Dlaczego zakonnik zostaje astronomem? Na to pytanie na łamach L’Osservatore Romano
próbuje odpowiedzieć br. Guy Consolmagno SJ. Jest on członkiem jezuickiej ekipy Watykańskiego
Obserwatorium Astronomicznego działającej w Castel Gandolfo pod Rzymem i w Tucson
w USA. Amerykański zakonnik wskazuje, że wspólnota ta nie zajmuje się niczym, co przynosiłoby
jakikolwiek bezpośredni zysk czy władzę, poza wiedzą, tzn. lepszym poznaniem tajemnic
Wszechświata. A to pozwala na spotkanie nauki z religią.
Br. Consolmagno
zauważa, że pole to zazwyczaj opisywane jest w kategoriach „niekończącej się wojny”
bądź konkurencji dwóch sił rządzących się zupełnie odrębnymi prawami. Tymczasem takie
stawianie sprawy pomija jeden bardzo ważny aspekt. „Nauka i religia spotykają się
bez wątpienia przynajmniej w jednym punkcie: w istocie ludzkiej, którą jest naukowiec
– czytamy w artykule. – Jego motywacje i podstawowe pragnienia, które popychają go
do poświęcenia się temu działowi nauki mają mniej lub bardziej religijny charakter,
a jego założenia religijne na temat wszechświata stanowią podstawę naukowego dociekania”.
Skąd zatem bierze się rozbieżność wśród naukowców co do istnienia Boga-stwórcy?
Watykański astronom zwraca uwagę, że także ateizm ma swojego boga, którego właśnie
odrzuca. Jest on zapewne bardzo różny od Boga, którego doświadczamy i przyjmujemy
jako chrześcijanie. Nasza wiara nie jest przecież ślepa, lecz zakłada osobowe odniesienie,
relację. „W tym sensie wierzący nie różni się od naukowca, który obserwuje, a potem
stara się wyjaśnić to, co zauważył – pisze amerykański jezuita. – Odrzucając nadprzyrodzoną
interwencję we wszechświecie nauka odrzuca boga chaosu, braku zasad, który działa
kapryśnie i bezsensownie. Ale to odrzuca również chrześcijanin. Nawet jeśli Bóg Księgi
Rodzaju stwarza swoim «niech się stanie», to nie czyni tego przypadkowo, ale logicznie”.
Br. Consolmagno zwraca w tym miejscu uwagę, że przeważająca część naukowców
to nie ateiści w ścisłym sensie tego słowa. Procent naukowców religijnie praktykujących
nie odbiega od przeciętnej statystycznej. Także astronomowie nie należący do żadnej
zorganizowanej wspólnoty wyznaniowej to często teiści albo przynajmniej agnostycy.
Mają pewną intuicję Boga, choć nie oczekują Jego poznania. Tylko niektórzy naukowcy
deklarują się wprost jako ateiści. „Ale i oni pewnie oddaliby chwałę przy ołtarzu
Prawdy” – dodaje jezuita. A prawda jest ważna, nawet jeśli nie daje bezpośredniego
profitu. Tak jest, gdy wynik danego doświadczenia, obserwacji czy obliczeń nie potwierdza
założeń. Na niewiele się zda wtedy fałszowanie danych.
Zdaniem amerykańskiego
zakonnika głównym problemem naukowców-agnostyków jest istnienie osobowego Boga, który
działa w codzienności. Ale nawet ci najmniej religijni szukają w przyrodzie pewnego
klucza, logiki, przewodniego modelu jej opisu. A zatem wszystko zależy od osobowości.
Także najwięksi ateiści spośród naukowców doświadczają radości, szczęścia, poczucia
prawdy, gdy odkrywają harmonię natury odzwierciedlaną w naukowych prawach.
Czemu
zatem niektórzy jezuici uprawiają astronomię? Chcemy być obserwatorami siebie samych
– odpowiada br. Guy Consolmagno. Ułatwia to ascetyczny rytm życia w watykańskim obserwatorium,
ale i szum sal konferencyjnych pełnych setek innych naukowców. Każdy z nich, oprócz
pracy badawczej, ma też swoje prywatne życie, radości i smutki, którymi niekiedy dzieli
się w kuluarach... Z kolei w badaniach zdarza się, że to, co brano za błąd czy niedokładność,
okazuje się zaczątkiem nowego odkrycia w kosmosie. I tak właśnie uczestniczą w tym
jezuici. Zajmowali się astronomią, zanim Galileusz zbudował swój teleskop, a potem
niejednokrotnie przyczyniali się do postępów w nauce, broniąc jej miejsca także w
życiu Kościoła. Towarzyszyli też duchowym kolejom losu wielu naukowców. Tak jest i
dzisiaj, a spoglądanie w gwiazdy, podobnie jak w przypadku św. Ignacego, daje poczucie
bliskości Boga, któremu mamy służyć. „Możemy nazwać to pocieszeniem, radością, miłością
– czytamy w L’Osservatore Romano. – My nazywamy to astronomią”.