Kościół w Stanach Zjednoczonych wychodzi z kryzysu powołaniowego. Od pięciu lat stale
wzrasta liczba młodych kapłanów. W ubiegłym roku w sumie wyświęcono tam 467 neoprezbiterów.
W archidiecezji Bostonu, która do niedawna była symbolem pedofilskich skandali, w
seminarium zabrakło wolnych miejsc. Dziennik The Wall Street Journal okrzyknął to
mianem „zwycięskiego katolicyzmu”, przypisując ten nieoczekiwany sukces nowej linii
amerykańskiego Kościoła, promowanej przez tak zwanych „kreatywnych konserwatystów”,
czyli hierarchów, którymi Benedykt XVI obsadza w ostatnim czasie najważniejsze biskupstwa.
Poważniejszą
analizę problemu, czy raczej sukcesu, przeprowadził jezuicki uniwersytet Georgetown.
Okazało się, że młodzi Amerykanie, którzy zaludniają powoli tamtejsze seminaria, mają
bardzo wyraźną, konserwatywną fizjonomię. Do seminarium przyszli z różańcem w ręku
i prosto z kaplicy adoracyjnej. Do regularnego praktykowania tych dwóch pobożności
przed rozpoczęciem formacji do kapłaństwa przyznaje się odpowiednio 70 i 65 proc.
kleryków. Większość amerykańskich seminarzystów pochodzi z dużych, wielodzietnych
rodzin. Co czwarty ma przynajmniej czwórkę rodzeństwa. Swoje powołanie zaczynali zazwyczaj
odczuwać ok. 16. roku życia.