Wielki Piątek w Watykanie: o. Cantalamessa o sensie cierpienia i męczeństwa
W Wielki Piątek wspominamy śmierć Chrystusa. Tego dnia nie sprawuje się Eucharystii,
a jedynie popołudniową liturgię Męki Pańskiej. W bazylice św. Piotra tradycyjnie przewodniczył
jej Papież, a homilię wygłosił kaznodzieja domu papieskiego. O. Raniero Cantalamessa
OFM Cap. mówił o sensie męki Jezusa, której widok doprowadza rzymską eskortę do wyznania:
„Prawdziwie, Ten był Synem Bożym”. Zaznaczył, że Krzyż nie jest powiedzeniem „nie”
światu, ale „tak” miłości. Skoro zła nie można po prostu zignorować, Bóg objawia swoje
miłosierdzie i dobroć, biorąc je na siebie w Chrystusie. Na tym polega najgłębszy
sens dogmatu wyrażonego w artykule nicejskiego wyznania wiary, że Jezus Chrystus jest
Synem Bożym, samym Bogiem, współistotnym Ojcu.
„Nie można powiedzieć, że pytanie
Hioba pozostało bez odpowiedzi, ani że chrześcijańska wiara nie ma nic do powiedzenia
wobec ludzkiego cierpienia, skoro w punkcie wyjścia odrzuca się to, co ona zawiera
– mówił włoski kapucyn. – Bo co się czyni, by zapewnić kogoś, że jakiś napój nie jest
zatruty? Pije się go jako pierwszy i to na jego oczach! I tak zrobił Bóg z ludźmi.
Wychylił On gorzki kielich męki. Nie może zatem być trucizną ludzki ból, to nie może
być tylko zło, strata, absurd, jeśli sam Bóg go posmakował. Na dnie tego kielicha
musi być jakaś perła. I znamy nazwę tej perły: «zmartwychwstanie»”.
Papieski
kaznodzieja zaznaczył, że śmierci nie należy rozumieć jedynie jako ostatecznego zrównania
wszystkich istnień ludzkich u kresu życia. Istnieje bowiem jeszcze świadomość wartości
cierpienia i umierania, dostępna nie tylko chrześcijanom, o której pisał Jan Paweł
II, że w tajemniczy sposób, znany tylko Bogu, łączy z krzyżem Chrystusa. Tej tajemnicy
doświadczają jednak w szczególny sposób męczennicy.
„Świat chrześcijański znów
naznaczyła próba męczeństwa, co do której uznano, że zakończyła się wraz z upadkiem
reżimów totalitarnych – mówił dalej o. Cantalamessa. – Nie możemy przejść obojętnie
obok tego świadectwa. Pierwotni chrześcijanie czcili swoich męczenników. Akta ich
męczeństwa były czytane i krążyły między Kościołami z największym szacunkiem. Właśnie
dziś, w Wielki Piątek 2011 r. w jednym z wielkich krajów Azji chrześcijanie modlili
się i maszerowali w milczeniu ulicami miast, by oddalić wiszące nad nimi niebezpieczeństwo.
(...) Także świat chyli głowę przed współczesnymi świadkami wiary. Tak należy wyjaśnić
nieoczekiwany sukces we Francji filmu „Ludzie Boga”, który opowiada historię siedmiu
cysterskich mnichów zamordowanych w Tibhirne w marcu 1996 r. A jakże nie zadziwić
się słowami zawartymi w testamencie katolickiego polityka, Shahbaza Bhattiego, zabitego
za swoją wiarę w ubiegłym miesiącu? Ten testament zostawił on także nam, swoim braciom
w wierze, i byłoby niewdzięcznością pozwolić mu popaść w niepamięć. «Proponowano mi
– pisał – wysokie stanowiska rządowe i poproszono mnie, bym porzucił mą walkę. Ale
zawsze odmawiałem, nawet za cenę własnego życia. Nie chcę popularności, nie chcę władzy.
Pragnę tylko miejsca u stóp Jezusa. Chcę, żeby moje życie, moja osobowość, moje postępowanie
mówiły za mnie i oznajmiały, że naśladuję Jezusa Chrystusa. To pragnienie jest we
mnie tak wielkie, że uznałbym za przywilej, gdyby w tych moich staraniach o pomoc
dla potrzebujących i prześladowanych w moim kraju chrześcijan Jezus zechciał przyjąć
ofiarę z mego życia. Chcę żyć dla Jezusa i dla Niego chcę umrzeć». Wydaje się, jakbyśmy
słyszeli męczennika Ignacego Antiocheńskiego, kiedy przybywał do Rzymu, by ponieść
męczeństwo. Jednak milczenie ofiar nie usprawiedliwia wzgardliwej obojętności świata
wobec ich losu”.
O. Cantalamessa zaznaczył, że zglobalizowany świat pozwala
wszystkim współodczuwać cierpienie niektórych. Tak jest np. w przypadku relacji o
wielkich klęskach żywiołowych. Daje nam to okazję, by poczuć się jedną ludzką rodziną.
Z drugiej jednak strony trzęsienia ziemi, huragany i inne tragedie nie są znakiem
kary Bożej, lecz przypomnieniem, że nie możemy żywić złudzeń, jakoby nauka i technika
były w stanie nas zbawić.