2012-07-04 13:43:55

Ex Oriente Lux: Lew z pokolenia Judy, czyli o pomnikach w Addis Abebie odc.20


Słuchaj: RealAudioMP3

Wznosił cesarz etiopski kościoły i pałace, wznosił narodowe muzea i międzynarodowe urzędy, ale wznosił też i pomniki, które miały o wielu sprawach przypominać. Wznosił Menelik, wznosił Hayle Syllasie, wznosili też inni, każdy wedle aktualnych wydarzeń i na szczególne okazje. Opowiem dziś o kilku takich monumentach, charakterystycznych i wartych obejrzenia na własne oczy, gdy będzie ku temu sposobna okazja.

Na wszystkich cesarskich pieczęciach, podobnie jak i na etiopskiej fladze narodowej za czasów panowania Menelika II i Hayle Syllasie, a wreszcie na monetach z epoki zawsze spotkać możemy lwa, ukazanego z boku, ale z głową zwróconą w naszą stronę, w cesarskiej koronie, podtrzymującego wojowniczą włócznię albo nawet z krzyżem obwiązanym trójkolorową wstęgą: zielono-żółto-czerwoną. Takie są niezmiennie barwy Etiopii i jej władców, a oznaczają: potęgę, wiarę i krew, symbolizują jednak także Bożą Trójcę: Ojca – stwórcę świata, Syna – odkupiciela i dawcę nadziei, oraz Ducha Świętego – przychodzącego z mocą ognia. Bardzo to wszystko podniosłe i pobożne. Ale przecież i sam lew jest także symbolem teologicznym, bo - jak to już wspomniałem w poprzedniej audycji – najpierw oznacza on ewangelistę Marka. Wedle niepodważalnej tradycji św. Marek miał z początku towarzyszyć apostołowi Pawłowi w jego wyprawach, potem Piotrowi w Rzymie, ze słów którego zresztą spisał Ewangelię. Po śmierci Piotra Marek udał się do Aleksandrii, gdzie został pierwszym biskupem oraz męczennikiem. Z Aleksandrii, trzysta lat później i znów wedle tradycji, przyjechał do Etiopii pierwszy biskup imieniem Frumencjusz, no i tak się zaczęło chrześcijaństwo na Rogu Afryki. Zatem droga prowadzi prosto od Chrystusa, poprzez apostołów Piotra i Pawła, do Marka i aleksandryjczyków, a stąd już bezpośrednio do serc i umysłów bogobojnych Etiopczyków. Ta sama tradycja, tyle że wyrażona przez symbole, czterem ewangelistom przypisała cztery znaki: Markowi, na podstawie księgi Apokalipsy zinterpretowanej przez św. Ireneusza, trafił się właśnie lew rzeczony, bo przecież Ewangelia Marka zaczyna się od przepowiadania Jana Chrzciciela na pustyni, gdzie lew jest królem, potężnym i nieujarzmionym. Ta sama księga Apokalipsy mówi, że oto zwyciężył lew z pokolenia Judy, odrośl Dawida, że będzie on sądzić ludzi wiarołomnych i że ukarze potem wszystkich przeciwników (por. Ap 5,5nn). Tym lwem jest oczywiście sam Chrystus, Pan i Mesjasz. Jakiż zatem władca nie chciałby odznaczyć się pod jego sztandarem? W Etiopii rzecz jasna chcieli wszyscy, chociaż dopiero za czasów nygusa Menelika rzecz weszła do oficjalnej cesarskiej ideologii. Powodem była nie tyle lektura Pisma Świętego, co zwycięstwo, jakie dumny władca odniósł w bitwie pod Adwa, na północy kraju, w prowincji Tigraj, w marcu 1896 roku. Wydało się bowiem wówczas Włochom, że są w stanie łatwo i z marszu prawie wziąć w posiadanie niewziętą dotychczas przez nikogo Etiopię, ostatni wolny kąsek na kolonialnym talerzu. No i bardzo boleśnie się przekonali włoscy pretendenci, że może jeszcze wojska austriackie pokonać potrafią, ale etiopskich - to już nie. Nygus Menelik triumfował, niczym lew potężny, więc kazał bić ten lwi wizerunek na etiopskich monetach, znaczkach pocztowych i stawiać na monumentach. Jego następca zaś polecił odlać lwa z brązu i ustawił go w centrum Addis Abeby, na potężnym granitowym postumencie, z tablicami i medalionami opisującymi, co się zdarzyło, i że Panu Bogu za to wszystko dziękować trzeba. Ten piękny lwi posąg padł ofiarą włoskiego barbarzyństwa, gdy faszyści na krótko zajęli Etiopię w latach trzydziestych. Mussolini kazał zabrać go z Addis Abeby i ustawić na stopniach rzymskiego Grobu Nieznanego Żołnierza, który Włosi czasami zwą jeszcze Ołtarzem ojczyzny, na zboczu Kapitolu, przy Placu Weneckim. Miał być to znak triumfu i panowania nad Afryką, a był jedynie znakiem hańby. Szybko też stał się znakiem sprzeciwu i powodem rozlewu krwi. Otóż 9 maja 1937 roku w Rzymie świętowano rocznicę proklamacji włoskiego imperium. Obecni tam byli włoski król Wiktora Emanuel III, duce Mussolini, no i Hitler, w charakterze gościa specjalnego. Wówczas to pewien młody Erytrejczyk imieniem Zerai Deres, zamiast maszerować w paradzie oddziałów afrykańskich, jak mu to wyznaczono, wyszedł z szeregu i w geście protestu wspiął się na monument, gdzie stał nasz lew. A gdy próbowano biedaka stamtąd usunąć, to w przypływie szaleństwa szablą zaatakował on włoskich gwardzistów, zabił pięciu i jeszcze kilku ranił, zanim sam został zastrzelony na miejscu. O tym smutnym epizodzie mało kto dziś pamięta, może i lepiej. Tak oto kolonialna zachłanność zrodziła ból i nienawiść, a stąd już przecież tylko krok do przemocy i rozlewu krwi… Niestety, o włoskich zbrodniach w Etiopii przyjdzie nam jeszcze opowiadać.

Pomnik Zwycięskiego Lwa Judy ostatecznie powrócił do Addis Abeby, po długich pertraktacjach, ale dopiero w latach ’60. Uroczyście odsłonięty w obecności cesarza, stanął na swym dawnym postumencie na placu vis à vis dworca kolejowego, u początku spektakularnej alei imienia Churchila. Wspominano też przy tej okazji młodego Zeraia. Jednak pomnik został usunięty po raz drugi przez rewolucyjne władze Dergu w połowie lat ’70, bo się wszystkim jednoznacznie z obaloną monarchią kojarzył, a pewnie budził też wyrzuty sumienia za cesarza okrutnie zamordowanego. Wreszcie przeminęły z wiatrem rządy komunistów, więc i lwa dumnego postawiono na dawnym miejscu. I stoi tam jak dawniej, dumnie spoglądając na Addis Abebę. Zarówno Etiopczycy, jak i anglojęzyczni turyści mogą znów czytać na pamiątkowych tablicach, jak to cesarz Menelik Włochów popędził, a Hayle Sellasie pomnik potem budować kazał. Bo obaj władcy mieli się za potomków króla Salomona i obaj odnosili do siebie słowa o zwycięstwie lwa z pokolenia Judy, nawet jeśli prawdziwy Lew jest przecież tylko jeden – ten, któremu wszyscy się kłaniamy i nazywamy naszym Panem: Chrystus, syn Dawida i odrośl z różdżki Jessego.

ks. Rafał Zarzeczny SJ







All the contents on this site are copyrighted ©.