Jeżeli
na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ,
i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę(J 20,25).
Dramat
wiary św. Tomasza, który jako ”niewierny Tomasz” stał się synonimem wątpliwości i
którego palec wyciągnięty w kierunku ran Chrystusa stał się symbolem niedowierzania,
to także nasz dramat, bo przecież w każdym z nas jest pragnienie zobaczenia i dotknięcia
Boga. Jak przeżywamy ten nasz dramat wiary? Jak sobie z nim radzimy? Postawy mogą
być różne.
Jedni, traktują wiarę jak kłopotliwy spadek po swoich przodkach.
Nie pozbywają się go, bo kiedyś może się przydać, ale tak na co dzień więcej z nim
problemów niż pożytku. Jakże łatwiej byłoby żyć – myślą w duchu – bez tych wszystkich
przykazań i sakramentów...
Inni, próbują z Bogiem prowadzić grę: „Ja to w Boga
nie wierzę – usłyszałem kiedyś w telewizji – ale jak po śmierci okaże się, że jest,
to będzie dla mnie miłą niespodzianką”. I tu uśmiech, a w domyśle: będzie Bóg – w
porządku, nie będzie – trudno, lecz przynajmniej nie wygłupiłem jak ci wszyscy wierzący.
Logiczne i proste. Prawda? Nie, proszę pana. Uwierzyć, w Boga, to spotkać miłość.
I to miłość największą! Niech pan pomyśli o swojej żonie: o ile byłby pan uboższy,
bez tego uczucia, które towarzyszy wam od lat, bez uśmiechu, którym pana wita, dzieci,
które panu dała. Jakże innym, o wiele bardziej biednym, byłby pan człowiekiem, idąc
samotnie przez życie. Podobnie jest z wiarą. Przejść przez życie bez Boga, to nie
spotkać największej miłości, i to jest dopiero nieszczęście. To dlatego w dzisiejszej
Ewangelii Chrystus mówi nam: Błogosławieni,czyli szczęśliwi,
którzy nie widzieli, a uwierzyli (J 20,29).
Są jeszcze i tacy, którzy
z wiarą walczą. W salonach francuskiego pisarza i polityka François-René de Chateaubrianda,
gdzie większość gości stanowili niewierzący filozofowie, artyści i dyplomaci, zdarzało
się często krytykować wiarę. Słysząc to Chateaubriand powiedział kiedyś: „Panowie,
z rękę na sercu, przyznajcie, że bylibyście ludźmi wierzącymi, gdybyście tylko potrafili
wieść czyste życie”. Myślę, że wielu z tych, którzy dzisiaj publicznie wyśmiewają
wiarę, uwierzyłoby w Chrystusa, gdyby tylko potrafili wieść czyste życie.
Do
wszystkich jednak: wierzących w Niego i upadających, obojętnych, cynicznych i wrogich,
wychodzi On dzisiaj na przeciw i ukazuje swoje rany, a słowami siostry Faustyny zapewnia
nas, że nie ma takiego grzechu, od którego by się odwrócił i nie ma takiej winy, której
nie pragnąłby zmazać. I nawet jeśli komuś zamknęła się jedna droga do zbawienia, ukazuje
dziesięć innych:
„Wołają mnie do umierającej kobiety. Przychodzę do niej z
sakramentami: nie ma sytuacji uregulowanej, żyła w konkubinacie, ale na łożu śmierci
można jej dać wszystkie sakramenty, można udzielić jej sakramentu chorych, można ją
wyspowiadać, można jej dać komunię. I ona, która należała do Grupy Miłosierdzia Bożego,
otrzymuje to całkowite pojednanie, tak jak to było powiedziane Siostrze Faustynie,
że kto odmawia Koronkę nie umrze bez pojednania i będzie miał spokojną śmierć...”.
Boga,
który nasze grzechy pisze na piasku (por. J 8, 3-6), a do powracającego grzesznika
wychodzi na przeciw, rzuca mu się na szyję i całuje go (por. Łk 5,20), nie ma żadna
inna religia.
* * *
Jezu najmiłosierniejszy, którego serce jest samą
miłością, przyjmij do mieszkania swego serca dusze, które czczą i wysławiają wielkość
Twego miłosierdzia. Niech spełni się względem nich Twoja obietnica, że dusze, które
czczą Twe niezgłębione miłosierdzie, Ty sam będziesz bronił w życiu, a szczególnie
w godzinie śmierci, jako swojej chwały. Amen. (z modlitwy św. Faustyny).