Dopiero co
poczęte dziecko rzadko kiedy nazwane jest po imieniu. Nie chodzi o nadanie mu imienia,
ale o rozpoznanie w nim człowieka, bardzo młodego i małego człowieka. Nie mówi się
o nim jako o człowieku. Używa się przeróżnych terminów, zazwyczaj zaczerpniętych z
medycznego, technicznego żargonu. Zygota, zarodek, embrion, płód... Niekiedy dodaje
się do tych określeń, że chodzi o „ludzki zarodek” czy „ludzki płód”, ale nie mówi
się „człowiek” czy „dziecko”.
Jest jeden wyjątek. Kiedy do lekarza przychodzi
kobieta w ciąży... No właśnie. Mówimy o kobiecie w ciąży, ale warto zauważyć, że wówczas
dziecko, jako odrębna rzeczywistość, także nie funkcjonuje w naszym opisie sytuacji.
Tymczasem ciąża jest stanem kobiety, który ma miejsce, gdy nosi w sobie dziecko. Jeśli
taka nosząca w sobie dziecko mama przychodzi do lekarza, nie przychodzi sama, ale
z dzieckiem właśnie. Co więcej, przychodzi właśnie ze względu na nie! I wówczas, zdarza
się to stosunkowo często, lekarz w trakcie badania ultrasonograficznego opisuje jej
małego człowieka: „tu może pani zobaczyć swoje dziecko. Tu jest głowa... a tu nogi...
Tu widzimy bijące serce... A tu... to jest chłopiec!” Skonfrontowany z obrazem lekarz
opisuje dziecko, małego człowieka będącego wewnątrz macicy swojej mamy.
Co
ciekawe, jeśli taki mały człowiek by zmarł przed narodzinami, najprawdopodobniej zniknąłby
także z przestrzeni ludzkiej świadomości i języka. Lekarz w takiej sytuacji zazwyczaj
mówi o obumarłej ciąży lub płodzie, o masie tkankowej, a o szczątkach dziecka mówi
wręcz – wyskrobiny. Czyli nie ma już człowieka. Nigdy go nie było. Była ciąża i poronienie...
Problem
z rozpoznaniem i nazwaniem dziecka po imieniu ma nie tylko personel medyczny. Niemal
wszyscy ulegliśmy presji technicznej nowomowy. Nawet Kościół. W dokumentach, nawet
w poświęconej godności osoby ludzkiej instrukcji Kongregacji Nauki Wiary „Dignitas
personae” o nienarodzonych dzieciach mówi się jako o zarodkach, embrionach i płodach
ludzkich. Znaleźć można zwrot „życie ludzkie”. Nie mówi się o nich: „człowiek”.
O
nikim z nas, urodzonych i dorosłych, nie mówi się per „życie ludzkie”. Życie jest
naszym przymiotem, ale nie jest nami. My jesteśmy ludźmi. Nie zabija się życia ludzkiego,
tylko człowieka. Życie co najwyżej się przekazuje lub odbiera, ale zawsze przekazuje
się je lub odbiera komuś. To nie „życie” się rozwija w łonie kobiety, ale człowiek.
Podobny zresztą problem mam z określeniem „istota ludzka”. O nikim z nas tak
się nie mówi. O sobie mówimy „człowiek”. Dlaczego zatem nagminnie w ten sposób określamy
nienarodzone dziecko? Czemu tak bardzo boimy się tego określenia? Czemu medycyna z
takim uporem domaga się stosowania nomenklatury technicznej? Trudno się zgodzić z
argumentem, że w języku medycznym potrzebna jest precyzja terminologiczna. To znaczy,
oczywiście, że jest ona potrzebna, tylko że ten argument nie ma tu nic do rzeczy!
Mogę powiedzieć, że badane jest dziecko w embrionalnej czy płodowej fazie swojego
rozwoju i takiej wypowiedzi precyzji nie brakuje. Natomiast stwierdzenie, że badaniu
poddany jest ludzki embrion czy płód, choć jest równie precyzyjne, pozbawione jest
szacunku dla młodego człowieka.
Zatem jaki jest prawdziwy powód?
Współczesna
medycyna przestała szanować ludzkie życie. Przestała szanować ludzką płodność i jej
owoc – nowopoczęte dziecko. Znacznie bardziej zabiega o to, by tego dziecka nie było.
Nie ma co ukrywać: znacznie łatwiej jest usunąć ciążę, czy dokonać ekstrakcji zarodka,
niż zabić człowieka. Lepiej nie nazywać dziecka po imieniu, bo może się okazać, że
powstanie opór przed jego zabiciem. Jakież to protesty podniosły się na świecie, gdy
Amerykanie w stanie Teksas wprowadzili prawo nakazujące konfrontację dążącej do aborcji
kobiety z ultrasonograficznym obrazem jej dziecka. Twórcy tego prawa nie kryli się
ze swoją intencją. Chcieli w ten sposób powstrzymać matki przed uśmierceniem ich dzieci.
Ciekawe, że zwolnione z tego obowiązku są kobiety, które poczęły wskutek gwałtu lub
kazirodztwa. Czyżby ich dzieci były ludźmi mniej zasługującymi na to miano?
Gdy
nazywamy dziecko po imieniu, gdy mówimy o nim tak, jak na to zasługuje – jako o człowieku,
o osobie – automatycznie otaczamy je ochroną. Jeśli mamy zmienić mentalność społeczną
w odniesieniu do aborcji, musimy zacząć właśnie od tego, że każde dziecko nazwiemy
po imieniu. To prawda, wielu będzie się burzyć, wielu będzie z nas szydzić. Ale wielu
zatrzyma się przed mordem, gdy uświadomi sobie, że nie płód czy embrion chcieli usunąć,
ale że z premedytacją planowali zabić człowieka, planowali ukatrupić małe dziecko.