rzeczą. Generalnie jednak na wszelkie konwersje w Etiopii patrzy się bardzo źle. Bo
religia to nie tylko wewnętrzna wiara, ale to przecież także całe dziedzictwo, to
kultura od pokoleń, to własna rodzina i świat z którego się pochodzi. Religia jest
gramatyką rozumienia i opisywania świata. Etiopczycy więc zazwyczaj bardzo gorliwie
zachowują swą religijną tożsamość także na emigracji.
Na północy Etiopii, w
regionie tradycyjnie bardzo głęboko związanym z Kościołem ortodoksyjnym, nawet katolicy
nie mają łatwego życia, choć przecież żadnej działalności prozelickiej nie prowadzą
i zazwyczaj cieszą się wielkim szacunkiem. Po prostu tamtejsza ludność dobrze pamięta
wojny religijne XVI i XVII wieku, więc ich tolerancja dla obecności innowierców, zwłaszcza
dla chrześcijan innych denominacji, nawet po 300 latach jest bardzo obniżona. Łatwiej
wręcz akceptują muzułmanów, wiedząc, że muzułmanie i ortodoksi się nie mieszają i
że obie wspólnoty są jednakowo wyczulone na konwersje. Opowiadały mi misjonarki od
Matki Teresy z Kalkuty, że gdy przyjechały do miejscowości Adwa w północnym regionie
Tigraj, by otworzyć tam szpital dla najuboższych, to początkowo miały ogromne problemy
i to do tego stopnia, że regularnie wybijano im szyby, raz zdemolowano samochód, a
nawet rzucano w nie kamieniami na ulicy. Po prostu miejscowa ludność bała się otwartego,
a jeszcze bardziej podstępnego i cichego prozelityzmu. Na szczęście wszyscy szybko
się zorientowali, że życie kalkucianek jest święte, ich praca ofiarna, a pomoc bardzo
użyteczna. No i że siostry nigdy nikogo nie nakłaniają do zmiany wyznania, że nie
ciągną ortodoksów do Kościoła katolickiego, że zawsze szanują wiarę swych podopiecznych,
wszystkich traktując jednakowo.
W Etiopii nieufnie traktuje się również niewierzących.
Trzeba powiedzieć, że brak wiary w Boga w całej chyba Afryce postrzegany jest jako
brak rozumu albo wprost jako szaleństwo, utratę zmysłów albo, co jeszcze gorsze, jako
stan opętania. Niewiara cechuje ludzi zepsutych, mawiają, patrząc na obyczaje świata
zachodniego. I niekiedy trudno się nie zgodzić.
Raz jeden spotkałem w Etiopii
młodego człowieka, który zadeklarował się jako ateista. Bardzo mnie tym zaintrygował,
bo przecież taka deklaracja na Rogu Afryki nie jest ani rzeczą powszechną, ani przyjętą,
ani dobrze widzianą, więc chciałem się upewnić, jak on ten swój ateizm rozumie. Nasza
rozmowa odbywała się po trochę po amharsku, trochę zaś po angielsku i też trochę na
migi, tak jak nam na to pozwalała nasza nieznajomość języków, połączona ze szczerą
chęcią wzajemnego zrozumienia się. Więc pytam mojego młodego rozmówcę, trochę jak
przy egzaminie do chrztu, czy rzeczywiście nie wierzy w istnienie Pana Boga. „Oh,
tak to nie” – on mi na to odpowiada z uśmiechem i dla pewności jeszcze przecząco kiwa
głową – „oczywiście, że jest jeden Bóg, który stworzył niebo i ziemię”, pokazuje ręką
dookoła. Ulżyło mi znacznie, ale jednocześnie pomyślałem, że w takim razie pewnie
jest muzułmaninem, więc pytam go ostrożnie: „To może ty nie wierzysz w Jezusa Chrystusa?”.
„Oczywiście, że wierzę w naszego Pana, Jezusa Chrystusa, naszego Zbawiciela” – recytuje
on zdecydowanie i poprawnie, i żegna się przy tym znakiem krzyża, jak na chrześcijanina
przystało. Aha, pomyślałem, więc pewnie jest protestantem, pytam zatem dalej: „To
może ty nie oddajesz czci Najświętszej Maryi Pannie?”. Oj, chyba trochę przesadziłem,
bo widzę, że zaczyna na mnie patrzeć tak, że nie wiem, czy za chwilę w zęby nie dostanę;
odpowiada też zresztą zdecydowanie: „Oczywiście, że kłaniam się naszej Pani Maryi
Dziewicy i że czczę obrazy wszystkich świętych”. Jeśli tak, pomyślałem, to może chłopak
po prostu należy do odłamu jakiejś dawnej sekty, może jest rastafarianinem, choć na
to nie wygląda, więc na wszelki wypadek pytam już bardzo grzecznie: „To może ty dawnego
cesarza Hajle Syllasje nazywasz prawdziwym Mesjaszem i Synem Bożym, i Lwem z pokolenia
Judy?”. No, teraz to chyba się rzeczywiście zdenerwował, że ferendżi mu takie bzdury
wygaduje i że sam pewnie jest jakimś heretykiem albo prowokatorem. Więc ja już szybko
dodaję, trochę zbity z tropu: „No to ty mi wreszcie powiedz, z łaski swojej, co to
oznacza, że jesteś niewierzący? Bo w Etiopii pierwszy raz takiego spotykam!”. A on
mi na to, trochę zawstydzony: „Bo ja w niedzielę nie całuję kościoła”. Szybko wyjaśniam
szanownym Słuchaczom, że w ichniejszym katechizmie napisane jest, że każdy ma obowiązek
pójść w niedzielę ucałować kościół, ma wysłuchać Ewangelii, a jeśli żyje bez grzechu,
to jeszcze może przyjąć komunię. Aha, tu cię mam gagatku, pomyślałem: teraz rozumiem,
że do kościoła nie chodzisz. I zaraz pytam głośno: „A dlaczego ty nie całujesz kościoła?”,
na co on mi odpowiada z rozbrajającą szczerością: „Bo to niehigieniczne…”. Ot, trafił
mi się etiopski „ateista” i „wolnomyśliciel”, co to po prostu zarazić się chorobami
boi, więc brudnych ścian i schodów nie całuje, jak dosłownie robią wszyscy w kościele.
Bo taka właśnie jest Etiopia: w niedzielę z rana, ale też i w dni powszednie, widać
tłumy ludzi idących w białych chustach do kościoła, by go ucałować, dosłownie, by
się pomodlić, by Ewangelii wysłuchać i świętych poprosić o opiekę. Bo bez wiary religijnej
świata zrozumieć niepodobna.