Dzisiejsza
Ewangelia to najpierw hymn na cześć ojcowskiej miłości, która dla ratowania swego
dziecka zdolna jest do największej ofiary. Do Chrystusa przychodzi bowiem dzisiaj
nie zwykły Żyd, ale przełożony synagogi – Jair, który w ten sposób wystawia na szwank
swoją reputację i naraża się faryzeuszom. Z miłości do córki Jair stawia jednak wszystko
na jedną kartę: upada Chrystusowi do nóg i usilnie Go prosi. Przełożony synagogi u
stóp Chrystusa i to na oczach całego tłumu!
Los wydaje się jednak drwić z jego
ojcowskiej miłości, chwilę późnej dociera bowiem do niego wiadomość: „Twoja córka
umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela?” (Mk 5,35). Co mógł wtedy przeżywać:
rozpacz po utracie córki? gniew na samego siebie? złość na Nauczyciela? Aż dziw, że
nie pękło mu serce...
Widząc jego ból, Chrystus zwraca się do niego: „Nie bój
się, wierz tylko” (Mk 5,36). Żarty sobie stroisz? W co mam jeszcze wierzyć? Bez słowa,
idzie jednak za Chrystusem: Tak przyszli do domu przełożonego. Wobec zamieszania,
płaczu i głośnego zawodzenia, rzekł do nich: „Czemu robicie zgiełk i płaczecie?
Dziecko nie umarło, tylko śpi”. I wyśmiewali Go (por. Mk 5, 38-39). Tłum przed
domem, nie miał tyle wiary(?) bądź taktu, co Jair, zareagował więc śmiechem. Lecz
On odsunął wszystkich, wziął z sobą tylko ojca, matkę oraz tych, którzy z Nim byli,
i wszedł tam, gdzie leżało dziecko. Ująwszy dziewczynkę za rękę, rzekł
do niej: „Talitha kum”, to znaczy:„Dziewczynko, mówię ci, wstań”
(por. Mk 5, 40-41).
Trzy razy na kartach Ewangelii Chrystus wskrzesza zmarłych:
córkę Jaira, młodzieńca z Naim i przyjaciela Łazarza. Za pierwszym razem, jak słyszeliśmy,
czyni to w domu, tylko wobec najbliższych; za drugim, już publicznie, wobec orszaku
żałobników; za trzecim, na oczach całego tłumu, każąc zmarłemu wyjść z grobu, w którym
leżał od kilku dni i już cuchnął. To wyraźne stopniowanie można odczytać jako ponawianą
przez Chrystusa próbę przekonania ostatnich jeszcze niedowiarków, że śmierć fizyczna,
nie stanowi dla Niego problemu. Problemem jest ów „śmiech na podwórzu domu Jaira”,
owa niewiara w Jego moc i w Jego posłannictwo. Raz po raz, możemy także i my usłyszeć
ten śmiech, chociażby na forach internetowych: tę kpinę, to naigrawanie się z osoby
Jezusa, z Jego boskiej mocy i z krzyża, na którym dokonał Odkupienia. I nie wiadomo
czego jeszcze musiałby dokonać, aby obudzić kpiących i ich przekonać...
Dziewczynka natychmiast wstała i chodziła, miała bowiem dwanaście lat. On zaś
polecił, aby dano jej jeść (por. Mk 5, 42-43). Niektórzy komentatorzy
widzą w tym zdaniu niezwykłą przytomność i opanowanie Chrystusa. Kiedy bowiem wszyscy
szaleją z radości, on jeden zauważa, że po ciężkiej chorobie dziewczynka musi być
zwyczajnie głodna. Inni, widzą znowu w tym zdaniu pewną przenośnię, którą odnoszą
do naszego życia religijnego. Dlaczego nasza wiara jest taka słaba – pytają. Dlaczego
po tylu latach katechizacji i przyjmowania sakramentów, tak łatwo odchodzimy od Chrystusa,
tak łatwo Go zdradzamy, dokonując wyborów przeciwko Niemu i przeciwko Jego nauce?
I odpowiadają: ponieważ katechizujemy ludzi nie przebudzonych w wierze, nie zewangelizowanych,
mówiąc brutalnie: nasze wysiłki katechetyczne i duszpasterskie przypominają karmienie
trupa. Chrystus zaś najpierw wskrzesił, najpierw obudził do życia, a potem kazał dać
jeść.
Aby wskrzesić córkę Jaira Chrystus potrzebował zaledwie czterech sylab:
Ta-li-tha kum, bo śmierć fizyczna nie jest dla Niego problemem. Ilu sylab, ilu słów,
ilu zdań potrzebował będzie jeszcze aby nas obudzić ze snu wiary?
* * *
Panie
Jezu, Ty, który jednym słowem potrafiłeś przywrócić zmarłych
do życia, nie pozwól nam umrzeć na wieki. Który żyjesz i królujesz
na wieki wieków. Amen.