Jeśli kto
słuchał naszej poprzedniej audycji, to pamięta zapewne, że biadoliłem nad losem Etiopczyków:
że niedojadają, a nawet głodują, właściwie od zawsze i niezmiennie. Niestety w ostatnich
latach niewiele się pod tym względem zmienia. Tak to już jest na tym świecie, że wszystkie
ludzkie problemy zaczynają się od tego, co prozaiczne i podstawowe, a więc od jedzenia
i picia, potem jednak też jest już tylko pod górkę. Mówić dziś zatem będziemy o tym,
jak można pomagać w Afryce.
Najpierw trochę historii. W epoce nowożytnej ludność
żyjąca na Rogu Afryki doświadczała nadzwyczajnej klęski głodu w różnych okresach.
Mówię nadzwyczajnej, bo przymusowa codzienna dieta jest w tej części świata rzeczą
zwyczajną. Ale przychodzą też czasy szczególnie trudne, zwykle związane z długotrwałą
suszą. Tak było na początku lat ’70. W kraju totalnie rolniczym, o bardzo prymitywnej
jeszcze strukturze gospodarczej, którego ludność zdana była całkowicie na kaprysy
losu i lokalnych feudałów, wystarczyły dwa sezony ostrej suszy, by z głosu umierać
zaczęły setki tysięcy ludzi. Ile, dokładnie nie wiadomo, bo na miejscu nikt nie liczył,
nikt nie interweniował ani z pomocą nie spieszył. Bo skoro wszystko działo się daleko
od stolicy, to i sędziwego cesarza złymi wiadomościami nikt nie chciał niepokoić.
Tymczasem w samym tylko 1973 roku, i to jedynie w prowincji Wello na północy kraju,
głód zabrał od 60 do 100 tysięcy osób. Na świecie, oprócz paru uczonych, mało kto
miał wówczas jakieś pojęcie o Etiopii. Ale gdy wreszcie za sprawą skandynawskich reporterów
rzecz stała się jawna i głośna, świat wreszcie zaczął interesować się tym, co tak
naprawdę dzieje się na Rogu Afryki. Klęska głodu przełożyła się też natychmiast na
niepokoje społeczne, które w rezultacie doprowadziły do rewolucji i obalenia monarchii
we wrześniu 1974 roku. Marksistowska junta wojskowa oczywiście obiecywała równość,
sprawiedliwość, nowoczesne rolnictwo i chleb dla wszystkich, ale potoczyło się jak
zawsze, zwłaszcza w tym, co dotyczy chleba. Zniesienie zależności feudalnej w marcu
1975 roku niewiele zmieniło, głód i bieda jak były tak pozostały, teraz jednak jeszcze
dodatkowo w kraju rządzić zaczął czerwony terror. Potem przyszedł rok ’84, kiedy to
potworna susza niemal całkowicie zahamowała wszelką produkcję rolną na terenie całego
kraju. Rok 1985 jedynie pogorszył i tak beznadziejną sytuację. Ci zaś, którzy uciekli
przed suszą, już w następnym roku musieli zmagać się z plagą szarańczy. W sumie trzeba
mówić przynajmniej o milionie ofiar klęski głodu w tych trzech zaledwie latach. To
wtedy właśnie świat obiegły dramatyczne zdjęcia, które na długo naznaczyły nasze „zachodnie”
myślenie o życiu na Rogu Afryki. To prawda, że nikt nie lubi oglądać takich scen,
ale gdy już ogląda, to też chce szczerze pomóc. Pomoc taka może przybrać różny kształt
i charakter. Wielkim wydarzeniem były w latach osiemdziesiątych koncerty charytatywne
pod wspólnym hasłem „Life Aid” w Londynie i w Filadelfii, w których uczestniczyło
ponad 50 artystów skrzykniętych przez Boba Geldofa. Wystąpili między innymi Led Zeppelin,
Queen, Madonna, Elton John, Sting i David Bowie. W rezultacie udało się zebrać wówczas
ponad 100 mionów dolarów, ale prawda jest też taka, że etiopskie władze komunistyczne
wielką część otrzymanych funduszy po prostu rozkradły albo przeznaczyły na wojnę z
Erytreą. Niestety nowa odsłona starego konfliktu w latach 1998-2000 znów kosztowała
około miliona dolarów dziennie. A chciałoby się, aby pieniądze zamiast na armię przeznaczyć
na projekty rozwojowe, o pomocy doraźnej nawet nie wspominając.
Były też i
inne formy pomocy. Wielu lekarzy odpowiedziało na apel, angażując się bezpośrednio
w pracę pośród ofiar klęski i przesiedleńców. Władze komunistyczne forsowały bowiem
plan przymusowego przesiedlania ludności na obszary nizinne, co przyniosło w rezultacie
dodatkowe kilkadziesiąt tysięcy ofiar.
W wielosegmentową pomoc ludności afrykańskiej
w tym okresie angażowały się także organizacje kościelne i katolickie. Ogromne znaczenie
miała bezpośrednia pomoc misjonarzy już wcześniej obecnych na obszarach dotkniętych
katoaklizmem, bo będąc na własnym terenie najlepiej wiedzieli, jak dotrzeć do potrzebujących.
Opowiadał mi pewien włoski misjonarz, że nigdy wcześniej, ani też później, jego właśni
rodacy nie okazali tak wielkiej pomocy materialnej, jak właśnie w latach osiemdziesiątych.
Przypomniała mi się wówczas pomoc, jakiej i my w Polsce doświadczaliśmy w tym samym
mnie więcej czasie od różnych organizacji katolickich, instytucji i osób prywatnych.
Jest
w Etiopii taka instytucja, której chciałbym teraz poświęcić słów kilka. To Misjonarki
Miłości, te od Matki Teresy z Kalkuty. Mają w całej Etiopii aż 16 domów, w których
schronienie znajdują chorzy, umierający i najbardziej ubodzy z ubogich. W samej Addis
Abebie siostry prowadzą szpital dla 700 biedaków i drugi dom dla 450 dzieci zarażonych
wirusem HIV. Wszystkich trzeba codziennie leczyć, opiekować się nimi i karmić. Rząd
etiopski niestety takiej działalności w żaden sposób nie wspiera. Cała pomoc płynie
więc od dobroczyńców, bezcenni są także wolontariusze z całego świata, którzy niekiedy
co roku poświęcają kilka tygodni, by bezinteresownie pracować wśród najbiedniejszych
ludzi świata.
I jeszcze jedno zdanie na koniec. Od lipca 2011 roku trwa nieprzerwanie
nowa klęska suszy na Rogu Afryki: tysiące uciekinierów z Somalii podążają na północ,
z Sudanu uciekać trzeba przed groźbą wojny i prześladowaniami, choćby do regionu Gambeli.
Także nad Wyżyną Abisyńską znów krąży widmo głodu. Pamiętajmy o mieszkających tam
ludziach, nie bądźmy obojętni, próbujmy pomagać na miarę własnych możliwości.