W niedzielę Benedykt XVI będzie się modlił z kartuzami, zakonnikami, które
całe swoje życie poświęcają tylko i wyłącznie modlitwie. „Wy jesteście
sercem Kościoła” – powiedział im kiedyś bł. Jan Paweł II. Jak serce
niedostrzegalni dla oczu i świata, a przecież ważni, jeśli nie najważniejsi. 6 lat
temu na chwilę zrobiło się o nich głośno za sprawą filmu „Wielka cisza”, który starał
się opowiedzieć światu ich życie. Benedykt XVI odwiedzi kartuzów w Serra San Bruno
w Kalabrii na południu Włoch, gdzie umarł i został pochowany założyciel tego
zakonu, św. Bruno z Kolonii. Kim był, jak to się stało, że skończył życie właśnie
tam, na południowych rubieżach Italii? Mówi przeor wspólnoty o. Jacques
Dupont.
Św. Bruno urodził się w Kolonii, ale bardzo wcześnie ze
względu na studia przeniósł się do Reims. Studiował w słynnej wówczas szkole katedralnej.
Powodziło mu się tam tak dobrze, że został nie tylko profesorem, ale i dyrektorem
szkoły. Potem trochę skomplikowały się jego relacje z miejscowym biskupem, który zachowywał
się niezbyt godnie, grzeszył symonią, był bardzo chciwy na pieniądze. Św. Bruno starał
się temu sprzeciwić. Później znalazł poparcie u legata papieskiego, który chciał,
by zajął on miejsce owego niegodnego biskupa. Św. Bruno wybrał jednak inną drogę,
zdecydował się na życie w samotności, życie monastyczne. Rozpoczął swoistą pielgrzymkę
po Europie. Był najpierw w Molesme, w Burgundii, potem osiadł koło Grenoble, gdzie
założył Wielką Kartuzję. Następnie papież Urban II, który był jego dawnym studentem,
wezwał go do Rzymu, aby służył mu jako doradca. Musiał więc opuścić Kartuzję. Jednakże
sytuacja w Rzymie się skomplikowała. Pojawił się antypapież. Urban II musiał opuścić
Wieczne Miasto. Św. Bruno uciekał wraz z nim na południe, aż do Kalabrii. Po pewnym
czasie poczuł jednak, że powinien powrócić do życia monastycznego. Papież się zgodził,
ale pod warunkiem, że pozostanie we Włoszech, a konkretnie w Kalabrii. W takiej sytuacji
był zmuszony założyć tę właśnie wspólnotę, której jestem przeorem. Nazywa się ona
dzisiaj Serra San Bruno, ale początkowo nazywała się oczywiście inaczej, Matka Boża
Leśna. Tu Bruno spędził ostatnich 11 lat swego życia. Zmarł 6 października 1101 r.
Jak wygląda wasze życie w tym miejscu? Jesteśmy zakonem kontemplacyjny,
mamy bardzo rygorystyczną klauzurę. Oznacza to, że my zasadniczo nigdy nie opuszczamy
klasztoru, a i do nas nie jest łatwo się dostać. Jest to dość szczególne w Sierra
San Bruno. Bo ta mała miejscowość, licząca ok. 7 tys. mieszkańców, powstała wokół
naszej kartuzji. Mieszkańcy są zatem do nas bardzo przywiązani. Ale muszę przyznać,
że szanują nasze życie w samotności. Łączą nas zatem więzi przede wszystkim duchowe.
Wiemy, że możemy liczyć na ich pomoc. Oni natomiast znajdują w nas duchowy punkt odniesienia,
duchowe wsparcie, bo życie w Kalabrii nie jest łatwe. Działa tu mafia. Sytuacja nie
jest jednoznaczna. Myślę, że świadomość, iż kartuzi są z nimi i modlą się za nich,
jest dla nich wsparciem i dodaje im otuchy.
Czy wasza obecność może być
znakiem nadziei w tym kontekście naznaczonym przez mafię? Myślę, że na to
pytanie można odpowiedzieć tylko przez odniesienie do wiary. Bo nasze życie jest poświęcone
modlitwie. Wiara mówi nam jednak, że modlitwa ma moc, która wymyka się ludzkim kryteriom
oceny. Naszą obecnością przypominamy o obecności Boga, który z jednej strony jest
ponad światem, a zarazem jest Bogiem bliskim, konkretnie. Tego też uczy św. Bruno.
Bo był on z jednej strony człowiekiem kompletnie przenikniętym Bogiem: wybrał samotność,
aby żyć sam na sam z Bogiem, a jednocześnie odznaczał się wielką dobrocią, serdecznością.
I to samo staramy się wcielać tutaj. Całkowicie poświęcać się Bogu, a jednocześnie
włączać w naszą modlitwę wszystkich, którzy są nam bliscy czy dalecy, bo modlimy się
za wszystkich ludzi.
Podczas swej wizyty w Serra San Bruno w 1984 r. Jan
Paweł II zachęcił was, abyście prowokowali świat waszym stylem życia. Tak,
tak rzeczywiście było. Słowo prowokacja jest dość mocne. Myślę, że mamy ludzi poruszyć,
być dla nich wyzwaniem, właśnie przez tę prowokację. Bo rzeczywiście nasze życie jest
w pewnym sensie paradoksalne. Jesteśmy bezużyteczni. Bo czymże się tu zajmujemy, podczas
gdy jest przecież tyle problemów do rozwiązania? Ale ludzi intryguje nasze życie,
nie potrafią przejść obojętnie. Wielu nas nie rozumie, zarzuca nam bezczynność. Ale
inni się zatrzymują, zastanawiają i kiedy zaczynają dociekać, czytać, odkrywać, co
tak naprawdę robimy, przekonują się, że wcale nie jesteśmy tak daleko od świata, wręcz
przeciwnie. To właśnie Jan Paweł II powiedział nam, że jesteśmy w sercu świata. Dobrze
jednak wiemy, że nawet w ludzkim ciele serce jest niewidoczne, a przecież to dzięki
niemu ciało żyje. Nie można go zobaczyć, a jest najważniejszym organem w ciele człowieka.
Jakie
przesłanie możecie przekazać dziś światu? Pozwolę, aby na to pytanie
odpowiedział sam Benedykt XVI. Bo muszę przyznać, że ja, jak i inni mnisi, którzy
prowadzą życie kontemplacyjne, jesteśmy pod wielkim wrażeniem tego, co robi ten Papież.
Mam tu na myśli przypominanie światu o nadrzędności, prymacie Boga. Przywrócenie Bogu
tego miejsca, które się mu należy w życiu, w naszym myśleniu i działaniu. Bo czymże
jesteśmy przed Bogiem? Niczym. On nas stworzył. Jeśli o Nim zapomnimy, cóż dobrego
możemy uczynić? Nasze starania, zabieganie mogą co prawda przynieść jakieś znikome
efekty. Ale jeśli zapomnimy o tej podstawowej więzi z Bogiem, o tym że On nas stworzył,
umiłował i przeznaczył do życia wiecznego z Nim... To są tak ważne sprawy, że nie
można budować dziś świata bez tego odniesienia do Boga.
Czego spodziewacie
się po tej wizycie? Przede wszystkim jesteśmy bardzo wdzięczni. Bo to była
inicjatywa samego Papieża. To on sam zechciał nas odwiedzić. Wiedząc, ile ma obowiązków,
nigdy nie ośmieliłbym się liczyć na tę wizytę. A tymczasem przyjedzie do nas, przez
dwie godziny będzie się z nami modlił. Wierzę, że będzie do dla nas zachętą do wierności
naszemu powołaniu.
Mówił o. Jacques Dupont, przełożony kartuzji Serra San
Bruno, którą 9 października odwiedzi Benedykt XVI