Antykoncepcja
hormonalna może powodować komplikacje zdrowotne, niekiedy o bardzo poważnym charakterze.
Najgroźniejszymi są: choroba zakrzepowo-zatorowa, nadciśnienie tętnicze, depresja
oraz poważne zwiększenie ryzyka niektórych chorób nowotworowych, a przecież nie są
to powikłania jedyne. Inne, jak bóle migrenowe, nadwaga, czy trądzik są nie tyle groźne,
co uciążliwe. Wymogi prawa farmakologicznego zmuszają producentów do umieszczenia
ubocznych skutków na ulotkach informacyjnych – warto je przeczytać, choć nie jest
to lektura ani krótka ani przyjemna. W gruncie rzeczy musi budzić zdziwienie, że agendy
odpowiedzialne za bezpieczeństwo ludzi korzystających z farmaceutyków, dopuszczają
na rynek środki niebezpieczne dla zdrowia i życia, środki, których zasadniczym celem
jest upośledzenie fizjologicznego zdrowia kobiety. Nie można ich – w kontekście działań
antykoncepcyjnych – nazywać lekami, ponieważ ciąża nie jest chorobą, a naturalnym
i prawidłowym stanem fizjologicznym będącym konsekwencją poczęcia dziecka.
Bywa
oczywiście i tak, że stan zdrowia kobiety domagać się może poważnych interwencji ze
strony lekarza, także poprzez terapię hormonalną. Celem terapii powinno być przywrócenie
stanu zdrowia, a więc stanu normalnej, cyklicznej płodności. Działania terapeutyczne
powinny zatem być oparte na porządnej diagnostyce ukierunkowanej na płodność; zablokowanie
płodności niekiedy bywa nieuniknionym, choć niepożądanym skutkiem ubocznym zastosowanych
leków, nigdy natomiast nie może być efektem, do którego się dąży, o który się zabiega,
lub którego wystąpienie traktuje się z lekceważeniem. Potwierdził to Paweł VI w encyklice
Humanae vitae, gdy pisał: „Kościół natomiast uważa za moralnie dopuszczalne
stosowanie środków leczniczych, niezbędnych do leczenia chorób, choćby wynikać stąd
miała przeszkoda, nawet przewidywana, dla prokreacji, byleby ta przeszkoda nie była
z jakichś motywów bezpośrednio zamierzona” (HV 15).
Warto na tę wypowiedź zwrócić
uwagę. Współczesna ginekologia sięga po środki hormonalne – w imię rzekomo koniecznych
działań terapeutycznych – niezwykle często. Przepisuje się je także w sytuacjach,
w których jedynym efektem jest powstrzymanie niepokojących objawów – bez faktycznej
poprawy stanu zdrowia – mimo, iż medycyna zna metody skuteczniejsze, umożliwiające
przywrócenie zdrowia prokreacyjnego bez narażania kobiety na uboczne skutki stosowania
preparatów hormonalnych o działaniu antykoncepcyjnym.
Niestety, sytuacja nader
często obecnie wygląda tak, że kobieta wchodząc do gabinetu ginekologicznego widzi
lekarza gotowego do przepisania jej takich środków zanim jeszcze jakiekolwiek badanie
czy wywiad zostaną przeprowadzone. Współczesna cywilizacja ma przetrącony kręgosłup,
jeśli chodzi o wartość ludzkiego życia. W konsekwencji, nie troszczy się o płodność.
Nie widzi w płodności błogosławieństwa, ale zagrożenie. Nie czeka na dziecko, ale
się przed nim broni.
Postawa sprzeciwu wobec poczęcia dziecka, a jednocześnie
obawa przed możliwymi powikłaniami wynikającymi ze stosowania antykoncepcji hormonalnej
skłania niektórych do zainteresowania się metodami naturalnymi, opartymi na znajomości
procesów fizjologicznych w organizmie kobiety. Świadomość, że płodność można stosunkowo
łatwo rozpoznać i że nie jest to stan zbyt długo trwający, prowadzi do wniosku, że
wyrzeczenie się współżycia w okresie płodnym nie jest nazbyt poważnym wyrzeczeniem,
że jest to cena, którą warto zapłacić, byle uniknąć poczęcia dziecka i zachować zdrowie.
Takie
podejście oznacza, że jakkolwiek zmienia się metoda antykoncepcyjna, zasadniczy cel
pozostaje ten sam: wykluczenie potomstwa. Dziecko jest nadal niepożądane i jeśliby
się poczęło, jego życie będzie zagrożone przez pokusę aborcji. Takie bowiem są skutki
życia w mentalności antykoncepcyjnej. Właśnie dlatego Paweł VI swoją aprobatę dla
metod rozpoznania płodności ograniczył warunkiem rzetelnego rozeznania woli Bożej,
w którym postawą fundamentalną jest wielkoduszność i otwartości na życie, odłożenie
poczęcia potomstwa wynika z rozpoznania warunków fizycznych, psychicznych, ekonomicznych
i społecznych, a nie suwerennej, apodyktycznej decyzji małżonków (por. HV 16).
Różnica
pomiędzy godziwym zastosowaniem metod rozpoznania płodności a antykoncepcją naturalną
(czyli ekologiczną, jak ją nazywają niektórzy) jest zatem dosyć subtelna. Wynika nade
wszystko z intencji małżonków, z ich wewnętrznego nastawienia i motywacji podejmowanych
wyborów. Metody naturalne same w sobie nie są ani dobre, ani złe. Dobre lub złe może
być ich wykorzystanie. Płodność jest wpisana w porządek stworzenia, ale nie przesądza
to o godziwym wykorzystaniu wiedzy na jej temat. Można tę wiedzę wykorzystać źle,
na zły sposób i do złych celów. Tak samo do złych celów można wykorzystać możliwości
ludzkiego intelektu czy siłę ludzkich rąk.
Mógłby ktoś zapytać, czy nie lepiej,
by ludzie korzystali z naturalnej antykoncepcji, niż mieliby korzystać ze sztucznej,
skoro jest tak bardzo szkodliwa? To źle postawione pytanie. Nie jest godziwym sposobem
uniknięcia większego zła moralnego (czyli poważniejszego grzechu) przyzwolenie na
zło mniejsze. To prawda, że antykoncepcja hormonalna jest tylko bardziej szkodliwa
od strony zdrowotnej. Ale każda antykoncepcja – jaka by ona nie była – jest zła, bo
wyraża postawę zamknięcia na życie, odmowy dawania siebie drugiemu. I to tę postawę
trzeba zmienić...