Pełnia
lata, środek wakacji, a Chrystus nie opowiada nam budujących przypowieści o miłosiernym
samarytaninie czy zagubionej owcy. Nie karmi nas obrazami lilii polnych czy ptaków
niebieskich, tylko przez pięć kolejnych niedziel głosi nam bardzo trudną katechezę
na temat wiary i Eucharystii, która wymaga od nas wysiłku, koncentracji i przynajmniej
ogólnej znajomości Księgi Wyjścia. Katecheza ta rozpoczęła się, jak sobie przypominamy,
tydzień temu, cudem rozmnożenia chleba, którego przesłanie, czyli zapowiedź Eucharystii,
było bardzo czytelne. Dodatkowo, karmiąc do sytości tysięczne rzesze głodnych ludzi,
zaledwie pięcioma chlebami i dwoma rybami, które przyniósł Mu jakiś chłopak, nasz
Zbawiciel chciał nam powiedzieć, że jeśli to niewiele co, posiadamy, to niewiele,
co potrafimy i to niewiele, czym my sami jesteśmy, ofiarujemy Chrystusowi, to On zrobi
już resztę. Zaspokoi nie tylko głód naszego ciała, ale także głód ducha, uczuć, głód
naszego serca. Ważne, abyśmy to niewiele umieli Chrystusowi oddać. Bez Niego pięć
chlebów jęczmiennych i dwie ryby nie znaczą nic: cóż to jest dla tak wielu?
– pytali apostołowie (por. J 6,9). Z Chrystusem to nic staje się nieprzebranym bogactwem,
zdolnym samymi ułomkami napełnić jeszcze dwanaście koszów...
Cud z zeszłej
niedzieli, nie został, niestety, przez ludzi właściwie odczytany: nie wywołał pragnienia
Boga, nie zbliżył ich do wiary, nie nauczył zaufania, a jedynie spotęgował chciwość.
Chrystus
nie odmawia swojemu ludowi znaków i nie gardzi naszymi prośbami: On sam w Modlitwie
Pańskiej uczył nas prosić Ojca o chleb… Wszystkie cuda i znaki jakimi nas obdarza
mają jednak prowadzić do tego najważniejszego – do zażyłej przyjaźni z Bogiem: już
was nie nazywam sługami, ale przyjaciółmi (por. J 15,15). Lud na pustyni nie umiał
czy nie też chciał stać się przyjacielem Chrystusa, wolał pozostać sługą, byle tylko
miał zapewnioną codzienną dystrybucję chleba. Sługa czeka na dary, które do końca
i tak go nie zaspokoją, bo rzeczy materialne nie są w stanie zaspokoić człowieka.
Przyjaciel czeka na obecność, największy z darów, innych nie pragnie, inne go krępują:
„niepotrzebnie to kupowaliście”, „dajcie spokój”, „nie trzeba” – mówimy przyjaciołom
wręczającym nam prezent. Cieszymy się nim, owszem, ale przecież nie on jest najważniejszy.
Dla
kogoś, kto nie wierzy, kto nie ma osobistej relacji z Chrystusem, każdy cud jest niewystarczający:
„Jakiego dokonasz znaku, abyśmy ci uwierzyli? – pytają Żydzi w dzisiejszej
Ewangelii (por. J 6,30), choć jeszcze wczoraj byli świadkami cudu i chcieli Chrystusa
obwołać królem (por. J 6,15). Dla kogoś kto wierzy, wierzy naprawdę, każdy cud jest
zbyteczny. Popatrzmy chociażby na Maryję: jako Matka Jezusa miała do Niego szczególne
prawo, a jednak nigdy nie prosiła dla siebie o cud, choć na pewno nie było jej w życiu
łatwo i Józef odszedł z pewnością za wcześnie… Jeśli prosiła, to tylko dla innych,
jak wtedy w Kanie dla nowożeńców. Jej wystarczyło, że Chrystus był blisko. Właśnie
po to pozostał z nami w Eucharystii, aby być nas blisko. Dla człowieka wierzącego
nie ma większego cudu.
* * *
Panie Jezu, Ty jesteś chlebem
życia i kto do Ciebie przychodzi, nie będzie już łaknął, naucz nas szukać
Ciebie dla Ciebie samego, a wszystko inne będzie nam dane. Który żyjesz
i królujesz na wieki wieków. Amen.