Opowiadałem
w poprzednim programie o sporcie na Rogu Afryki. Akurat kończyły się igrzyska olimpijskie
w Londynie, słynni etiopscy biegacze zbierali kolejne medale albo tylko do nich pretendowali
– czas był zatem nadzwyczaj stosowny. Jednak nie samym bieganiem na długich i średnich
dystansach żyją Etiopczycy, choć to ich specjalność narodowa. Są i inne sporty bliskie
sercu mieszkańców tej górzystej krainy. Dlatego dziś nieco o etiopskim futbolu. Ja
wiem oczywiście, że niektórych słuchaczy Radia Watykańskiego, w tym pewnie sporej
grupy kobiecego audytorium, dzisiejszy odcinek może nie zainteresować. Ale ufam zarazem,
że przynajmniej męska część posłucha z przyjemnością.
Oczywiście, tak jak na
całym świecie także w Etiopii chłopcy grają w piłkę gdzie się da, kiedy się da i czym
tylko się da. Całkiem zwyczajny jest zatem widok wyrostków kopiących jakąś starą zużytą
futbolówkę albo i zwykłą szmaciankę, i to wcale nie na porządnym boisku, ale zwyczajnie
na ulicy, zarówno w dużym mieście jak i w małej wiosce. Jeśli akurat nie ma piłki,
to może przynajmniej jakiś stary stół z piłkarzykami się znajdzie, bo
wtedy można pograć z kolegami, dwóch na dwóch. Reszta tymczasem przypatruje się grzecznie,
cierpliwie czekając na swoją kolejkę. Bo Etiopczycy jeśli nie kopią i nie grają, to
przynajmniej chętnie kibicują. A komu kibicują?
Okazuje się, że drużyny rozpalające
emocje etiopskich kibiców są przede wszystkim cztery, a mianowicie: Manchester
United, Liverpool, Arsenal i Chelsea. Tak, tak, to właśnie
Liga Angielska niepodzielnie króluje na Rogu Afryki. Jej najważniejsi piłkarze są
w Etiopii niemal narodowymi bohaterami, cieszącymi się wielką sławą i szacunkiem,
a ich kolejne transfery, kontuzje i popisy sportowych umiejętności rozpalają emocję
i wywołują falę komentarzy również pośród Etiopczyków. Rozgrywki najważniejszych drużyn
z Premier League są transmitowane na żywo przez etiopskie radio i telewizję.
I proszę mi wierzyć, że transmisje te przyciągają prawdziwe tłumy kibiców, którzy
na ulicy z zapartym tchem słuchają małych radyjek przyklejonych niemal do ucha, emocjonują
się przed telewizorami w barach i w kawiarniach, przed ekranami wystawionymi na przydrożnych
straganach, ustawionymi na kilku cegłach albo w oknie warsztatu samochodowego.
Widziałem
kiedyś osobliwą scenkę: w samym centrum Debre Markos, na krześle ustawionym na dachu
samochodu, chłopcy zamontowali stary radziecki telewizor marki Rubin, do długiego
kija przyczepili kawał druta w charakterze anteny i potem żywo kibicowali, choć prawdę
mówiąc niewiele było widać. A było tam tych kibiców pewnie z pięćdziesięciu albo i
więcej; i tak przeżywali, że choć sam do grona miłośników sportu raczej nie należę,
to tym razem i ja się przyłączyłem z ochotą, przez co zresztą uciekł mi autobus do
Bahyr Daru... Ale co tam: można przecież pojechać następnym! Przydarzyło mi się też
razu pewnego rozmawiać z jakimś młodym człowiekiem, który bardzo był ciekaw skąd pochodzę.
Więc mówię, że jestem z Polski. Ale co to Polska, to on oczywiście nie wie, angielskie
Poland brzmi w jego uszach jak Holand, o Koperniku nigdy nie słyszał,
o Wałęsie też nie, i nawet Polski Papież wrażenia na nim nie robi. Powtarzam zatem
po amharsku: Polandawi neń, że jestem Polakiem, więc mu się w końcu
lampka zaświeciła, bo on mi na to: „Polak? tak jak Kuszczak?”. No to byliśmy w domu,
bo Tomasz Kuszczak był w tamtym czasie bramkarzem Manchesteru, a jego fenomenalną
paradą w meczu przeciwko Wigan Athletic ze stycznia 2006 roku na równi chyba
zachwycano się nad Tamizą, jak i nad Nilem Błękitnym.
A co z rodzimymi drużynami
etiopskimi i przede wszystkim, co z drużyną narodową? Drużyny są i należą do Etiopskiej
Federacji Piłki Nożnej, której początki sięgają 1944 r. Etiopska liga mistrzów liczy
obecnie czternaście drużyn. Na czele tabeli od kilku sezonów utrzymuje się FC Qeddus
Giyorgis z Addis Abeby, a więc drużyna pod wezwaniem św. Jerzego, klub najbardziej
chyba doceniany i uwielbiany. Ostatnio nawet dorobili się nowego stadionu, który wybudowali
im chińscy inwestorzy. W ubiegłym roku mistrzostwo kraju zdobył co prawda inny stołeczny
klub, FC Ethiopian Coffee, ale w tym sezonie Qeddus Giyorgis odbił prowadzenie
i, jak się wydaje, już go nie odda. Ze stolicy pochodzi także klub oficerski FC
Debebit, który zazwyczaj zajmuje trzecie miejsce w tabeli, na zmianę z klubem
z Arba Myncz. Z południa kraju pochodzi także drużyna FC Hawassa, natomiast
FC Mugher Cement z Wonji uwielbia zwłaszcza ludność Oromo. Własny klub sportowy
ma Commercial Bank, właścicielem klubu z Harraru jest tamtejszy browar, a klub
Sidama Bunna z Awasy należy do wielkiego potentata kawowego. Klub piłkarski
sponsorowany przez etiopskie linie lotnicze w tym sezonie niestety niemal zamyka tabele
wyników. Nie błyszczy także sportowy klub obrony powietrznej z Debre Zeit, ale może
lotnicy wezmą się jeszcze do roboty, bo właśnie zatrudnili nowego trenera.
Reprezentacja
narodowa Etiopii swój pierwszy mecz rozegrała 1 maja 1945 r. w Addis Abebie, pokonując
wówczas gładko 5:0 reprezentację Francuskiego Somalilandu, dzisiaj Dżibuti. I choć
na mistrzostwach świata Etiopczycy nigdy nie byli, to jednak w Pucharze Narodów Afryki
miewali swoje lepsze chwile: byli nawet mistrzami w 1962 r. W tym sezonie pokonali
(2:0) wysoko notowaną drużynę Republiki Środkowoafrykańskiej, a nie mniejszą sensacją
był ich remis (1:1) w meczach z Beninem i z RPA. W rankingu FIFA Antylopy,
jak się nazywa etiopską reprezentację, zajmują dopiero 122. pozycję, ale eliminacje
do mistrzostw świata w Brazylii w 2014 r. jeszcze trwają. Kluczem do sukcesu może
być napastnik Fykru Teferra, który grał kiedyś w czeskim klubie Mlada Boleslav, a
potem w RPA; skutecznością popisuje się także młody strzelec Adane Girma. Niezależnie
jednak od pozycji, jaką Etiopczykom uda się wywalczyć, jedno jest pewne: że ich rodacy
i tak będą im szczerze kibicować, że się będą fascynować i przeżywać każde spotkanie
z całego serca. I ja też popatrzę.