Rośnie napięcie w Demokratycznej Republice Konga. Międzynarodowi obserwatorzy oświadczyli,
że wybory prezydenckie naznaczone były takimi nieprawidłowościami, że „brakuje im
wiarygodności”. Według oficjalnych wyników wygrał ustępujący prezydent Joseph Kabila.
Jednak jego główny rywal, Etienne Tshisekedi, zakwestionował wynik wyborów i ogłosił
się prezydentem. Rezultaty głosowania musi jeszcze uznać 17 grudnia Kongijski Sąd
Najwyższy.
Jak mówi znawca Afryki, o. Giuglio Albanese taka sytuacja może
zepchnąć kraj na krawędź kolejnej wojny domowej. Włoski misjonarz przypomina, że świadkami
podobnej sytuacji byliśmy wiosną w Wybrzeżu Kości Słoniowej, gdzie nieuznanie wyników
wyborów przez ustępującego prezydenta doprowadziło do wielomiesięcznych walk i kosztowało
życie co najmniej 3 tys. ludzi, a setki tysięcy zmusiło do opuszczenia domów. Niestety
ten scenariusz może się teraz powtórzyć w Kongu. Tym bardziej, że walka idzie nie
tylko o władzę, ale i o przejęcie kontroli nad cennymi surowcami, jak diamenty, kobalt
i koltan. Agencje donoszą, że kraje ościenne przygotowują się do przyjęcia fali kongijskich
uchodźców.
O tym, jak rozwinie się sytuacja, przesądzi w dużej mierze postawa
przegranego Etienne’a Tshisekediego i to, czy mimo wstępnych deklaracji, zechce on
uznać wynik wyborów. Ma to zasadnicze znaczenie, ponieważ stoją za nim duże siły militarne.
Pojawiają się też głosy domagające się powtórzenia wyborów. Jednak obserwatorzy międzynarodowi
podkreślają, że nawet mimo jawnych oszustw wyborczych, kongijska demokracja jest zbyt
młoda na to, by rezultat głosowania mógł zostać anulowany.