2012-07-24 11:28:37

Ex Oriente Lux: być dzieckiem w Etiopii odc.24


Słuchaj: RealAudioMP3

Chciałbym dziś opowiedzieć o dzieciach. Zbierałem się do tego odcinka od dawna, ale człowiek całkiem już dorosły patrzy na świat innymi oczyma, wspomnienia z dzieciństwa mając w pamięci zaledwie ulotne. Czy zatem zrozumie cokolwiek ze spraw dziecięcych? W dodatku rzecz dotyczy dzieci żyjących na Rogu Afryki, gdzie - jak już nie raz mówiłem - wszystko zdaje się być odległe od naszych doświadczeń. Mimo to trzeba etiopskim dzieciom poświęcić choćby tych kilka minut, skoro połowa osiemdziesięcioparomilionowego kraju ma niespełna 17 lat. Oznacza to, że w Etiopii mieszkają prawie wyłącznie dzieci i młodzież, i że to one decydują o kształcie przyszłości. A zatem: jaki jest ten dziecięcy afrykański świat?

Przede wszystkim to świat pełen rówieśników. To zdecydowanie jedna z pierwszych rzeczy, jakie w Etiopii nieodparcie i najbardziej rzucają się w oczy. Wszystkie ulice w dużych miastach, wszystkie małomiasteczkowe place, wszystkie wiejskie podwórka, drogi przecinające cały kraj – zawsze pełne są dzieci. Nie ma tam takiego zakątka zamieszkałego przez ludzi, w którym nie spotykałbyś nade wszystko dzieci. Wokół kościoła i na dworcu autobusowym, na targowisku i w przydrożnym sklepiku, w taksówce i w kolejce po cukier, zwłaszcza zaś wokół szkół rozsianych po kraju: na szkolnych placach, na przyszkolnych boiskach, na okolicznych dróżkach, drogach i ulicach, gdy idą do szkoły i gdy ze szkoły wracają, rano wieczór i w południe – wszędzie widzimy dzieci, nic innego tylko dzieci, same dzieci i młodzież młodszą, tak iż się zdaje, że cały świat jest niczym innym, jak tylko jednym wielkim żłobkiem, przedszkolem i szkołą, tyle tu najmłodszego pokolenia. I chyba wcale nie przesadzam z tym zliczaniem młodocianej populacji, bo przecież nie jesteśmy przyzwyczajeni do podobnego widoku. Ja przynajmniej nie byłem, gdy pojechałem do Etiopii po raz pierwszy, i proszę mi wierzyć, że sam nie wiedziałem, co o tym myśleć. Rzeczywistość jak zwykle ma dwa oblicza, niczym maski teatralne. Z jednej strony nic tylko się cieszyć, że przynajmniej tamten świat ma przyszłość, że nie wyginie ze starości, że w całej Afryce ludzie ciągle mają dzieci i że ich rodzenie niezmiennie uważają za jedną z najważniejszych rzeczy w swym krótkim życiu. Dzieci są prawdziwym sensem życia: takie zdanie brzmi górnolotnie i idealistycznie, ale na afrykańskim kontynencie jest po prostu prawdziwe. Pewnie to, co teraz powiem, nie będzie całkiem politycznie poprawne, ale w Etiopii na dzieci nigdy nie jest za wcześnie ani też za późno. Chciałbym opisać zjawisko społeczne, nie oceniając go według naszych kategorii. Z rodzeniem bowiem dzieci nikt tu nie czeka na urzędowe papiery, bo jest ono sprawą natury, więc nie trzeba do tego prosić o specjalne pozwolenie ani o dowód osobisty. Zatem, gdy tylko ludzie zaczynają być zdolni do rodzenia dzieci, to i rodzą. Nie jest więc niczym szczególnym piętnastoletnia matka. Niczym się też nie wyróżnia niewiele od niej starszy ojciec. Sprawy płci dla nikogo nie są żadną tajemnicą od maleńkości, choć oczywiście otacza się je szacunkiem i czcią nabożną. Może jest tak, że ludzie w Afryce ciągle jeszcze żyją w stanie pierwotnej niewinności, nieskażeni cywilizacją i tak zwanymi jej zdobyczami. Może dzieje się tak i dlatego, że całe rodziny żyją w jednoizbowej chacie i wręcz na jednym posłaniu. Może wreszcie dlatego, że nie ma czasu na filozofię tam, gdzie życie woła o przetrwanie, bo żyje się szybko i umiera młodo. Tak oto w Etiopii bardzo wiele dzieci ma bardzo młodych rodziców, a często też bardzo wiele rodzeństwa. Kiedyś na południu kraju spotkałem pewną młodą kobietę, pracownicę jednej z włoskich misji. Sama mi powiedziała, że ma dziesięcioro dzieci. Zrobiłem wielkie oczy, bo przecież wyglądała bardzo młodo. Pytałem potem kogoś, czy to prawda i ile ma lat. Okazało się, że prawda, i że ma dopiero 25 lat. Żadne z jej dzieci nie są bliźniakami, a wszystkie zawsze najedzone i zadbane, choć przecież nie jest o to łatwo. I wielokrotnie jeszcze rozmawiałem z wieloma innymi młodymi ludźmi: większość pochodziła z bardzo wielodzietnych rodzin, choć bieda z nędzą od zawsze panoszą się po tym pięknym kraju. Zatem dzieci się nie planuje, a jedynie za nie Bogu dziękuje, bo są bezcennym darem. Gdy zaś na świat przychodzą, to mama każdego kolejnego berbecia nosi zawsze przy sobie, najczęściej na plecach. Stąd widok pospolity: młode kobiety dźwigają swoje dzieci w chuście przewiązanej przez plecy, niczym w tobołku. Gdy takie maluchy zaczynają chodzić, to biegają najpierw za mamą, szybko jednak przechodzą pod opiekę swoich starszych braci i sióstr. W ten sposób dzieci wychowują się same i nawzajem. Szybko też się usamodzielniają i po chwili zaczynają już nawet zarabiać na życie. Tutaj zaczyna się ta mniej radosna część opowieści. Bo my mamy w głowach pogodne i beztroskie dzieciństwo, a tu nagle się dowiadujemy, że czterolatek pracuje jako pucybut na ulicy, obok kolega starszy o rok zaledwie sprzedaje owoce, jego brat kasuje za przejazdy w minibusie, a ich siostra myje talerze w kafejce za rogiem. Na wsi oczywiście wszyscy pracują na roli, dzieci zwykle pasą bydło i pomagają rodzicom dźwigać na targ to, co z ziemi wyrosło. W miastach niestety wiele dzieci wprost żyje na ulicy, porzucone przez rodziców i wychowywane przez rówieśników… Aż strach opowiadać o takim bezdomnym życiu dziecka...

A do szkoły to nie łaska? Jasne, że łaska! Do szkoły wszyscy biegną chętnie, choć czasami taka szkoła jest o 5 kilometrów stąd. Szkolnictwo w Etiopii teoretycznie jest obowiązkowe, jednak ciągle około 30 % populacji to analfabeci, zwłaszcza wśród plemion na południu i zachodzie. Jakość edukacji w ogóle tam nie zachwyca, ale trudno też przykładać europejskie standardy. Standardem jednak są mundurki, takie trochę w cudzysłowie, bo składające się najczęściej ze sweterka w jednym kolorze dla wszystkich. Taki sweterek nosi się przez cały Boży rok i pewnie też z pokolenia na pokolenie, więc zawsze są wyświechtane i dziurawe, nie tylko na łokciach. Ale co tam, że dziurawe, skoro wśród rówieśników jest wesoło! Byłem kiedyś w szkole prowadzonej przez cystersów, na północy, w Gonderze. Szkoła jest katolicka, ale większość uczniów to ortodoksi, jest też trochę muzułmańskich dzieci. Nikomu to nie przeszkadza, jak zresztą w całej Etiopii, byle prozelityzmu nie uprawiać. No więc uczy się w tej cysterskiej szkole około trzech i pół tysiąca dzieciaków, od trzech do 16 lat, bo jest i żłobek, i podstawówka i tamtejsze gimnazjum. A wieczorami dokształcają się jeszcze ich rodzice. Dobrze pamiętam tamtą wizytę sprzed paru lat, bo dzieciaki były przecudnie wesołe, przyjacielskie i przytulaśne: wszystkie mnie wówczas oblepiały, zaczepiały, każde chciało pogadać albo zrobić sobie wspólne zdjęcie. Niektóre znosiły jakieś drobne podarki, inne wypytywały o wszystko, bo biały człowiek nie bywa tam częstym gościem. Więc taki też jest dziecięcy świat w Etiopii: rozbrykany, spontaniczny, przemiły i beztroski. Nie zmienia to jednak tego, co w nim smutne: codziennej biedy i przymusowej pracy, dziecięcego głodu, braku higieny i opieki zdrowotnej, przeludnienia i braku perspektyw w świecie, który zmienia się w zastraszającym tempie. Wydaje się, że szansą dla wielu jest edukacja, ona stanowi klucz do zmiany obecnej sytuacji. Miejmy nadzieję, że to nastąpi.

ks. Rafał Zarzeczny SJ







All the contents on this site are copyrighted ©.