Bioetyka jest
rzeczywiście labiryntem. Stworzona na styku moralności i wiedzy medycznej, etyki i
biologii, przenicowana zagadnieniami z zakresu prawa, ekonomii, socjologii, psychologii
i Bóg wie czego jeszcze, próbuje odpowiedzieć na pytanie o dobro i powinność. Pochyla
się nad człowiekiem: nad lekarzem i nad chorym, nad katem i skazanym, nad farmaceutą
i laborantem, nad parlamentarzystą ustalającym prawa i sędzią je egzekwującym. Pochyla
się i pyta: czy dobro człowieka, czy dobro każdego z tych ludzi jest uszanowane? Czy
ich życie i działanie są na miarę ich człowieczeństwa, czy też są znakiem, że gdzieś
po drodze zagubione zostało to coś, co nazywamy godnością.
Nie zawsze się umiemy
w tym labiryncie odnaleźć. Nie potrafimy sobie poradzić z konfliktem dóbr i wartości,
pragnień i oczekiwań, wymagań, praw i możliwości ich zaspokojenia. Jakże często stajemy
bezradni z poczuciem, że jesteśmy w sytuacji bez wyjścia, mając po jednej stronie
działania – zdawałoby się – skuteczne, choć niegodziwe, a po drugiej – moralnie dobre,
acz nieskuteczne. I jakże łatwo wówczas zrezygnować z wysokich standardów moralnych
w imię doraźnych efektów.
Doskonały przykład takiego dylematu dostarczyła
ostatnio dyskusja nad propozycją przywrócenia kary śmierci. Podnoszono przeróżne argumenty,
odwołując się do wielu nauk, od psychologii i socjologii, po teologię i nauczanie
społeczne Kościoła. Co ciekawe, każda z tych nauk dostarczała dyskutantom argumentów
uzasadniających ich poglądy; przynajmniej takie to sprawiało wrażenie. Niesłusznie
w moim przekonaniu.
Kara śmierci nie jest wynalazkiem nowym. Wręcz przeciwnie.
W gruncie rzeczy jest najstarszym ze sposobów radzenia sobie z tymi, których postrzega
się jako sprawców ciężkich przestępstw i zbrodni. Jej sens jest jednoznaczny i czytelny:
„dla ludzi tak postępujących nie ma miejsca w społeczeństwie, a dla ich czynów nie
ma usprawiedliwienia”. Zbrodniarz jest zagrożeniem dla bezpieczeństwa publicznego
i należy to zagrożenie wyeliminować. Przestępstwo spowodowało poważne szkody społeczne
i sprawiedliwość domaga się wyrównania rachunków.
Rzecz w tym cała, że kara
śmierci tylko pozornie te cele realizuje. Pozbawienie życia sprawcy zbrodni jest w
swej istocie zastosowaniem przemocy wobec sprawcy przemocy. Jest usankcjonowanym przez
prawo, dokonanym z premedytacją zabójstwem człowieka, który sam wcześniej popełnił
ciężkie przestępstwo. Jest więc dodaniem do łańcucha zła kolejnego ogniwa – jest jakby
tłumieniem pożaru przez ogień. Ryzykowna metoda, niekiedy skuteczna, ale – czy dobra?
Nie
jest też kara śmierci wyrównaniem rachunków, przynajmniej w sensie naprawienia powstałych
szkód. Uśmiercenie winowajcy niczego nie naprawia: nie przywraca życia zabitym przezeń
ludziom, ani nietykalności zgwałconym przezeń kobietom. Nie zwróci pieniędzy okradzionym
z dorobku życia rodzinom. Nie, jedynym skutkiem jest ten, że do listy szkód spowodowanych
przez przestępcę sąd wraz z katem dopiszą jeszcze jedną – jego śmierć.
Nie
sposób przy okazji nie spytać, za jakie przestępstwa miałaby być nakładana kara śmierci.
Stwierdzenie, że chodzić miałoby o najcięższe zbrodnie, jest dalece nieprecyzyjne,
tym bardziej, że ciężar zbrodni zależy od społecznych nastrojów. Kiedyś najcięższymi
zbrodniami były bluźnierstwa przeciw Bogu. Innym razem były to zbrodnie przeciw ustrojowi
socjalistycznemu. Morderstwa i gwałty były stawiane na równi z defraudacją pieniędzy.
Zważywszy, w jakim kierunku podążają przemiany społeczne, można postawić tezę, iż
mogą nadejść dni, gdy zbrodnią będzie sprzeciw wobec promocji homoseksualizmu.
Kara
śmierci ze swej natury jest nieodwracalna, a jednocześnie – ponieważ jest wymierzana
przez ludzi w oparciu o dowody przez ludzi zebrane – stosunkowo łatwo może się stać
przykładem pomyłki sądowej, również nieodwracalnej. W jaki sposób naprawić wówczas,
czy zrekompensować wyrządzoną krzywdę? Nie ma na to szans... Nie ma także szans na
poprawę życia, gdyż życie przestępcy zostaje mu odebrane. Wszystko, co mogłoby być
naprawione, zostaje ostatecznie zniszczone.
Dlaczego zatem, mógłby ktoś zapytać,
Kościół popiera obecność kary śmierci w systemie penitencjarnym? Otóż – wbrew wypowiedziom
różnych gwiazd sceny publicznej – Kościół kary śmierci nie popiera, a jedynie ją dopuszcza,
a to nie jest to samo. Jak Mojżesz ze względu na zatwardziałość serc zezwolił na rozwód
w Izraelu, tak Kościół stwierdził, że dla unieszkodliwienia napastnika należy uznać
prawo władzy publicznej do karania, „nie wykluczając kary śmierci w przypadkach najcięższej
wagi”. Zaznacza jednak natychmiast, że władza powinna stosować środki bezkrwawe, tam
gdzie wystarczają one do tego celu.
Dziś można przestępcę unieszkodliwić przez
umieszczenie go w więzieniu, jeśli się tego chce. Zresztą, skazani na śmierć czekają
nierzadko na wykonanie wyroku przez długi czas przechodząc przez kolejne apelacje.
Wyrok śmierci nie służy zatem unieszkodliwieniu zbrodniarza, ale wykonaniu pomsty
na nim za popełnione zbrodnie. Rzecz w tym cała, że taka motywacja nie znajduje żadnego
usprawiedliwienia ani w Ewangelii, ani w nauczaniu Kościoła. Jeśli zatem możliwe jest
bezkrwawe zapewnienie bezpieczeństwa społecznego, uśmiercenie nawet największego zbrodniarza
oznacza przekroczenie granic obrony koniecznej i samo staje się zbrodnią wołającą
o pomstę do nieba. Bo jakby na to nie patrzeć, Chrystus zwolennikiem kary śmierci
nie był. Przyjął na siebie zbrodnię wymierzoną w majestacie prawa, by na sobie zatrzymać
łańcuch zła.