Chrześcijański świat nie zapomina o dramatycznej sytuacji w Syrii. „Pilnie potrzeba,
aby armia oraz rządowe siły bezpieczeństwa zaprzestały używania siły względem demonstrantów,
zapewniając wszystkim obywatelom bezpieczeństwo, godność, prawa człowieka i podstawowe
swobody”. Oświadczenie takie wydał sekretarz generalny Światowej Rady Kościołów. „Dosyć
przemocy i zabijania. Potrzeba sprawiedliwego pokoju dla wszystkich” – dodał pastor
Olav Fykse Tveit, cytując manifest Międzynarodowego Ekumenicznego Zgromadzenia Pokojowego
zorganizowanego właśnie przez Radę w maju tego roku.
Tymczasem w Syrii nadal
trwa krwawe tłumienie społecznych buntów. Z jednej strony prezydent Baszar al-Assad
idzie co prawda na pewne ustępstwa, obiecując zmiany w konstytucji oraz „wolne i uczciwe
wybory”. Z drugiej jednak zapowiedział, że nie zaprzestanie zwalczać „grup terrorystycznych”,
za jakie uznaje protestujących. Mieszane uczucia wywołało także mianowanie prawosławnego
chrześcijanina, gen. Dauda Radżihę, na ministra obrony. Wyznawcy Chrystusa, trzymający
się raczej na boku obecnego konfliktu, w normalnych warunkach uznaliby to za historyczny
zwrot. Teraz jednak, gdy to właśnie wojsko krwawo pacyfikuje zbuntowane miasta, a
konflikt zaczyna przybierać formę rywalizacji między odłamami islamu, nominacja ta
może przybrać całkiem inne znaczenie, niekoniecznie pozytywne dla chrześcijańskiej
mniejszości.