2012-08-24 16:59:44

Bioetyczny labirynt – klonowanie „terapeutyczne”


Słuchaj: RealAudioMP3

W poprzednich felietonach omówiłem pokrótce proces klonowania w ogóle, oraz ideę klonowania reprodukcyjnego u ludzi, ideę nota bene pozostającą wciąż w świecie fantazji, poza zasięgiem technicznych możliwości medycyny. Zresztą, prawo chyba każdego państwa na świecie – jeśli w ogóle odnosi się do tej kwestii – to klonowania reprodukcyjnego zabrania. Nieco odmiennie jest z tzw. klonowaniem „terapeutycznym”, które jest dopuszczalne w niektórych krajach. Sam termin jest zresztą mylący, i jeśli przyjął się nawet w literaturze medycznej to dlatego, że dobrze brzmi, a nie dlatego, że rzeczywiście ma związek z terapią.

O terapii można mówić tam, gdzie się prowadzi do poprawy zdrowia człowieka chorego. Tak zwane klonowanie „terapeutyczne” jest terminem wewnętrznie sprzecznym, jako że owo klonowanie i rzeczona terapia oznaczają dwa różne działania przeprowadzane na dwóch różnych osobach. Pierwszą osobą jest powołany do istnienia klon, drugą – dawca materiału genetycznego, który jednocześnie ma być obiektem terapii. Klon jednak terapii poddawany nie jest; sam ma się stać terapią dla swojego pierwowzoru.

Skąd bierze się przyzwolenie społeczne dla procedury tzw. klonowania „terapeutycznego”? Wydaje się, że nade wszystko stąd, że człowiek-klon nie jest traktowany jako prawdziwy, pełnoprawny człowiek, ale jako bezosobowy zasób materiału genetycznego, który można wedle uznania wykorzystać w badaniach, eksperymentach i być może kiedyś – w terapii. Na razie bowiem nie udało się przeprowadzić skutecznego klonowania, także „terapeutycznego”, więc i o terapeutycznym wykorzystaniu jego efektów nie może być mowy.

Od strony technicznej, tzw. klonowanie „terapeutyczne” nie różni się od klonowania reprodukcyjnego. Zasadnicza różnica polega na tym, że ponieważ w klonowaniu reprodukcyjnym celem procedury są narodziny klonu, dziecko po osiągnięciu stadium blastocysty wprowadzane jest do jamy macicy kobiety, zaś w tzw. klonowaniu „terapeutycznym” jest ono uśmiercane poprzez pobranie komórek tworzących tzw. embrioblast. Są to embrionalne komórki macierzyste, które następnie w procesie namnażania i ukierunkowanego rozwoju mają ukształtować się w wyspecjalizowane komórki macierzyste a nawet w komórki określonych tkanek czy całe narządy. Tak przynajmniej przewidują opracowane modele teoretyczne.

Jak dotąd, czynione w tym kierunku zabiegi, nie zaowocowały żadną skuteczną terapią. Mimo to w badania prowadzone nad wykorzystaniem terapeutycznym embrionalnych komórek macierzystych, zarówno pozyskiwanych z dzieci poczętych metodą in vitro, jak i w wyniku klonowania (gdyby takowe się udało), lokowanych jest mnóstwo pieniędzy i zaangażowania.

Celem tych badań jest opracowanie terapii, która wykorzystując potencjał komórek macierzystych – a więc takich, które mogą przekształcić się w inne, takie, które aktualnie są w organizmie potrzebne – wesprze procesy regeneracji uszkodzonych organów i tkanek. W opinii zwolenników wykorzystania embrionalnych komórek macierzystych tzw. klonowanie „terapeutyczne” dodatkowo dawałoby atut pełnej zgodności immunologicznej, likwidując zagrożenie odrzucenia przeszczepianych komórek i tkanek. W ten sposób pokonane by mogły być takie choroby, jak choroba Parkinsona czy Alzheimera, uszkodzenia serca spowodowane zawałem, uszkodzenia rdzenia kręgowego i wiele, wiele innych.

Cóż zatem złego jest w takich badaniach, że Kościół gwałtownie przeciw nim protestuje? Czyż przełom technologiczny w zakresie terapii regeneracyjnej nie powinien być witany z radością?

Skuteczna terapia niewątpliwie jest rzeczą dobrą i pożądaną, dlatego Kościół z radością wita kolejne osiągnięcia na polu terapeutycznego wykorzystania komórek macierzystych – tyle, że pozyskanych z ciała dorosłego człowieka, bądź z krwi pępowinowej. Udało się już opracować blisko 100 różnych terapii, które wykorzystują somatyczne komórki macierzyste. Ponieważ jednak pozyskanie embrionalnych komórek macierzystych jest równoznaczne z uśmierceniem ludzi-klonów na bardzo wczesnym etapie ich życia, na badania prowadzone w tym kierunku zgodzić się nie można. Najszczytniejsze cele nie są w stanie usprawiedliwić niegodziwych środków do nich prowadzących, nie można zatem dowodzić błogosławieństw płynących z perspektyw ewentualnych terapii opartych o embrionalne komórki macierzyste, gdy ceną za to będzie śmierć niewinnego dziecka, by nie rzec – ogromnej rzeszy dzieci.

Oczywiście, każdy postęp kosztuje i niejeden człowiek zginął na ołtarzu nauki. Czym innym jest jednak śmierć niechciana, niejako przypadkowa, wynikająca z niewiedzy i niedoskonałości metod badawczych, a czym innym śmierć zaplanowana, od samego początku wpisana nie tylko w badania, ale w samą procedurę, rzekomo terapeutyczną. Postęp medycyny, który dokonywany jest tą drogą, nie jest wart swej ceny.

Ks. Piotr Kieniewicz MIC








All the contents on this site are copyrighted ©.