Ex Oriente Lux: Lew z pokolenia Judy, czyli o pomnikach w Addis Abebie odc.20
Słuchaj:
Wznosił cesarz
etiopski kościoły i pałace, wznosił narodowe muzea i międzynarodowe urzędy, ale wznosił
też i pomniki, które miały o wielu sprawach przypominać. Wznosił Menelik, wznosił
Hayle Syllasie, wznosili też inni, każdy wedle aktualnych wydarzeń i na szczególne
okazje. Opowiem dziś o kilku takich monumentach, charakterystycznych i wartych obejrzenia
na własne oczy, gdy będzie ku temu sposobna okazja.
Na wszystkich cesarskich
pieczęciach, podobnie jak i na etiopskiej fladze narodowej za czasów panowania Menelika
II i Hayle Syllasie, a wreszcie na monetach z epoki zawsze spotkać możemy lwa, ukazanego
z boku, ale z głową zwróconą w naszą stronę, w cesarskiej koronie, podtrzymującego
wojowniczą włócznię albo nawet z krzyżem obwiązanym trójkolorową wstęgą: zielono-żółto-czerwoną.
Takie są niezmiennie barwy Etiopii i jej władców, a oznaczają: potęgę, wiarę i krew,
symbolizują jednak także Bożą Trójcę: Ojca – stwórcę świata, Syna – odkupiciela i
dawcę nadziei, oraz Ducha Świętego – przychodzącego z mocą ognia. Bardzo to wszystko
podniosłe i pobożne. Ale przecież i sam lew jest także symbolem teologicznym, bo -
jak to już wspomniałem w poprzedniej audycji – najpierw oznacza on ewangelistę Marka.
Wedle niepodważalnej tradycji św. Marek miał z początku towarzyszyć apostołowi Pawłowi
w jego wyprawach, potem Piotrowi w Rzymie, ze słów którego zresztą spisał Ewangelię.
Po śmierci Piotra Marek udał się do Aleksandrii, gdzie został pierwszym biskupem oraz
męczennikiem. Z Aleksandrii, trzysta lat później i znów wedle tradycji, przyjechał
do Etiopii pierwszy biskup imieniem Frumencjusz, no i tak się zaczęło chrześcijaństwo
na Rogu Afryki. Zatem droga prowadzi prosto od Chrystusa, poprzez apostołów Piotra
i Pawła, do Marka i aleksandryjczyków, a stąd już bezpośrednio do serc i umysłów bogobojnych
Etiopczyków. Ta sama tradycja, tyle że wyrażona przez symbole, czterem ewangelistom
przypisała cztery znaki: Markowi, na podstawie księgi Apokalipsy zinterpretowanej
przez św. Ireneusza, trafił się właśnie lew rzeczony, bo przecież Ewangelia Marka
zaczyna się od przepowiadania Jana Chrzciciela na pustyni, gdzie lew jest królem,
potężnym i nieujarzmionym. Ta sama księga Apokalipsy mówi, że oto zwyciężył lew z
pokolenia Judy, odrośl Dawida, że będzie on sądzić ludzi wiarołomnych i że ukarze
potem wszystkich przeciwników (por. Ap 5,5nn). Tym lwem jest oczywiście sam Chrystus,
Pan i Mesjasz. Jakiż zatem władca nie chciałby odznaczyć się pod jego sztandarem?
W Etiopii rzecz jasna chcieli wszyscy, chociaż dopiero za czasów nygusa Menelika rzecz
weszła do oficjalnej cesarskiej ideologii. Powodem była nie tyle lektura Pisma Świętego,
co zwycięstwo, jakie dumny władca odniósł w bitwie pod Adwa, na północy kraju, w prowincji
Tigraj, w marcu 1896 roku. Wydało się bowiem wówczas Włochom, że są w stanie łatwo
i z marszu prawie wziąć w posiadanie niewziętą dotychczas przez nikogo Etiopię, ostatni
wolny kąsek na kolonialnym talerzu. No i bardzo boleśnie się przekonali włoscy pretendenci,
że może jeszcze wojska austriackie pokonać potrafią, ale etiopskich - to już nie.
Nygus Menelik triumfował, niczym lew potężny, więc kazał bić ten lwi wizerunek na
etiopskich monetach, znaczkach pocztowych i stawiać na monumentach. Jego następca
zaś polecił odlać lwa z brązu i ustawił go w centrum Addis Abeby, na potężnym granitowym
postumencie, z tablicami i medalionami opisującymi, co się zdarzyło, i że Panu Bogu
za to wszystko dziękować trzeba. Ten piękny lwi posąg padł ofiarą włoskiego barbarzyństwa,
gdy faszyści na krótko zajęli Etiopię w latach trzydziestych. Mussolini kazał zabrać
go z Addis Abeby i ustawić na stopniach rzymskiego Grobu Nieznanego Żołnierza, który
Włosi czasami zwą jeszcze Ołtarzem ojczyzny, na zboczu Kapitolu, przy Placu Weneckim.
Miał być to znak triumfu i panowania nad Afryką, a był jedynie znakiem hańby. Szybko
też stał się znakiem sprzeciwu i powodem rozlewu krwi. Otóż 9 maja 1937 roku w Rzymie
świętowano rocznicę proklamacji włoskiego imperium. Obecni tam byli włoski król Wiktora
Emanuel III, duce Mussolini, no i Hitler, w charakterze gościa specjalnego. Wówczas
to pewien młody Erytrejczyk imieniem Zerai Deres, zamiast maszerować w paradzie oddziałów
afrykańskich, jak mu to wyznaczono, wyszedł z szeregu i w geście protestu wspiął się
na monument, gdzie stał nasz lew. A gdy próbowano biedaka stamtąd usunąć, to w przypływie
szaleństwa szablą zaatakował on włoskich gwardzistów, zabił pięciu i jeszcze kilku
ranił, zanim sam został zastrzelony na miejscu. O tym smutnym epizodzie mało kto dziś
pamięta, może i lepiej. Tak oto kolonialna zachłanność zrodziła ból i nienawiść, a
stąd już przecież tylko krok do przemocy i rozlewu krwi… Niestety, o włoskich zbrodniach
w Etiopii przyjdzie nam jeszcze opowiadać.
Pomnik Zwycięskiego Lwa Judy ostatecznie
powrócił do Addis Abeby, po długich pertraktacjach, ale dopiero w latach ’60. Uroczyście
odsłonięty w obecności cesarza, stanął na swym dawnym postumencie na placu vis à vis
dworca kolejowego, u początku spektakularnej alei imienia Churchila. Wspominano też
przy tej okazji młodego Zeraia. Jednak pomnik został usunięty po raz drugi przez rewolucyjne
władze Dergu w połowie lat ’70, bo się wszystkim jednoznacznie z obaloną monarchią
kojarzył, a pewnie budził też wyrzuty sumienia za cesarza okrutnie zamordowanego.
Wreszcie przeminęły z wiatrem rządy komunistów, więc i lwa dumnego postawiono na dawnym
miejscu. I stoi tam jak dawniej, dumnie spoglądając na Addis Abebę. Zarówno Etiopczycy,
jak i anglojęzyczni turyści mogą znów czytać na pamiątkowych tablicach, jak to cesarz
Menelik Włochów popędził, a Hayle Sellasie pomnik potem budować kazał. Bo obaj władcy
mieli się za potomków króla Salomona i obaj odnosili do siebie słowa o zwycięstwie
lwa z pokolenia Judy, nawet jeśli prawdziwy Lew jest przecież tylko jeden – ten, któremu
wszyscy się kłaniamy i nazywamy naszym Panem: Chrystus, syn Dawida i odrośl z różdżki
Jessego.